To, że urzędnik nie wierzy obywatelowi w krajach o politycznej tradycji historycznej zapisanej jedyną słuszną wiarą nie budzi wątpliwości. Natomiast to, że urzędnik nie wierzy urzędnikowi, zapewne stanowi specyficzną odmianę urzędniczej niewiary, szczególnie rozpowszechnionej w naszej ojczyźnie.
Pomimo że wszystkimi posiadanymi kończynami odpycham jak tylko mogę kontakt z urzędami, to raz na jakiś czas rzeczywistość jest nieubłagana. Trzeba iść, więc poszedłem. No i... podróże kształcą.
Do załatwienia była banalna sprawa - tak mniemałem - ot, złożyć dokumenty w szkole następnego poziomu kształcenia stwierdzające, że osoba posiada kompetencje wystarczające by kontynuować dalszą edukację. Zapewne, miły czytelniku domyślasz się, że idzie o złożenie świadectw ukończenia szkoły i zdania egzaminów. I ja, też tak sądziłem i sądziłem, że świadectwa wystarczą. Otóż, i tu wkroczyła urzędnicza niewiara, nie wystarczą. Aktem na równi tak samo ważnym jak świadectwa był akt urodzenia osoby, której dokumenty były składane. (To i tak dobrze, że nie musiałem okazywać się swoim, wszak Mrożek wiecznie żywy).
Udałem się zatem w podróż kolejną z instytucji oświatowej do USC by właściwy dokument uzyskać. W USC zapytano, do czego ten dokument jest mi potrzebny? W myśli odrzekłem: mnie do niczego. Ależ, proszę pani, on jest bardzo potrzebny do skutecznego załatwienia sprawy w szkole - wygłosiłem kategorycznie. Dokument otrzymałem i natychmiast udałem się w podróż powrotną ku światu oświaty.
Załatwiwszy sprawę, mogłem zasiąść przed - tak, tak czytelniku zgadłeś - telewizorem, by popaść w płytką zadumę. A zadumałem się nad następującym pytaniem. Po co do uznania stanu wiedzy i umiejętności ucznia oprócz dokumentów stwierdzających ów stan i poziom, potrzebny jest akt urodzenia ucznia? Pierwsza myśl, to oczywiście podejrzenie o byt wirtualny, który zakraść się do szkoły postanowił. Tylko, po co i komu ten byt miałby przynieść korzyść lub szkodę? No to druga myśl, która chyba ocierała się o realność. Przecież w świadectwa mógł się wkraść błąd co do daty urodzenia lub imienia. Zatem mamy możliwość dokonania poprawek. Tylko kto rozstrzygnie, w którym dokumencie jest błąd? Zatem... zatem nie ciągnijmy dalej stawiania pytań bez końca.
Zastanówmy się nad następującym pytaniem: dlaczego polski urzędnik nie wierzy innemu polskiemu urzędnikowi, a w związku z tym obywatel zostaje uwikłany w kontredans urzędniczej niewiary biurokratów? Odpowiedź, jak sądzę jest następująca. Obywatel musi czuć powagę urzędu, najlepiej gdy nie rozumie a musi wykonywać różne polecenia, natomiast urzędnik musi czuć oddech innych urzędników i nie spać spokojnie. Bo przecież, gdyby logika miała pierwszeństwo przed procedurą, to w ogromnej liczbie spraw urząd byłby niepotrzebny. Zatem konieczna jest dla realizacji interesu biurokracji niewiara w obywatela, niewiara w urzędnika, niewiara w logikę, gdyż nie-rzeczywistość jest daleko większa od rzeczywistości, dając tedy biurokracji pole do nieskończonego rozwoju.
Do załatwienia była banalna sprawa - tak mniemałem - ot, złożyć dokumenty w szkole następnego poziomu kształcenia stwierdzające, że osoba posiada kompetencje wystarczające by kontynuować dalszą edukację. Zapewne, miły czytelniku domyślasz się, że idzie o złożenie świadectw ukończenia szkoły i zdania egzaminów. I ja, też tak sądziłem i sądziłem, że świadectwa wystarczą. Otóż, i tu wkroczyła urzędnicza niewiara, nie wystarczą. Aktem na równi tak samo ważnym jak świadectwa był akt urodzenia osoby, której dokumenty były składane. (To i tak dobrze, że nie musiałem okazywać się swoim, wszak Mrożek wiecznie żywy).
Udałem się zatem w podróż kolejną z instytucji oświatowej do USC by właściwy dokument uzyskać. W USC zapytano, do czego ten dokument jest mi potrzebny? W myśli odrzekłem: mnie do niczego. Ależ, proszę pani, on jest bardzo potrzebny do skutecznego załatwienia sprawy w szkole - wygłosiłem kategorycznie. Dokument otrzymałem i natychmiast udałem się w podróż powrotną ku światu oświaty.
Załatwiwszy sprawę, mogłem zasiąść przed - tak, tak czytelniku zgadłeś - telewizorem, by popaść w płytką zadumę. A zadumałem się nad następującym pytaniem. Po co do uznania stanu wiedzy i umiejętności ucznia oprócz dokumentów stwierdzających ów stan i poziom, potrzebny jest akt urodzenia ucznia? Pierwsza myśl, to oczywiście podejrzenie o byt wirtualny, który zakraść się do szkoły postanowił. Tylko, po co i komu ten byt miałby przynieść korzyść lub szkodę? No to druga myśl, która chyba ocierała się o realność. Przecież w świadectwa mógł się wkraść błąd co do daty urodzenia lub imienia. Zatem mamy możliwość dokonania poprawek. Tylko kto rozstrzygnie, w którym dokumencie jest błąd? Zatem... zatem nie ciągnijmy dalej stawiania pytań bez końca.
Zastanówmy się nad następującym pytaniem: dlaczego polski urzędnik nie wierzy innemu polskiemu urzędnikowi, a w związku z tym obywatel zostaje uwikłany w kontredans urzędniczej niewiary biurokratów? Odpowiedź, jak sądzę jest następująca. Obywatel musi czuć powagę urzędu, najlepiej gdy nie rozumie a musi wykonywać różne polecenia, natomiast urzędnik musi czuć oddech innych urzędników i nie spać spokojnie. Bo przecież, gdyby logika miała pierwszeństwo przed procedurą, to w ogromnej liczbie spraw urząd byłby niepotrzebny. Zatem konieczna jest dla realizacji interesu biurokracji niewiara w obywatela, niewiara w urzędnika, niewiara w logikę, gdyż nie-rzeczywistość jest daleko większa od rzeczywistości, dając tedy biurokracji pole do nieskończonego rozwoju.