Tak jak każda religia, tak i ZRK ma głównego antagonistę – czarny charakter, którego jedynym marzeniem jest splugawić wszystko, co dobre i piękne. Tą kreaturą jest blachosmrodziarz – ohydne monstrum, które panoszy się po asfaltowym dywanie miast, odbierając przestrzeń drzewom, rowerom i maratończykom.
Blachosmrodziarz jeździ samochodem. Do pracy i z pracy. Podwieźć dziecko do przedszkola albo do szkoły. Zawieźć chorą matkę do lekarza. Przywieźć zakupy, przetransportować towar do sklepu, dostarczyć przesyłki i paczki. Albo po prostu przejechać się z partnerem/partnerką na wspólny wypad do kina. Blachosmrodziarz ma czelność używać miasta, chociaż nie zostało ono stworzone dla niego!
Jak bowiem głoszą kanony wiary ZRK, miasta są stworzone na obraz i podobieństwo drzewa, roweru i maratończyka. I Warszawa w szybkim tempie staje się oazą ZRK.
Wiele lat temu obecna prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz, obiecywała podziemne parkingi. Ale wtedy ulegała miazmatom pogaństwa i uważała, że miasto jest dla wszystkich – dla pieszych, rowerzystów, kierowców, taksówkarzy oraz osób korzystających z komunikacji miejskiej. Dzięki nawróceniu na jedynie słuszną wiarę prezydent Warszawy, oraz dyrektor Zarządu Dróg Miejskich, Łukasz Puchalski, fundują nam prawdziwe cuda regeneracji tkanki miejskiej.
Oto najdonioślejsze dokonania, wszystkie z obszaru ścisłego centrum.
W ramach zwęzizmu mamy odnowioną Świętokrzyską. Korki były tam zawsze, ale teraz ulica jest po prostu nieprzejezdna. Być może to ukłon w stronę Mostu Świętokrzyskiego, niemal całkowicie odciętego od lewobrzeżnej Warszawy, a przez to praktycznie bezużytecznego. Ale przede wszystkim przebudowa umożliwiła ludziom spacerowanie po całej szerokości betonu. Fakt, Świętokrzyską szybciej można przejść niż przejechać.
Realizacją roweryzmu jest droga rowerowa w każdym zakątku miasta i bardzo często z dozwolonym kierunkiem jazdy pod prąd na jednokierunkowych ulicach. Klimat mamy w Polsce taki, że w pomiędzy wrześniem a majem rowerami jeżdżą tylko zapaleńcy i kurierzy, ale za to dzięki temu przez 7-8 miesięcy część jezdni jest pusta. I oto chodzi – droga rowerowa to ziemia uświęcona najdonioślejszym przejawem bytu, czyli pedałem. Nie godzi się jechać po niej samochodem.
Klombizm to nowa gałąź wiary, wyrosła ze słupkizmu. Klomby ozdabiają ulice, bawią oko, cieszą zmysły, a przede wszystkim pozwalają przepędzić blachosmroda. Jak pokazuje przykład placu Powstańców Warszawy, klombizm skutecznie potrafi też wypłoszyć pieszych. Najbardziej martwy plac w Warszawie jest świetnym dowodem na to, że klomb to potężny totem, zdolny odstraszyć każdego.
A już wkrótce będziemy podziwiać w Warszawie największe dokonanie ZRK – likwidację skrzyżowania Chmielnej, Brackiej, Szpitalnej i Zgody. Skrzyżowanie zastąpi Plac Pięciu Rogów. To tu olśni nas połączony w jednym miejscu zwęzizm, roweryzm i klombizm. Odrażający blachosmrodziarze pójdą precz. Skończy się przejeżdżanie z Kruczej do Królewskiej, a Aleje Jerozolimskie i Marszałkowska zyskają nowy wymiar zagęszczenia ruchu drogowego.
Ktoś mógłby nieśmiało zauważyć, że to bez sensu, bo miasto powinno być dla wszystkich. Bo nie każdy ma ochotę jeździć rowerem do pracy w grudniu. W sierpniu zresztą też nie, jeśli koszula ma przypominać koszulę, a nie szmatę do podłogi. I że może większa liczba przejezdnych poprzecznych ulic, budowa parkingów podziemnych czy utworzenie nowych połączeń (np. w ciągu ulic Boya-Batorego-Banacha) zmieniłaby oblicze zakorkowanej Warszawy.
Może. Ale żeby to osiągnąć, najbliższe wybory w Warszawie musiałaby wygrać osoba, która nie kieruje się chorym wyznaniem, lecz pragmatyzmem i rozsądkiem. Ale w pierwszym rzędzie – szacunkiem do wszystkich mieszkańców Warszawy. Bo miasto jest dla wszystkich.