W efekcie nie wygrał kandydat mądrzejszy, lepszy w zarządzaniu, mający strategiczną wizję Polski, bardziej charyzmatyczny czy bardziej śmiały. Nie to, żeby Rafał Trzaskowski miał w nadmiarze którejś z wymienionych cech! On też dobrze trzymał się przeciętnej. Bo to nie była walka na indywidualności.
Najlepiej to było widać po kampanii wyborczej. Nie śledziłem szczegółów, bo mam za dużo szacunku do samego siebie. Ale mniej więcej orientuję się, że zdecydowaną większość kampanii stanowiły potyczki na hasła, które miały przekonać nieprzekonanych, że ten konkretny kandydat jest bardziej wasz, czyli nasz, a ten drugi jest obcy. Ludzie to zwierzęta stadne, ludziom nie w głowie wyrafinowane koncepta, ludzie chcą wiedzieć – uwaga! – komu zaufać. A ufamy swoim, bo przecież nie obcym. I w zależności od potrzeby obcy to Niemiec, Rusek, homo, katol, naziol, pedofil i tak dalej.
Wiem to od znajomych. Pytałem ich, co ich kandydat ma do powiedzenia na temat tak kluczowych dla ekonomii kwestii jak rola państwa w gospodarce, wysokość podatków, model socjalny, handel ziemią czy handel w niedzielę. Pytałem o sprawy bezpieczeństwa narodowego – czy z Niemcami, czy z Rosją, korzyści i zagrożenia z protektoratu USA, obecność gospodarcza i polityczna Chin w Europie, Białoruś/Ukraina jako polskie lub rosyjskie strefy wpływu, pozycja Turcji wobec Europy i rola Turcji w NATO.
Nie dowiedziałem się nic. Być może kandydaci mają jakąś wiedzę na powyższe tematy, może mają nawet jakieś przemyślenia albo poglądy, ale do wyborców docierają tylko elgiebety, pedofile, katole i aborcja. I wszystko oparte o jeden fundament – kto nie z nami, ten przeciwko nam. A biorąc pod uwagę stosunkowo niedużą różnicę głosów, które przesądziły o wygranej, aż się prosi o porównanie do rzutu monetą. Bo jest nas mniej więcej tyle samo prawdziwych Polaków, którzy noszą Boga w sercu i są wierni polskiej tradycji, co prawdziwych Polaków, którzy wierzą w europejskie wartości i są tolerancyjni dla LGBT. Tym razem w rzucie wypadł orzełek. Ale może następnym razem będzie reszka?
Ale dlaczego to dobrze, że wygrał Andrzej Duda?
Prezydent Duda ma jedną zasadniczą przewagę na niedoszłym prezydentem Trzaskowskim – czy będzie częścią obozu władzy, czy w kontrze, zależy tylko od niego. Rafał Trzaskowski musiałby z zasady być zawsze przeciwko obecnej władzy. Czy to źle, bo rząd jest świetny? Nie, rząd jest fatalny. Ale stabilny.
Żyjemy w przededniu naprawdę trudnych czasów. Pesymiści twierdzą, że czeka nas powtórka z lat 30-tych XX wieku, czyli bezrobocie, bieda, inflacja, radykalizm i wojna światowa. Optymiści – że to powtórka czasów Rewolucji Francuskiej i epoki napoleońskiej, czyli tylko bieda i wojna. Złośliwi dorzucają jeszcze zamieszki etniczne oraz starcie chrześcijaństwa z islamem, ze wskazaniem na islam.
Ja mówię, że może nie będzie tak źle, że może przewaga naszych czasów tkwi w technologii i w nauce rozwiniętych na niespotykaną dotychczas skalę, że może świadomość zagrożeń i mnogość oferty ideologicznej uratują ludzkość przed nią samą. Może.
Ale jak by miało nie być, takie czasy to okazja do przewrotów i zmian stref wpływów, a przede wszystkim pole do popisu dla wszelkiej maści służb specjalnych obcych państw. Geopolityczne położenie Polski jest wyjątkowo trudne – na styku osi Wschód-Zachód (Niemcy-Rosja), na styku Europy i Azji (granice imperium USA) i w samym środku punktu wyjściowego ekspansji gospodarczej Chin na Europę. Tutaj w Polsce ścierają się interesy wszystkich liczących się obecnie czterech światowych potęg.
Wiadomo, że tegoroczny budżet będzie trudny, a przyszłoroczny tragiczny. I wiadomo, że najprostszą metodą rozbicia rządu jest odmowa podpisania ustawy budżetowej. I jest to świetna okazja do przedterminowych wyborów. Których nie będzie się dało odsunąć w czasie dzięki wprowadzeniu stanu wyjątkowego, bo taką decyzję podejmuje Prezydent, a nie rząd. Dla opozycji przedwczesne wybory to zatem okazja, żeby nasi wrócili do władzy, a wasi poszli siedzieć za afery, nadużycia i machloje.
To oczywiście nic nadzwyczajnego – na tym polega wielkie święto demokracji. Ale jeśli wybory zbiegną się w czasie z koniecznością cięć budżetowych lub podwyżek podatków, na co nałoży się wyjście na ulice ludzi, którzy stracili lub będą tracić pracę, ryzyko chaosu wzrośnie. Chaosu, który bardzo łatwo może wymknąć się spod kontroli.
Napięta sytuacja w kwietniu tego roku już pokazała, jak pozornie niegroźne zdarzenia mogą łatwo przeistoczyć się w poważne zagrożenie. Wystarczyło kilka demonstracji i przepychanek z policją oraz wyjątkowa gorliwość policji w egzekwowaniu obostrzeń epidemii, żeby w ciągu dwóch tygodni pojawił się społeczny oddolny ruch odrzucający policję. Internet zaczął huczeć od określeń typu milicja, ZOMO, gestapo, pojawiły się nawoływania do obywatelskiego nieposłuszeństwa, kwestionowano rolę i zakres władzy policji. Rodził się bunt. Na miesiąc przed planowanymi wyborami jedyna pokojowa uzbrojona formacja porządkowa państwa była odrzucana przez społeczeństwo. Dla obcych służb specjalnych to zaproszenie – niech jakiś policjant kogoś uderzy albo potrąci radiowozem, a zacznie się jatka. Kto nie wierzy, niech spojrzy na USA i problem z BLM po śmierci jakiegoś czarnoskórego.
Wtedy w kwietniu rząd wyciągnął z szafy aborcję i już na drugi dzień obywatele zjednoczeni w oporze przeciw władzy stanęli po przeciwnych stronach barykady. Naziści mordujący dzieci kontra obleśni katole wsadzający łapę w cudze majtki. Wystarczyło kilka dni, żeby ręka wyciągnięta w geście pojednania zamieniła się w pięść grożącą ciosem. Temat "aborcja" zadziałał niezawodnie jak zawsze, ale – jak mawiają brydżyści – każden as bierze raz, więc co najmniej na rok lub dłużej aborcję trzeba na powrót zamrozić w politycznej chłodni.
Tego rodzaju scenariuszy, kiedy na niestabilną sytuację gospodarczą nałoży się polityczna destabilizacja, jest dużo więcej. Dość powiedzieć, że w takich czasach, w jakich zaczynamy dopiero żyć, takie scenariusze to groźba zachwiania bezpieczeństwem narodowym, a może także utraty niepodległości.
Prezydentura Andrzeja Dudy ma tę zaletę, że jako człowiek obozu władzy prezydent może uchronić nas przed takimi scenariuszami, bo w jego interesie jest zachowanie stabilności władzy. A jednocześnie w dalszej perspektywie, mogąc wybrać, żeby od czasu do czasu nie być w obozie władzy, Andrzej Duda będzie mógł też prowadzić własną politykę. Niekoniecznie po linii partii rządzącej.
A czemu prezydent miałby czasem nie być w obozie władzy? Bo będzie mógł. Druga kadencja jest ostatnia, więc pewien szeregowy poseł Sejmu RP będzie bardziej skupiony na wyborach 2023r. i na kolejnym prezydencie niż na pilnowaniu obecnego. A to kusi, żeby od czasu do czasu być sobą. Jak to w robocie, kiedy szef jest na urlopie.
Jako warszawiak od pokoleń mogę tylko wyrazić żal i smutek, że wygrana Andrzeja Dudy oznacza dalszą destrukcyjną obecność Rafała Trzaskowskiego w Warszawie jako prezydenta stolicy. Warszawa nie zasługuje na taką karę. Historia już nieraz okrutnie doświadczyła stolicę – najwyższa pora na jakieś sukcesy. Jest tylko nadzieja, że Trzaskowski na tyle się wkręci w politykę ogólnokrajową, że odpuści sobie Warszawę.