Dziwię się tym, którzy grzmią o powrocie Polski do rosyjskiej strefy wpływów, a zarazem przeciwstawiają się do szybkiemu wejściu do strefy euro. Jest bowiem coraz bardziej prawdopodobne, że niebawem stanie się to alternatywą.
Rząd zachowuje się tradycyjnie niekonsekwentnie w sprawie strefy euro. Donald Tusk jakiś czas temu wszczął debatę na temat konieczności szybkiego wejścia do strefy euro, ale dziś rząd nie chciał z kolei sejmowej dyskusji o harmonogramie, który mógłby do tego doprowadzić. Argument, że taka dyskusja nie jest wskazana zanim nie zakończą się negocjacje nad unijnym budżetem, nie jest zbyt przekonujący.
Niestety niekonsekwencja w tej sprawie nie jest tylko cechą rządu. Równie dziwacznie w sprawie euro zachowuje się opozycja - szczególnie ta PiS-owska. Z jednej strony grzmi o powrocie Polski do rosyjskiej strefy wpływów, a z drugiej kategorycznie przeciwstawia się szybkiemu przystąpieniu do strefy euro. Tymczasem pozostawanie poza strefą euro będzie zapewne oznaczać dla Polski trwała marginalizację w ramach Unii Europejskiej, wyraźnie już podzielonej na „Europę dwóch prędkości”. Być może z czasem kraje spoza strefy znajdą się praktycznie poza Unią - szczególnie jeśli np. Wielka Brytania zacznie się wycofywać z aktywnego udziału w strukturach europejskich. Ponieważ geopolityka, tak jak i natura, nie znosi próżni, w takiej sytuacji Polska rzeczywiście będzie coraz bardziej narażona na znalezienie się w rosyjskiej orbicie.
Sprawa jest dziwna jeszcze z jednego powodu - tak naprawdę ze strony przeciwników euro nie padają silne argumenty, szczególnie w kontekście powyższych zagrożeń. Mówi się jedynie o zagrożeniu pauperyzacją społeczeństwa i podwyżkami. To może się sprawdzić, ale nie musi. Drugi argument pada rzadziej, ale jest bardziej fundamentalny - rezygnacja z własnej waluty to trochę symboliczne zrzeczenie się części suwerenności.
W sprawie strefy euro trzeba zrobić rzetelny rachunek zysków i strat. I dla każdego racjonalnie myślącego o geopolityce wynik tego rachunku nie powinien budzić wątpliwości.
Niestety niekonsekwencja w tej sprawie nie jest tylko cechą rządu. Równie dziwacznie w sprawie euro zachowuje się opozycja - szczególnie ta PiS-owska. Z jednej strony grzmi o powrocie Polski do rosyjskiej strefy wpływów, a z drugiej kategorycznie przeciwstawia się szybkiemu przystąpieniu do strefy euro. Tymczasem pozostawanie poza strefą euro będzie zapewne oznaczać dla Polski trwała marginalizację w ramach Unii Europejskiej, wyraźnie już podzielonej na „Europę dwóch prędkości”. Być może z czasem kraje spoza strefy znajdą się praktycznie poza Unią - szczególnie jeśli np. Wielka Brytania zacznie się wycofywać z aktywnego udziału w strukturach europejskich. Ponieważ geopolityka, tak jak i natura, nie znosi próżni, w takiej sytuacji Polska rzeczywiście będzie coraz bardziej narażona na znalezienie się w rosyjskiej orbicie.
Sprawa jest dziwna jeszcze z jednego powodu - tak naprawdę ze strony przeciwników euro nie padają silne argumenty, szczególnie w kontekście powyższych zagrożeń. Mówi się jedynie o zagrożeniu pauperyzacją społeczeństwa i podwyżkami. To może się sprawdzić, ale nie musi. Drugi argument pada rzadziej, ale jest bardziej fundamentalny - rezygnacja z własnej waluty to trochę symboliczne zrzeczenie się części suwerenności.
W sprawie strefy euro trzeba zrobić rzetelny rachunek zysków i strat. I dla każdego racjonalnie myślącego o geopolityce wynik tego rachunku nie powinien budzić wątpliwości.