Sprawa jest pewnie znana, bo piszą o niej media, ale przytoczę główne wątki. Siedział kulturalny facet nad brzegiem Wisły na schodach bulwaru i spokojnie sączył piwo. Policja dała mu mandat za picie na ulicy. Człowiek odmówił przyjęcia mandatu, bo schody to schody, a nie ulica. Sprawa trafiła do sądu rejonowego, który wydał wyrok skazujący. Poszła apelacja do sądu okręgowego. A tu klops! Sędziowie nie wiedzą, czym jest ulica, więc wystosowali tzw. pytanie prawne do Sądu Najwyższego.
Okazało się, że tym zwykłym piciem piwa ów człowiek rozchwiał posady systemu prawnego w Polsce. Nad tak ważkim problemem, czy można sobie strzelić browca nad Wisłą, pochylili się dzielni funkcjonariusze Policji, sędzia sądu rejonowego, sędziowie sądu okręgowego, a teraz zaszczyt roztrząsania tego problemu przypadł czcigodnym sędziom Sądu Najwyższego.
Zapewne za parę miesięcy Sąd Najwyższy wyprodukuje kilkudziesięciostronicowy elaborat, z którego nie będzie wynikało nic konkretnego (tzn. będą tam zawarte myśli w rodzaju "aby ustalić, czy ulica jest ulicą, należy zbadać, czy obok tej ulicy jest chodnik, trawnik, czy autostrada"). Sąd okręgowy uchyli wyrok i przekaże sądowi rejonowemu do ponownego rozpoznania. A ten pewnie zleci oględziny miejsca zdarzenia, zgodnie ze światłymi wytycznymi Sądu Najwyższego.
Sprawa wróci do punktu wyjścia. No, nie do końca. Bo kiedy miną dwa lata od tego straszliwego czynu, wykroczenie się przedawni i sąd będzie musiał sprawę umorzyć. I oczywiście umorzy, ku uldze apologetów obecnego systemu.
Czemu tak jest? Bo chodzi wyłącznie o ochronę systemu. Sędziowie, którzy są jego częścią, dbają o to, aby system nie okazał się niespójny, bezsensowny czy pełen luk. Stąd to całe zamieszanie. Uniewinnić faceta? System się ośmieszy. Skazać? Sędziowie wyjdą na mało rozgarniętych. I system też się ośmieszy. Tymczasem przedawnienie… dar od losu!
W polskim sądzie nieodmiennie od lat wygrywa formalizm. Albo – jak w omawianej sprawie – eskapizm, ucieczka przed podjęciem decyzji. Zaś cała sprawa jest o tyle smutna, że naszym wspaniałym sędziom zniknął z pola widzenia zasadniczy problem, jakim jest cel istnienia prawa. Chodzi przecież o to, aby ukarać osobę, która zakłóca spokój innym. Czym innym jest bowiem spokojny facet z butelką piwa, a czym innym – grupka osób nawalonych gorzałą jak szpadel. To w nich mają być wymierzone przepisy karne czy wykroczeniowe, bo to ci drudzy rzeczywiście naruszają spokój innym.
Omawiany przepis to karanie za przypuszczalne naruszenia. A jaki ma sens karanie za działania hipotetycznie niebezpieczne albo wymierzone w tzw. abstrakcyjne dobra? Żaden. Prawo powinno interweniować w ochronie obywateli, a nie w imię abstrakcyjnych pojęć. Z tego względu koniecznie trzeba apelować o pilną reformę całego systemu prawa karnego w myśl zasady: nie ma ofiary, nie ma czynu zabronionego. Inaczej będzie zawsze wygrywał absurdalny formalizm.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.