Sądzenie za zbrodnie wojenne talibów oraz bojówkarzy walczących z siłami koalicji w Afganistanie jest dobrym rozwiązaniem tylko pozornie. W praktyce może okazać się, że jest całkowicie nie na rękę państwom Zachodu.
Oczywiście cieszy, że Amnesty International nareszcie zabrała głos w sprawie Afganistanu, a dokładnie mówiąc w kwestii dużej liczby ofiar wśród ludności cywilnej. Na ogół środowiska walczące o prawa człowieka dostrzegają tylko jedną stronę medalu – winą za sytuację obarczają Stany Zjednoczone oraz NATO. Apel Amnesty International, by sądzić talibów oraz inne bojówki z Afganistanu za zbrodnie wojenne to zerwanie z tą niesprawiedliwą praktyką.
Różnica pomiędzy siłami międzynarodowymi w Afganistanie (ISAF) a bojówkami polega na tym, że te pierwsze nie atakują ludności cywilnej świadomie – jeśli z ich rąk ginie niewinna osoba, a to się niestety zdarza, jest to wynik przypadku, a nie świadomej decyzji dowództwa. Bojówki umyślnie atakują cywilów wychodząc z założenia, że im więcej ofiar i przemocy, tym większy chaos, a więc tym mniejsze szanse na realizację celu NATO – stabilizacji w Afganistanie. Póki co udaje im się idealnie. W pierwszych sześciu miesiącach tego roku liczba cywilnych ofiar wzrosła o 1/3 (wśród dzieci o 55 procent). Ponad 1,2 tysiąca osób zginęło, 2 tysiące zostało rannych. O ile liczba ofiar NATO spada, rośnie liczba tych wywołanych świadomym działaniem bojówek.
Poczucie sprawiedliwości podpowiada, że winni zbrodni muszą być ukarani. Problem polega na tym, że ściganie za zbrodnie wojenne rodzi niebezpieczne konsekwencje. Choćby taką, że rozpatrywanie działań bojówek w kategoriach prawa międzynarodowego, w tym prawa konfliktów zbrojnych, jest prostym krokiem na drodze do uznania tychże bojówek za pełnoprawnego uczestnika konfliktów – na równi z państwami. Innymi słowy, terrorysta wysadzający się na rynku w Kabulu będzie tak samo chroniony przez prawo międzynarodowe jak żołnierz na przykład ze Szwecji. Już teraz granica pomiędzy żołnierzem a cywilem jest bardzo nieostra. Byłby to krok w kierunku jeszcze większego zamazania znaczeń podstawowych terminów.
Co to jeszcze oznacza? Pochwycony bojówkarz z Afganistanu nie mógłby już być być uznany za przestępcę, lecz za pełnoprawnego żołnierza, a więc mógłby powołać się na konwencje genewskie – nie będzie można go przesłuchiwać, ani skazać za większość jego działań (na przykład za ataki na wojska koalicji). Co więcej, za zabicie żołnierza polskiego, amerykańskiego czy rosyjskiego nie będzie mogła go spotkać żadna kara. Będzie miał do tego prawo. Być może nawet atak na amerykański Pentagon w 2001 roku można byłoby wtedy uznać za uprawnione działanie wojenne. Działania terrorystyczne w dużej mierze przestałyby być traktowane w kategoriach przestępstwa. Zostałyby zalegitymizowane.
Dyskusja na temat czy uznać terrorystów i bojówkarzy za równoprawnych uczestników konfliktów zbrojnych nie ma w praktyce większego znaczenia, bo państwa Zachodu się na to nie zgodzą. Wyraz temu dał jakiś czas temu Ken McDonald, prokurator generalny Wielkiej Brytanii. Stwierdził on, iż „Londyn nie jest polem bitwy. Zginęły niewinne osoby, a osoby odpowiedzialne za te ataki to nie żołnierze, ale ludzie, którzy muszą być sądzeni jak przestępcy. Walka przeciwko terroryzmowi na ulicach Wielkiej Brytanii to nie wojna”.
Na marginesie można dodać, że jednocześnie Amerykanie często stosują odstępstwo od tej reguły, bowiem osoby przetrzymywane bezterminowo w Guantanamo nie są uznawane za klasycznych przestępców, lecz „bezprawnych bojowników”, czyli trochę przestępców, trochę żołnierzy. Umożliwia to zawieszenie ich w prawnej próżni, a właściwie poza sądownictwem tak cywilnym jak i wojskowym. Ale to historia na kolejny wpis.
Różnica pomiędzy siłami międzynarodowymi w Afganistanie (ISAF) a bojówkami polega na tym, że te pierwsze nie atakują ludności cywilnej świadomie – jeśli z ich rąk ginie niewinna osoba, a to się niestety zdarza, jest to wynik przypadku, a nie świadomej decyzji dowództwa. Bojówki umyślnie atakują cywilów wychodząc z założenia, że im więcej ofiar i przemocy, tym większy chaos, a więc tym mniejsze szanse na realizację celu NATO – stabilizacji w Afganistanie. Póki co udaje im się idealnie. W pierwszych sześciu miesiącach tego roku liczba cywilnych ofiar wzrosła o 1/3 (wśród dzieci o 55 procent). Ponad 1,2 tysiąca osób zginęło, 2 tysiące zostało rannych. O ile liczba ofiar NATO spada, rośnie liczba tych wywołanych świadomym działaniem bojówek.
Poczucie sprawiedliwości podpowiada, że winni zbrodni muszą być ukarani. Problem polega na tym, że ściganie za zbrodnie wojenne rodzi niebezpieczne konsekwencje. Choćby taką, że rozpatrywanie działań bojówek w kategoriach prawa międzynarodowego, w tym prawa konfliktów zbrojnych, jest prostym krokiem na drodze do uznania tychże bojówek za pełnoprawnego uczestnika konfliktów – na równi z państwami. Innymi słowy, terrorysta wysadzający się na rynku w Kabulu będzie tak samo chroniony przez prawo międzynarodowe jak żołnierz na przykład ze Szwecji. Już teraz granica pomiędzy żołnierzem a cywilem jest bardzo nieostra. Byłby to krok w kierunku jeszcze większego zamazania znaczeń podstawowych terminów.
Co to jeszcze oznacza? Pochwycony bojówkarz z Afganistanu nie mógłby już być być uznany za przestępcę, lecz za pełnoprawnego żołnierza, a więc mógłby powołać się na konwencje genewskie – nie będzie można go przesłuchiwać, ani skazać za większość jego działań (na przykład za ataki na wojska koalicji). Co więcej, za zabicie żołnierza polskiego, amerykańskiego czy rosyjskiego nie będzie mogła go spotkać żadna kara. Będzie miał do tego prawo. Być może nawet atak na amerykański Pentagon w 2001 roku można byłoby wtedy uznać za uprawnione działanie wojenne. Działania terrorystyczne w dużej mierze przestałyby być traktowane w kategoriach przestępstwa. Zostałyby zalegitymizowane.
Dyskusja na temat czy uznać terrorystów i bojówkarzy za równoprawnych uczestników konfliktów zbrojnych nie ma w praktyce większego znaczenia, bo państwa Zachodu się na to nie zgodzą. Wyraz temu dał jakiś czas temu Ken McDonald, prokurator generalny Wielkiej Brytanii. Stwierdził on, iż „Londyn nie jest polem bitwy. Zginęły niewinne osoby, a osoby odpowiedzialne za te ataki to nie żołnierze, ale ludzie, którzy muszą być sądzeni jak przestępcy. Walka przeciwko terroryzmowi na ulicach Wielkiej Brytanii to nie wojna”.
Na marginesie można dodać, że jednocześnie Amerykanie często stosują odstępstwo od tej reguły, bowiem osoby przetrzymywane bezterminowo w Guantanamo nie są uznawane za klasycznych przestępców, lecz „bezprawnych bojowników”, czyli trochę przestępców, trochę żołnierzy. Umożliwia to zawieszenie ich w prawnej próżni, a właściwie poza sądownictwem tak cywilnym jak i wojskowym. Ale to historia na kolejny wpis.