Afganistan to nie tylko bieda, wojna i ciężka praca. Gdy w czwartkowe popołudnie opadnie już kurz, ulice się przerzedzają, pojawia się horda bystrych "przedsiębiorców", którzy chętnie pomogą przerzedzić portfele emigrantów.
Wielu restauratorów przeniosło się do Kabulu po wojnie na Bałkanach czy Timorze wschodnim. Tęsknili za koleżanką wojną, która zawsze pojawia się w parze z dobrymi zyskami. Zaopatrzenie w nielegalny alkohol, wieprzowinę czy egzotyczne w Afganistanie potrawy, za którymi tęsknią emigranci.
Kabul posiada o wiele większy wachlarz lokali, pubów i restauracji niż Dehli czy Karachi. Można tu znaleźć wszystko. Restauracje tajskie, włoskie, wschodnioeuropejskie, amerykańskie czy australijskie. Jak na ironię, niewiele jest restauracji chińskich. Sporo zostało zamkniętych, gdyż restauratorzy obok kurczaka Tung Pao oferowali także prostytucję.
Czwartkowy wieczór. Za wysokimi murami strzeżonych budynków kwitnie życie towarzyskie. Jest grubo po północy, już dawno wybiła godzina policyjna, lecz nikt nie zrywa się do wyjścia. Głośna muzyka, śmiechy, rozmowy, tańce, wieprzowina na grillu i hektolitry alkoholu. Przekrój ludzi z całego świata. Od Kanady przez Stany Zjednoczone, Europę, czy Australię, po małe afrykańskie wysepki. Większość mieszka już w Kabulu od dłuższego czasu, niektórzy po 10-15 lat.
Rozbawieni postanawiamy wybrać się do klubu. Z zewnątrz budynek nie przypomina zupełnie niczego. Standardowo po przejściu całej procedury ochronnej znalazłam się w miejscu, które niczym nie ustępuje dobrym europejskim lokalom. Świetny rockowy zespół, muzyka na żywo, lokal wypełniony po brzegi. Można tu spotkać dziennikarzy, dyplomatów, szpiegów i pracowników ambasady oraz ludzi na kontraktach. Kobiety w sukienkach, szpilkach, rozpuszczonych włosach, pary nieszczędzące sobie czułości.
Tego typu rozrywka nie należy do najtańszych, dlatego też głównymi bywalcami klubów są emigranci. Faktem jest także, że Afgańczycy często nie mają wstępu do tego typu miejsc gdyż "przyzwoitemu muzułmaninowi to nie przystoi".
Gdy o świcie wracaliśmy do hotelu, z miejscowych meczetów słychać już było poranne śpiewy i modlitwy...
Kilka dni temu dostałam nowy gadżet od firmy. Jestem od teraz monitorowana jak więzień na przepustce i z opaską na nodze. Lokalizator GPS. Mała zabawka przypominająca iPoda, wskazująca moją dokładną lokalizację. Wystarczy, że przycisnę guzik, a moje aktualne położenie jest automatycznie odnotowane w systemie ochrony i zostaje wysłany kierowca. Muszę przyznać, że w piątkowe poranki to bardzo przydatne urządzenie :)
Kabul posiada o wiele większy wachlarz lokali, pubów i restauracji niż Dehli czy Karachi. Można tu znaleźć wszystko. Restauracje tajskie, włoskie, wschodnioeuropejskie, amerykańskie czy australijskie. Jak na ironię, niewiele jest restauracji chińskich. Sporo zostało zamkniętych, gdyż restauratorzy obok kurczaka Tung Pao oferowali także prostytucję.
Czwartkowy wieczór. Za wysokimi murami strzeżonych budynków kwitnie życie towarzyskie. Jest grubo po północy, już dawno wybiła godzina policyjna, lecz nikt nie zrywa się do wyjścia. Głośna muzyka, śmiechy, rozmowy, tańce, wieprzowina na grillu i hektolitry alkoholu. Przekrój ludzi z całego świata. Od Kanady przez Stany Zjednoczone, Europę, czy Australię, po małe afrykańskie wysepki. Większość mieszka już w Kabulu od dłuższego czasu, niektórzy po 10-15 lat.
Rozbawieni postanawiamy wybrać się do klubu. Z zewnątrz budynek nie przypomina zupełnie niczego. Standardowo po przejściu całej procedury ochronnej znalazłam się w miejscu, które niczym nie ustępuje dobrym europejskim lokalom. Świetny rockowy zespół, muzyka na żywo, lokal wypełniony po brzegi. Można tu spotkać dziennikarzy, dyplomatów, szpiegów i pracowników ambasady oraz ludzi na kontraktach. Kobiety w sukienkach, szpilkach, rozpuszczonych włosach, pary nieszczędzące sobie czułości.
Tego typu rozrywka nie należy do najtańszych, dlatego też głównymi bywalcami klubów są emigranci. Faktem jest także, że Afgańczycy często nie mają wstępu do tego typu miejsc gdyż "przyzwoitemu muzułmaninowi to nie przystoi".
Gdy o świcie wracaliśmy do hotelu, z miejscowych meczetów słychać już było poranne śpiewy i modlitwy...
Kilka dni temu dostałam nowy gadżet od firmy. Jestem od teraz monitorowana jak więzień na przepustce i z opaską na nodze. Lokalizator GPS. Mała zabawka przypominająca iPoda, wskazująca moją dokładną lokalizację. Wystarczy, że przycisnę guzik, a moje aktualne położenie jest automatycznie odnotowane w systemie ochrony i zostaje wysłany kierowca. Muszę przyznać, że w piątkowe poranki to bardzo przydatne urządzenie :)