Doktor Mirosław G. został skazany na rok w zawieszeniu za łapówkarstwo. To nikły wyrok, szczególnie jak na zarzuty, które początkowo formułowano. Przypomnijmy, że wchodzić w grę miało nie tylko przyjmowanie łapówek, ale też mobbing, molestowanie, a nawet nieumyślne spowodowanie śmierci.
Większość się nie potwierdziła, co można tłumaczyć na dwa sposoby. Albo po raz kolejny niewydolny okazał się wymiar sprawiedliwości, albo swoją robotę zepsuło CBA, przypisując doktorowi niepopełnione czyny.
Za tym pierwszym przemawia jednak trochę zaskakujący wyrok. Bo co prawda nie ulega wątpliwości, że Mirosław G. był wybitnym kardiochirurgiem, ale też nikt przy zdrowych zmysłach nie może kwestionować jego korupcyjnych praktyk. Liczne były również relacje potwierdzające niewłaściwy stosunek doktora do podwładnych i współpracowników. Z tego punktu widzenia wysokość wyroku można potraktować jako żart. Bo G. był oczywiście trochę kozłem ofiarnym walki z korupcją w służbie zdrowia, ale chcąc nie chcąc, stał się także tej korupcji symbolem. W jakimś stopniu wyrok na niego staje się więc rozgrzeszeniem korupcyjnych praktyk części środowiska lekarskiego.
Z drugiej strony o pomstę do nieba wołają niektóre praktyki CBA. Jeśli prawdą są słowa sędziego, że jeden z agentów uwiódł pielęgniarkę, by mieć dostęp do dokumentacji medycznej, to są to oczywiście praktyki niedopuszczalne. Być może dyskwalifikujące całą operację. Zresztą na wątpliwej jakości pracę CBA najlepsze światło rzuca rozziew między nadanym sprawie dramatycznym kryptonimem a ostatecznym finałem sądowym. Rok w zawieszeniu dla „doktora Mengele” to naprawdę niewiele.
Po zakończeniu całej tej sprawy nie sposób też nie zadać retorycznego pytania. Czy naprawdę jedynym sposobem na wykrycie większego przestępstwa w praworządnym państwie jest popełnienie mniejszego?
Za tym pierwszym przemawia jednak trochę zaskakujący wyrok. Bo co prawda nie ulega wątpliwości, że Mirosław G. był wybitnym kardiochirurgiem, ale też nikt przy zdrowych zmysłach nie może kwestionować jego korupcyjnych praktyk. Liczne były również relacje potwierdzające niewłaściwy stosunek doktora do podwładnych i współpracowników. Z tego punktu widzenia wysokość wyroku można potraktować jako żart. Bo G. był oczywiście trochę kozłem ofiarnym walki z korupcją w służbie zdrowia, ale chcąc nie chcąc, stał się także tej korupcji symbolem. W jakimś stopniu wyrok na niego staje się więc rozgrzeszeniem korupcyjnych praktyk części środowiska lekarskiego.
Z drugiej strony o pomstę do nieba wołają niektóre praktyki CBA. Jeśli prawdą są słowa sędziego, że jeden z agentów uwiódł pielęgniarkę, by mieć dostęp do dokumentacji medycznej, to są to oczywiście praktyki niedopuszczalne. Być może dyskwalifikujące całą operację. Zresztą na wątpliwej jakości pracę CBA najlepsze światło rzuca rozziew między nadanym sprawie dramatycznym kryptonimem a ostatecznym finałem sądowym. Rok w zawieszeniu dla „doktora Mengele” to naprawdę niewiele.
Po zakończeniu całej tej sprawy nie sposób też nie zadać retorycznego pytania. Czy naprawdę jedynym sposobem na wykrycie większego przestępstwa w praworządnym państwie jest popełnienie mniejszego?