Trudno dziś przesądzić, czy Jarosław Kaczyński więcej zyskał na swojej słynnej akcji z tabletem, czy stracił.
Na pewno zyskał o tyle, że zrobił coś spektakularnego medialnie, co zauważyły wszystkie serwisy informacyjne. Z drugiej strony, jak słusznie powiedział główny antagonista Kaczyńskiego Donald Tusk, prezes PiS jest ceniony przez wielu swoich zwolenników za szczególną "oldskulowość” – niechęć do nowinek technicznych. Wśród nich akcja z tabletem zapewne nie przyniesie mu poklasku – inną sprawą jest, że w ich oczach niewiele może prezesowi zaszkodzić.
Na pewno trzeba jednak zadać pytanie, czy w ogóle była ona potrzebna.
Rozumiem wymogi regulaminu Sejmu, który nie pozwala na występy z trybuny osobom, które nie są posłami ani nie pełnią funkcji państwowych (choć przed laty były wyjątki, jak choćby Tadeusz Mazowiecki w 1989 roku). Wydaje się jednak to mało racjonalne. Jeżeli ktoś jest zgłoszony jako oficjalny kandydat na premiera, powinien mieć prawo przedstawić swój program przed posłami. Istniejące zapisy regulaminu po prostu trzeba zmienić. I będzie to najważniejszy pożytek z całej sprawy Glińskiego.
Na pewno trzeba jednak zadać pytanie, czy w ogóle była ona potrzebna.
Rozumiem wymogi regulaminu Sejmu, który nie pozwala na występy z trybuny osobom, które nie są posłami ani nie pełnią funkcji państwowych (choć przed laty były wyjątki, jak choćby Tadeusz Mazowiecki w 1989 roku). Wydaje się jednak to mało racjonalne. Jeżeli ktoś jest zgłoszony jako oficjalny kandydat na premiera, powinien mieć prawo przedstawić swój program przed posłami. Istniejące zapisy regulaminu po prostu trzeba zmienić. I będzie to najważniejszy pożytek z całej sprawy Glińskiego.