Pozdrowienia z roku 1391. Według stosowanego w Afganistanie kalendarza perskiego - zwanego Dżalali - jest właśnie rok 1391. I tak naprawdę odnoszę nieodparte wrażenie, że poza nielicznymi zdobyczami techniki (takimi jak samochody i internet), życie większości ludzi w Afganistanie zatrzymało się pod względem cywilizacyjnym na etapie sprzed kilkuset lat. Afganistan to bogaty kraj biednych ludzi – garstka niszczy kraj, w imię czegoś, czego nawet nie staram się zrozumieć.
Pierwsze zderzenie z afgańską rzeczywistością to oczywiście broń, konwoje na każdej ulicy, ludzie siedzący z bronią na środku chodnika, policja, ochrona. Tak - broń, wszędzie jest broń. W biurku w biurze też mam broń.
Po pierwszym tygodniu mam wyjątkowo ambiwalentne odczucia. Jest przerażająco i śmiesznie. Check-in w hotelu wyglądał mniej więcej tak: podjeżdżamy obskurną boczną ulicą, pod coś, co wygląda jak drzwi do marnej jakości warsztatu samochodowego w Pcimiu Dolnym. W środku wcale nie jest lepiej. Bunkier. Ciemny, zimny, bunkier! Myślę sobie - ok Pola, nie jest źle, przecież tu na pewno nie będziesz mieszkać... Po chwili wychodzi trzech miłych panów z kałachami. Dobra, przez chwilę zwątpiłam. Sama, w czymś co wygląda jak ponura piwnica, z pięcioma facetami, przy czym trzech z nich jest uzbrojonych po zęby. Przeszukali mnie, otworzyli walizki, przetrzepali wszystko, po czym otworzyły się kolejne drzwi, niczym te z szafy do Narnii... I o to ukazuje się piękne lobby hotelu i miła uśmiechnięta pani mówiąca "Welcome to our hotel Madam !". Fuck! Chyba dopiero wtedy zaczęłam z powrotem oddychać
Po pierwszych kilku dniach w nowej pracy mogę powiedzieć że jestem bardzo zadowolona. Ludzie są pomocni, życzliwi i nikt z niczym się nie śpieszy. Każdy ma na wszystko czas, mało kto się przejmuje czymkolwiek. Poza, oczywiście, dyrektorem - ale to też mało kogo interesuje. Mój chlebodawca to jedna z największych spółek na Bliskim Wschodzie - skupia około 9 różnych firm, od grupy paliwowej, przez fabryki odzieży militarnej, linie lotnicze, nieruchomości, po telewizje i inne media.
Dziś postanowiłam przejechać się do biura nowego oddziału, który budowany jest w okolicach lotniska, na drugim końcu Kabulu. Oczywiście nigdzie nie ruszam się bez prywatnego kierowcy i ochroniarza. Wszędzie wzbudzam ogólne poruszenie. Bynajmniej nie dlatego że jestem kobietą, że jestem biała, że z Europy – ale dlatego, że jestem tak młoda i wciąż jestem w Afganistanie. Nie wiem, może po prostu dziwi ich fakt, że nadal żyję. Policja zatrzymała nas dziś mniej więcej cztery razy na odcinku około 8 km. Są niemiłosiernie irytujący i wścibscy, ale przecież nie będę wdawać się w dyskusje z facetem, który ma kałacha na ramieniu. W środku miasta są poustawiane "check point'y". Na każdym z nich jestem zmuszona wyjść z auta i wejść do budki "Women check". Panie przeszukują mi torebkę, przeprowadzają rewizję osobistą, obszukują od góry do dołu po czym wracam do auta. 2 km dalej - powtórka z rozrywki. I tak jeszcze dwa razy, aż do punktu docelowego.
Za każdym razem wracając do hotelu, także przechodzę proces sprawdzania, czy przypadkiem pod płaszczem nie chowam jakiejś bomby - bo a nuż może chciałabym się zdetonować.
To co muszę przyznać, to fakt, że firmy naprawdę dbają o swoich pracowników z importu. Wszystko jest "on call". Pranie, sprzątanie, obiad, kolacja szczoteczka do zębów czy papierosy. Jedyne co ja muszę zrobić, to położyć w dziale finansów rachunek na biurku. Wartość człowieka dyktowana jest paszportem. Jesteś z Europy lub Stanów? Super, zadbają o ciebie! Całej reszcie serdecznie współczuję.
Pokątnie udaje mi się nagrywać filmiki, aby pokazać wam jak to mniej więcej może wyglądać. Nie są najlepszej jakości. Nie chcąc dostać z kałacha, nie wyjmuję bezczelnie telefonu prosząc o uśmiech i komentarz :).
Po pierwszym tygodniu mam wyjątkowo ambiwalentne odczucia. Jest przerażająco i śmiesznie. Check-in w hotelu wyglądał mniej więcej tak: podjeżdżamy obskurną boczną ulicą, pod coś, co wygląda jak drzwi do marnej jakości warsztatu samochodowego w Pcimiu Dolnym. W środku wcale nie jest lepiej. Bunkier. Ciemny, zimny, bunkier! Myślę sobie - ok Pola, nie jest źle, przecież tu na pewno nie będziesz mieszkać... Po chwili wychodzi trzech miłych panów z kałachami. Dobra, przez chwilę zwątpiłam. Sama, w czymś co wygląda jak ponura piwnica, z pięcioma facetami, przy czym trzech z nich jest uzbrojonych po zęby. Przeszukali mnie, otworzyli walizki, przetrzepali wszystko, po czym otworzyły się kolejne drzwi, niczym te z szafy do Narnii... I o to ukazuje się piękne lobby hotelu i miła uśmiechnięta pani mówiąca "Welcome to our hotel Madam !". Fuck! Chyba dopiero wtedy zaczęłam z powrotem oddychać
Po pierwszych kilku dniach w nowej pracy mogę powiedzieć że jestem bardzo zadowolona. Ludzie są pomocni, życzliwi i nikt z niczym się nie śpieszy. Każdy ma na wszystko czas, mało kto się przejmuje czymkolwiek. Poza, oczywiście, dyrektorem - ale to też mało kogo interesuje. Mój chlebodawca to jedna z największych spółek na Bliskim Wschodzie - skupia około 9 różnych firm, od grupy paliwowej, przez fabryki odzieży militarnej, linie lotnicze, nieruchomości, po telewizje i inne media.
Dziś postanowiłam przejechać się do biura nowego oddziału, który budowany jest w okolicach lotniska, na drugim końcu Kabulu. Oczywiście nigdzie nie ruszam się bez prywatnego kierowcy i ochroniarza. Wszędzie wzbudzam ogólne poruszenie. Bynajmniej nie dlatego że jestem kobietą, że jestem biała, że z Europy – ale dlatego, że jestem tak młoda i wciąż jestem w Afganistanie. Nie wiem, może po prostu dziwi ich fakt, że nadal żyję. Policja zatrzymała nas dziś mniej więcej cztery razy na odcinku około 8 km. Są niemiłosiernie irytujący i wścibscy, ale przecież nie będę wdawać się w dyskusje z facetem, który ma kałacha na ramieniu. W środku miasta są poustawiane "check point'y". Na każdym z nich jestem zmuszona wyjść z auta i wejść do budki "Women check". Panie przeszukują mi torebkę, przeprowadzają rewizję osobistą, obszukują od góry do dołu po czym wracam do auta. 2 km dalej - powtórka z rozrywki. I tak jeszcze dwa razy, aż do punktu docelowego.
Za każdym razem wracając do hotelu, także przechodzę proces sprawdzania, czy przypadkiem pod płaszczem nie chowam jakiejś bomby - bo a nuż może chciałabym się zdetonować.
To co muszę przyznać, to fakt, że firmy naprawdę dbają o swoich pracowników z importu. Wszystko jest "on call". Pranie, sprzątanie, obiad, kolacja szczoteczka do zębów czy papierosy. Jedyne co ja muszę zrobić, to położyć w dziale finansów rachunek na biurku. Wartość człowieka dyktowana jest paszportem. Jesteś z Europy lub Stanów? Super, zadbają o ciebie! Całej reszcie serdecznie współczuję.
Pokątnie udaje mi się nagrywać filmiki, aby pokazać wam jak to mniej więcej może wyglądać. Nie są najlepszej jakości. Nie chcąc dostać z kałacha, nie wyjmuję bezczelnie telefonu prosząc o uśmiech i komentarz :).