Proponuję krótki spacer po Warszawie. Co się rzuca w oczy? Przestrzeń. Warszawa bardziej przypomina zbiorowisko bezładnie rozrzuconych budynków niż zwarty kompleks miejski. Skutki kataklizmu, jakim była II Wojna Światowa, widać aż nadto do dzisiaj.
Nie będę oryginalny, jeśli zwrócę uwagę na okolice placu Defilad. To jest przykład największej porażki wszystkich dotychczasowych władz Warszawy. Koncepcji zagospodarowania tego miejsca było tyle, że można by kilka miast postawić. A tymczasem tak jak trzydzieści lat temu po placu hulał wiatr, tak hula nadal.
Powodem jest – paradoksalnie! – brak pomysłu. Brak pomysłu, bo te wszystkie koncepcje na plac Defilad miały jedną cechę wspólną: były stworzone na pokaz, bez wiary i przekonania w realizację, ale przede wszystkim bez jakiegokolwiek powiązania z pomysłem na rozwój Warszawy. Który to pomysł zakłada… Nie, nic nie zakłada, bo go nie ma.
Warszawa jest ofiarą własnego sukcesu. Tutaj wszyscy robią biznes, więc nie trzeba się starać. Forsa przypłynie, a wraz z nią zatrudnienie i podatnicy. A reszta jakoś tam pójdzie. Do tego sprowadza się polityka władz Warszawy.
Jedyny pomysł na Warszawę to kopiowanie – pod wpływem ideologii promowanej przez różnej maści tzw. "ruchy miejskie" – rozwiązań z innych miast. Głównie z Kopenhagi, Paryża czy Amsterdamu. Szkoda tylko że przy biernym powielaniu tych pomysłów nikt nie bierze pod uwagę, że we wspomnianych miastach średnioroczne temperatury są dużo wyższe, a same miasta są kilka razy mniejsze. Co przy logistyce miejskiej ma olbrzymie znaczenie. Czym innym jest poruszanie się po mieście, które całe jest niewiele większe niż centrum Warszawy i okolice, a czym innym zorganizowanie transportu dla miasta, którego granice są oddalone od siebie o trzydzieści kilometrów i więcej.
Warszawa to niezagospodarowane centrum, hektary pól przetykanych blokowiskami oraz wąskie gardła komunikacyjne. Budowa zwykłego mostu to wydarzenie na miarę przewrotu kopernikańskiego. I za każdym razem okazuje się, że niemal nikt nie traktuje mostu jako łącznika pomiędzy Pragą a lewobrzeżną Warszawą, lecz w kategoriach ideologiczno-estetycznych: czy pylony będą w kształcie łabędzia z Łazienek, jaki będzie kolor kostki na promenadzie dla pieszych, czy most będzie nosił imię Chopina, czy Któregoś Tam Pułku Armii Krajowej O Bardzo Długiej Nazwie, albo czy panorama mostu nie zaburzy układu zieleni. I tak dalej, i tak dalej.
Te tendencje są chyba najbardziej widoczne na warszawskim Wilanowie. Pomijam to, że pierwotna koncepcja Miasteczka Wilanów zakładała zakończenie budowy w 2010r., bo przecież plany miejskie są po to, aby ich nie dotrzymywać. W Wilanowie jak na dłoni widać opisane powyżej podejście władz Warszawy (tutaj: dzielnicy) – cały ciężar zabudowy zrzucić na deweloperów, a utrzymanie całości na mieszkańców. A potem skupić się na klombikach z kwiatami.
Główne centrum rozrywki to Pałac w Wilanowie, ale to zasługa króla Jana III Sobieskiego, a nie jakiegokolwiek burmistrza dzielnicy. Jedyne tętniące życiem miejsce to obszar na terenie prywatnego kompleksu biurowo-usługowego. To tam są trampoliny dla dzieci, mała scena na występy, lokale na otwartym powietrzu, boisko, siłownia, a od wiosny do jesieni odbywają się imprezy rodzinne. Wszystko prywatnymi siłami. Wkład dzielnicy zerowy.
Większość ulic biegnie donikąd. W ciągu roku dzielnica kilka razy zmieniła koncepcję organizacji ruchu skrzyżowania ulicy Branickiego i Alei Rzeczypospolitej – tylko po to, aby koniec końców wrócić do pierwotnego układu. Tyle że ze światłami. Niezwykle potrzebnymi, bo czasem do skrętu w lewo w Branickiego stoją aż dwa samochody. Ale już tym, że główne połączenie pomiędzy ciągiem ul. Branickiego a Przyczółkową to klepisko zalane asfaltem, nikt się w urzędzie dzielnicy nie przejmuje.
Do Wilanowa miał kiedyś dojeżdżać tramwaj. To jest oczywiście przedsięwzięcie ogólnomiejskie, ale władze dzielnicy nigdy nie zorganizowały choćby jednego spotkania z mieszkańcami w tej sprawie. Jedyne, co się wydarzyło, to tzw. konsultacje społeczne zorganizowane wiosną 2017 roku przez Zarząd Transportu Miejskiego.
O tym, że na terenie całego Wilanowa nie ma nawet jednego ośrodka sportu, a temat, czy budować centrum handlowe, umarł śmiercią urzędniczą, można wspomnieć tylko słowem. Bo w istocie nie ma o czym pisać.
Aby osiągnąć sukces, czyli stworzyć miejsce, gdzie nie tylko się mieszka, bo to się opłaca, ale przede wszystkim dlatego że to dobre miejsce do mieszkania, potrzebna jest wizja, pomysł. Tej wizji władze Warszawy nie mają, licząc tylko na zaangażowanie mieszkańców. A bez wizji każdy wysiłek nie ma większych szans powodzenia.
Warszawie bardzo by pomogło, gdyby nadchodzące wybory stały się okazją do sporu o pomysł na Warszawę, o kierunek rozwoju, o wizję wielkości Warszawy. Inaczej będziemy dyskutować wyłącznie o tym, jakie kwiaty mają być w klombach albo jakiego koloru powinno być logo Zarządu Transportu Miejskiego.