Myśląc o priorytetach polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej należy pamiętać jedno – niezależnie jak bardzo mówić będzie się o wspólnej, solidarnej Europie, to interes narodowy powinien zawsze stać na pierwszym miejscu.
Mówienie o interesie narodowym nie jest niczym odkrywczym. Pojęcie to istnieje odkąd pojawił się byt zwany narodem, a nawet wcześniej, bowiem z powodzeniem funkcjonował termin racji stanu. O teoretycznych i praktycznych uwarunkowaniach interesów narodowych pisali najwybitniejsi eksperci od stosunków międzynarodowych, w tym być może ten największy – autor współczesnej szkoły realizmu politycznego Hans Morgenthau. Również współcześnie neorealizm podkreśla znaczenie egoizmu narodowego jako podstawowego kryterium podejmowania decyzji.
Współcześnie jednak głośne mówienie o interesie narodowym wielu traktuje jako grzech – zaściankowy anachronizm, szowinizm albo nawet faszyzm. Nie brak głosów lewicy i federalistów, że w XXI wieku, w integrującej się zgodnie z koncepcją Konrada Adenauera Europie, nie ma miejsce na narody i ich interesy, że trzeba działać wspólnie, wyrzec się partykularyzmów. Nic bardziej błędnego – egoistycznie realizowane interesy narodowe są ciągle podstawą działania wielu państw, a dobro tak zwanego ogółu (społeczności międzynarodowej) wspierane tak długo, jak długo jest to zgodne z interesem danego państwa. Żadne bowiem normalne państwo nie będzie rezygnowało z własnych korzyści, by inni mieli lepiej.
Nie po to wybieramy polski rząd, by realizował interesy innych, lecz nasze własne. Nasz rząd ma dbać o Polaków, nie o Afgańczyków, Libijczyków czy Greków (chyba, że jest to środek do realizacji celu nadrzędnego). Jeśli ktoś uważa inaczej niech przyjrzy się polityce dojrzałych państw, które od wieków (albo przynajmniej od dekad) biorą udział w dyplomatycznej grze na najwyższym, światowym poziomie. Przez pryzmat wąsko pojętych interesów narodowych działają Amerykanie, Izraelczycy, Francuzi, Rosjanie, Niemcy czy Brytyjczycy. Dlaczego my mamy działać inaczej patrząc na innych, a nie na siebie samych? Tym bardziej, że zbiurokratyzowany i skostniałby byt zwany Unią Europejską jest w dużym stopniu sztuczny. Nie ma jednej, europejskiej tożsamości i na ogół nie ma wspólnych interesów. Każde państwo na własne, często sprzeczne z interesami innych.
Praktycznie każdą istotną kwestię oceniać można przez pryzmat interesów narodowych. Choćby problem domniemanych więzień CIA w Polsce, które – jeśli były – nie stawiają nas w najlepszym świetle. Amerykanie raczej nie torturują więźniów na swoim terytorium, lecz wysyłają ich poza własne granice, gdzie takie rzeczy można robić. Przez to Polska stanęła w jednej linii z Guantanamo, Jemenem, Egiptem czy Marokiem. Ale jeśli takie więzienia jednak były to państwo, w tym także nasi politycy, powinni sprawę wyciszyć, bo czy publiczne mówienie o tej kwestii i ściąganie na siebie oskarżeń jest w naszym narodowym interesie? Oczywiście, że nie. Możemy tylko na tym stracić. Nie płaci się własnym politykom, by oskarżali własny kraj.
Inna sprawa to irytująca presja, by Polska oddała pozostałości żydowskich majątków. Abstrahując od słuszności takich apeli (powtórzonych choćby przy okazji ostatniej wizyty prezydenta Obamy nad Wisłą) trudno nie dojść do wniosku, że oddanie choćby jednej setnej majątku w obce, często nieprzyjazne, ręce bez jakichkolwiek korzyści z tego płynących jest niezgodne z naszą racją stanu. Innymi słowy, nie mamy w tym żadnego interesu. I to kończy jakiekolwiek dyskusje nad tym problemem. Nie inaczej jest w przypadku polityki względem Gruzji, Ukrainy, Afganistanu, Libii, konfliktu bliskowschodniego, unijnej polityki ekologicznej, czy też gazu łupkowego, który należy wydobywać jeśli jest to w naszym interesie – niezależnie co pomyśli sobie Rosja (a wiadomo, że będzie wrogo do tego faktu nastawiona i może przeprowadzać operacje wywiadowcze i propagandowe, by projekt storpedować) czy ekolodzy.
Warto więc pamiętać, że interes narodowy ciągle żyje i ma się dobrze. Zachód, chociaż często nie chce o tym mówić, ciągle myśli i działa mając go na uwadze. Nikt za Polaków ich spraw nie załatwi – także ci, którzy mając piękne slogany na ustach przekonują o konieczności wyrzeczenia się narodowych egoizmów i działania w imię wspólnego, unijnego dobra. Każda nasza słabość i naiwność zostanie wykorzystana. W dyplomacji bowiem nie ma przyjaźni i nikt nie traktuje jej przez pryzmat sympatii czy moralności. Nie możemy o tym zapominać podczas naszej prezydencji.
Współcześnie jednak głośne mówienie o interesie narodowym wielu traktuje jako grzech – zaściankowy anachronizm, szowinizm albo nawet faszyzm. Nie brak głosów lewicy i federalistów, że w XXI wieku, w integrującej się zgodnie z koncepcją Konrada Adenauera Europie, nie ma miejsce na narody i ich interesy, że trzeba działać wspólnie, wyrzec się partykularyzmów. Nic bardziej błędnego – egoistycznie realizowane interesy narodowe są ciągle podstawą działania wielu państw, a dobro tak zwanego ogółu (społeczności międzynarodowej) wspierane tak długo, jak długo jest to zgodne z interesem danego państwa. Żadne bowiem normalne państwo nie będzie rezygnowało z własnych korzyści, by inni mieli lepiej.
Nie po to wybieramy polski rząd, by realizował interesy innych, lecz nasze własne. Nasz rząd ma dbać o Polaków, nie o Afgańczyków, Libijczyków czy Greków (chyba, że jest to środek do realizacji celu nadrzędnego). Jeśli ktoś uważa inaczej niech przyjrzy się polityce dojrzałych państw, które od wieków (albo przynajmniej od dekad) biorą udział w dyplomatycznej grze na najwyższym, światowym poziomie. Przez pryzmat wąsko pojętych interesów narodowych działają Amerykanie, Izraelczycy, Francuzi, Rosjanie, Niemcy czy Brytyjczycy. Dlaczego my mamy działać inaczej patrząc na innych, a nie na siebie samych? Tym bardziej, że zbiurokratyzowany i skostniałby byt zwany Unią Europejską jest w dużym stopniu sztuczny. Nie ma jednej, europejskiej tożsamości i na ogół nie ma wspólnych interesów. Każde państwo na własne, często sprzeczne z interesami innych.
Praktycznie każdą istotną kwestię oceniać można przez pryzmat interesów narodowych. Choćby problem domniemanych więzień CIA w Polsce, które – jeśli były – nie stawiają nas w najlepszym świetle. Amerykanie raczej nie torturują więźniów na swoim terytorium, lecz wysyłają ich poza własne granice, gdzie takie rzeczy można robić. Przez to Polska stanęła w jednej linii z Guantanamo, Jemenem, Egiptem czy Marokiem. Ale jeśli takie więzienia jednak były to państwo, w tym także nasi politycy, powinni sprawę wyciszyć, bo czy publiczne mówienie o tej kwestii i ściąganie na siebie oskarżeń jest w naszym narodowym interesie? Oczywiście, że nie. Możemy tylko na tym stracić. Nie płaci się własnym politykom, by oskarżali własny kraj.
Inna sprawa to irytująca presja, by Polska oddała pozostałości żydowskich majątków. Abstrahując od słuszności takich apeli (powtórzonych choćby przy okazji ostatniej wizyty prezydenta Obamy nad Wisłą) trudno nie dojść do wniosku, że oddanie choćby jednej setnej majątku w obce, często nieprzyjazne, ręce bez jakichkolwiek korzyści z tego płynących jest niezgodne z naszą racją stanu. Innymi słowy, nie mamy w tym żadnego interesu. I to kończy jakiekolwiek dyskusje nad tym problemem. Nie inaczej jest w przypadku polityki względem Gruzji, Ukrainy, Afganistanu, Libii, konfliktu bliskowschodniego, unijnej polityki ekologicznej, czy też gazu łupkowego, który należy wydobywać jeśli jest to w naszym interesie – niezależnie co pomyśli sobie Rosja (a wiadomo, że będzie wrogo do tego faktu nastawiona i może przeprowadzać operacje wywiadowcze i propagandowe, by projekt storpedować) czy ekolodzy.
Warto więc pamiętać, że interes narodowy ciągle żyje i ma się dobrze. Zachód, chociaż często nie chce o tym mówić, ciągle myśli i działa mając go na uwadze. Nikt za Polaków ich spraw nie załatwi – także ci, którzy mając piękne slogany na ustach przekonują o konieczności wyrzeczenia się narodowych egoizmów i działania w imię wspólnego, unijnego dobra. Każda nasza słabość i naiwność zostanie wykorzystana. W dyplomacji bowiem nie ma przyjaźni i nikt nie traktuje jej przez pryzmat sympatii czy moralności. Nie możemy o tym zapominać podczas naszej prezydencji.