Porwanie kilka dni temu niemieckiego statku na Oceanie Indyjskim to dowód, że tak zwana społeczność międzynarodowa nie potrafi ograniczyć piractwa, które działa na coraz większym obszarze.
Statek MV „Beluga Nomination” (z polskim kapitanem) został zaatakowany przez somalijskich bandytów na północ od Seszeli, z dala od obszaru uważanego za niebezpieczny. Porwaną jednostkę już skierowano w stronę Somalii. Nie jest to jednak sytuacja incydentalna. Trudno uwierzyć, ale obecnie piraci w tym regionie przetrzymują ponad 30 statków i 750 osób. Czy nie ma na to rady?
Oczywiście – piractwa nigdy się nie zlikwiduje tak samo jak nie można zlikwidować napadów na lądzie, morderstw czy gwałtów. Ale można spróbować zjawisko ograniczyć. Zapewne nie wszyscy wiedzą, że z somalijskimi piratami aktywnie walczą dwie organizacje – Unia Europejska jak i NATO. Ta pierwsza w ramach misji EUNAVFOR „Atalanta”, ta druga jako „Ocean Shield”. Niestety, pomimo desygnowania kilkunastu okrętów wojennych, samolotów i śmigłowców, to jak szukanie igły w stogu siana. Obszar operacyjny jest zbyt duży. Podczas ataku na niemiecki statek najbliższy okręt mogący podjąć interwencję był odległy o tysiąc mil morskich.
Dużo większy problem związany ze zwalczaniem piractwa morskiego ma charakter prawny. Regulacje międzynarodowe pozwalają co prawda zatrzymywać podejrzanych o piractwo morskie, ale skazanie takich osób jest bardzo trudne. Unia Europejska zawarła umowę z Kenią i piraci mogą być tam odsyłani. Ale to generuje koszty. Transport podejrzanych do Europy jest jeszcze droższy, nie wspominając o konieczności opłacenia adwokata, tłumaczy, zapewnienia utrzymania. Trudno jest sprowadzić świadków na rozprawę, bo marynarze na ogół są już na drugim końcu świata. Samym armatorom również nie zależy na rozgłosie i na często wolą zapłacić okup. Pojawia się też kolejny problem – co zrobić z piratem, który już odbył wyrok w Europie? Zafundować mu darmowy przelot do Somalii, gdzie wróci do swojego procederu?
Nawet gdy piraci zostają złapani to i tak siły UE/NATO na ogół ich puszczają. Dostają jeszcze wodę i jedzenie. W tym kontekście warto wymienić akcję sprzed kilku dni komandosów z Korei Południowej, którzy nie tylko siłą odbili statek handlowy, ale również zabili kilkunastu piratów. Ciekawe jest, że piraci nie przestraszyli się żołnierzy i wezwali z Somalii posiłki. Większość zginęła. Nie sposób nie wspomnieć też Rosjan z okrętu „Aleksiej Kuzniecow”, którzy złapanych piratów wypuścili… z dala od brzegu. Po godzinie sygnał zanikł, co oznacza, że po prostu utonęli.
Mimo wysiłków, skala zjawiska jest coraz większa. Piraci są coraz lepiej wyposażeni i uzbrojeni (telefony satelitarne, szybkie łodzie, broń rakietowa). Rośnie wartość przeciętnego okupu. Nowym trendem jest rozszerzenie strefy działalności przez somalijskich piratów. Coraz częściej opuszczają oni wody Zatoki Adeńskiej atakując jednostki u wybrzeży Kenii, Tanzanii, Seszeli, Madagaskaru i Omanu. Normą staje się wykorzystanie dużych jednostek (tak zwane statki – matki), zapewniających większy zasięg działania.
Na koniec mała uwaga – obserwując media można dojść do wniosku, że piractwo morskie jest wielką plagą, jednym z największych zagrożeń ludzkości. Nie dajmy się jednak zwieść szukaniu sensacji. Piractwo jest oczywiście problemem – straty nim wywołane to co najmniej kilkanaście miliardów dolarów rocznie (jeśli wierzyć szacunkom). To jednak i tak tylko niewielki proces zysków jakie przynosi transport morski. Innymi słowy, armatorzy wliczają to w koszty działalności. Czy więc warto wydawać miliony dolarów na operacje NATO i Unii Europejskiej? A jeśli tak to w jaki sposób zwalczać piratów – sądząc ich w Europie czy po prostu topiąc?
Oczywiście – piractwa nigdy się nie zlikwiduje tak samo jak nie można zlikwidować napadów na lądzie, morderstw czy gwałtów. Ale można spróbować zjawisko ograniczyć. Zapewne nie wszyscy wiedzą, że z somalijskimi piratami aktywnie walczą dwie organizacje – Unia Europejska jak i NATO. Ta pierwsza w ramach misji EUNAVFOR „Atalanta”, ta druga jako „Ocean Shield”. Niestety, pomimo desygnowania kilkunastu okrętów wojennych, samolotów i śmigłowców, to jak szukanie igły w stogu siana. Obszar operacyjny jest zbyt duży. Podczas ataku na niemiecki statek najbliższy okręt mogący podjąć interwencję był odległy o tysiąc mil morskich.
Dużo większy problem związany ze zwalczaniem piractwa morskiego ma charakter prawny. Regulacje międzynarodowe pozwalają co prawda zatrzymywać podejrzanych o piractwo morskie, ale skazanie takich osób jest bardzo trudne. Unia Europejska zawarła umowę z Kenią i piraci mogą być tam odsyłani. Ale to generuje koszty. Transport podejrzanych do Europy jest jeszcze droższy, nie wspominając o konieczności opłacenia adwokata, tłumaczy, zapewnienia utrzymania. Trudno jest sprowadzić świadków na rozprawę, bo marynarze na ogół są już na drugim końcu świata. Samym armatorom również nie zależy na rozgłosie i na często wolą zapłacić okup. Pojawia się też kolejny problem – co zrobić z piratem, który już odbył wyrok w Europie? Zafundować mu darmowy przelot do Somalii, gdzie wróci do swojego procederu?
Nawet gdy piraci zostają złapani to i tak siły UE/NATO na ogół ich puszczają. Dostają jeszcze wodę i jedzenie. W tym kontekście warto wymienić akcję sprzed kilku dni komandosów z Korei Południowej, którzy nie tylko siłą odbili statek handlowy, ale również zabili kilkunastu piratów. Ciekawe jest, że piraci nie przestraszyli się żołnierzy i wezwali z Somalii posiłki. Większość zginęła. Nie sposób nie wspomnieć też Rosjan z okrętu „Aleksiej Kuzniecow”, którzy złapanych piratów wypuścili… z dala od brzegu. Po godzinie sygnał zanikł, co oznacza, że po prostu utonęli.
Mimo wysiłków, skala zjawiska jest coraz większa. Piraci są coraz lepiej wyposażeni i uzbrojeni (telefony satelitarne, szybkie łodzie, broń rakietowa). Rośnie wartość przeciętnego okupu. Nowym trendem jest rozszerzenie strefy działalności przez somalijskich piratów. Coraz częściej opuszczają oni wody Zatoki Adeńskiej atakując jednostki u wybrzeży Kenii, Tanzanii, Seszeli, Madagaskaru i Omanu. Normą staje się wykorzystanie dużych jednostek (tak zwane statki – matki), zapewniających większy zasięg działania.
Na koniec mała uwaga – obserwując media można dojść do wniosku, że piractwo morskie jest wielką plagą, jednym z największych zagrożeń ludzkości. Nie dajmy się jednak zwieść szukaniu sensacji. Piractwo jest oczywiście problemem – straty nim wywołane to co najmniej kilkanaście miliardów dolarów rocznie (jeśli wierzyć szacunkom). To jednak i tak tylko niewielki proces zysków jakie przynosi transport morski. Innymi słowy, armatorzy wliczają to w koszty działalności. Czy więc warto wydawać miliony dolarów na operacje NATO i Unii Europejskiej? A jeśli tak to w jaki sposób zwalczać piratów – sądząc ich w Europie czy po prostu topiąc?