Spisem powszechnym PRL-owskich homoseksualistów, zresztą możecie sobie o tym poczytać w Sieci – materiałów jest po kokardę. Konsekwencje zaprzychodowania takiej listy przez służby tajne, widne i dwupłciowe łatwo przewidzieć – wszyscy ci ludzie byli odtąd na celowniku i na widelcu. A przypomnę, że czasy coraz powszechniejszego coming outu tej formacji jeszcze nie wychynęły wtedy zza hollywoodzkiego wzgórza. Aliści nie była to jedyna akcja przeprowadzona przez owe służby w latach osiemdziesiątych i nie najbardziej brzemienna w skutki.
W moim przekonaniu najważniejsza była akcja Ramzes. Polegała ona na wyłuskaniu z własnych szeregów oraz spośród TW czy KO ludzi o odpowiedniej konstrukcji psychicznej i mentalnej, a także określonych zdolnościach, których po krótkim a intensywnym przeszkoleniu umieszczało się we wszystkich bez wyjątku środkach masowego przekazu – w prasie, radiu i telewizji. Aż do rozgłośni i gazetek zakładowych włącznie.
W stanie wojennym jakimś cudownym sposobem uniknęli oni negatywnej weryfikacji i albo pozostawali na posterunku, albo po cichu przenosiło się ich do jakichś organizacji, jak Związek Pracowników Książki, Koło Wędkarzy przy FSO, czy Ogólnopolski Związek Niewidomych – gdzie rządził Dariusz Fikus lub do redakcji przetrwalnikowych. Typu „Słowo Powszechne” czy „Przegląd Katolicki”, gdzie naczelnym był wówczas niejaki ksiądz Jan Król, którego rangi nie pomnę, a sekretarzem redakcji funkcjonariusz SB Tadeusz Karolak- na liście Bronka z wymownym jednym zerem w sygnaturze.
Do roku 1989 wykonawcy akcji Ramzes zakorzenili się w mediach na dobre, nabrali profesjonalnych nawyków i umiejętności, wtopili się w tło i nie zwracali na siebie uwagi, jeśli się o tej akcji nie wiedziało. A do pewnego czasu była to najściślej skrywana tajemnica.
Potem przyszedł rok 1989 i zaczęły się zmiany wacht oraz zabawa w komórki do wynajęcia. Ludzie przychodzili, odchodzili, mieszały się składy redakcyjne. Nurt wydarzeń wyrzucał na brzeg to jednych, to drugich. Zmieniali się naczelni i dokonywali wymiany kontyngentu aż do spodu. I tak dalej. Tylko oni jak korki unosili się na powierzchni i nie było na nich siły.
I z nielicznymi wyjątkami oraz pomijając czynniki biologiczne, trwają nadal na posterunku. Jedynym dziennikarzem, który w czasie karnawału Solidarności ogłosił artykuł w „Kurierze Polskim” o akcjach SB (a było ich więcej), był Jacek Snopkiewicz, ówczesny naczelny. Jakiś czas temu zacząłem szukać tego numeru w czytelniach bibliotek i nie znalazłem.
Znikł. Disparu. Możliwe, że został wycofany i zniszczony. A może trafił do zbiorów zastrzeżonych lub tajnych. Nie wiem. A teraz proszę sobie uzmysłowić konsekwencje. Ci ludzie nadal pracują i to na przyczółkowych stanowiskach kierowniczych. Albo na pierwszej linii frontu ideologicznego mediów opiniotwórczych. A z drugiej zaś strony – przy braku dekomunizacji, a także wyjawienia, napiętnowania i usunięcia z życia społecznego funkcjonariuszy PRL-owskiej sb-ecji oraz GZI WP, nikt ich ze służby nie zwolnił i pełnią ją w dalszym ciągu.
Nam na zgubę, sobie na uciechę.