Szuja. Kawał emerytalnego zbója. Najpiękniejszy kęs mi życia ujadł. Fałsz i ruja. Powodują nim.
Z czterech nieudanych reform Jerzego Buzka (oświatowej, zdrowotnej, samorządowej i emerytalnej) dziś najwięcej mówi się o tej ostatniej. Nie dziwię się. Problemy oświatowe chwilowo mnie nie dotyczą, bo dziecko niemal dorosłe, a o wnukach jeszcze nie czas myśleć. Ze zdrowiem, dziękuję, nie najgorzej. Bez Gronkiewicz-Waltz też dałoby się żyć. Tylko do emerytury coraz bliżej. Pytam więc: Panie Buzek? Gdzie są moje pieniądze?
Ponad dekadę (być może dla finansów najlepszą) swojego życia, w okresie największej zawodowej efektywności, byłem obciążony składkami, które zamiast pracować na moją starość, stawały się łupem cwaniaków z OFE. Zna Pan ten żart: Chcesz zapewnić sobie dostatnią emeryturę? Zatrudnij się w OFE.
Polityk ma prawo być durniem. Nawet jeżeli jest premierem. Jeśli mam do kogoś pretensje, to do uwikłanych w biznesowe i towarzyskie układy ekonomistów. Im dłużej bowiem żyję, tym częściej dochodzę do przekonania, że zdecydowana większość z tych co przemawiają do mnie w porannym radiu i tych z wieczornego telewizora, to klauni, zakontraktowani, by bawić publiczność. Pomachają dyplomem doktorskim albo profesorską nominacją i ekskatedra wygłaszają tyrady, których ostatecznym celem jest przypodobanie się tym, którzy gotowi są zapłacić ochłapem za psią wierność.
Gdyby za ofertę otwartych funduszy emerytalnych w porę wziął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów musiałaby ona brzmieć mniej więcej tak: Powierzcie mi swoje pieniądze. Na początek zabiorę tylko 10 procent. To co zostało włożę do banku. Jeśli coś zarobię na odsetkach, odejmę od tego swoje koszty, a resztę przeznaczę na waszą emeryturę.
Niejasne? No to tłumaczę: Pieniądze w OFE nigdy nie były prywatne. Stworzono jedynie pozory ich własności, by w swoim czasie napędzić funduszom naiwnych klientów. W czasach niespotykanej koniunktury fundusze wykazywały zyski, które nie różniły się niemal od waloryzacji ZUS. Skoro były obowiązkowe to po co miały się wysilać, żeby zarabiać więcej. Fundusze i zarządzający nimi zarabiali swoje bez względu na to czy pomnażali tzw. „pieniądze przyszłych emerytów”, czy je traciły.
Piewcom liberalnej ekonomii, którzy wciąż bezwstydnie powtarzają swoje brednie, radzę zajrzeć pod powierzchnię.
A ja, jak brytyjski czy niemiecki emeryt, oddam się popijaniu herbaty z mlekiem na Majorce, z drugim śniadaniem pod pachą. Bo wierzę, że wysokość mojej emerytury bardziej zależy od zamożności państwa, niż od przebiegłości giełdowych graczy.
Ponad dekadę (być może dla finansów najlepszą) swojego życia, w okresie największej zawodowej efektywności, byłem obciążony składkami, które zamiast pracować na moją starość, stawały się łupem cwaniaków z OFE. Zna Pan ten żart: Chcesz zapewnić sobie dostatnią emeryturę? Zatrudnij się w OFE.
Polityk ma prawo być durniem. Nawet jeżeli jest premierem. Jeśli mam do kogoś pretensje, to do uwikłanych w biznesowe i towarzyskie układy ekonomistów. Im dłużej bowiem żyję, tym częściej dochodzę do przekonania, że zdecydowana większość z tych co przemawiają do mnie w porannym radiu i tych z wieczornego telewizora, to klauni, zakontraktowani, by bawić publiczność. Pomachają dyplomem doktorskim albo profesorską nominacją i ekskatedra wygłaszają tyrady, których ostatecznym celem jest przypodobanie się tym, którzy gotowi są zapłacić ochłapem za psią wierność.
Gdyby za ofertę otwartych funduszy emerytalnych w porę wziął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów musiałaby ona brzmieć mniej więcej tak: Powierzcie mi swoje pieniądze. Na początek zabiorę tylko 10 procent. To co zostało włożę do banku. Jeśli coś zarobię na odsetkach, odejmę od tego swoje koszty, a resztę przeznaczę na waszą emeryturę.
Niejasne? No to tłumaczę: Pieniądze w OFE nigdy nie były prywatne. Stworzono jedynie pozory ich własności, by w swoim czasie napędzić funduszom naiwnych klientów. W czasach niespotykanej koniunktury fundusze wykazywały zyski, które nie różniły się niemal od waloryzacji ZUS. Skoro były obowiązkowe to po co miały się wysilać, żeby zarabiać więcej. Fundusze i zarządzający nimi zarabiali swoje bez względu na to czy pomnażali tzw. „pieniądze przyszłych emerytów”, czy je traciły.
Piewcom liberalnej ekonomii, którzy wciąż bezwstydnie powtarzają swoje brednie, radzę zajrzeć pod powierzchnię.
A ja, jak brytyjski czy niemiecki emeryt, oddam się popijaniu herbaty z mlekiem na Majorce, z drugim śniadaniem pod pachą. Bo wierzę, że wysokość mojej emerytury bardziej zależy od zamożności państwa, niż od przebiegłości giełdowych graczy.