Wyborcze zwycięstwo Bractwa Muzułmanów rodzi uzasadnione pytania o przyszłość relacji egipsko – izraelskich. Czy Egipt pod nowymi rządami pójdzie w stronę sojuszu z Iranem czy też pozostanie w orbicie wpływów Zachodu?
Niepewność i niepokój są czymś oczywistym, bo Mohammed Morsi – pierwszy w historii demokratycznie wybrany egipski prezydent – wywodzi się ze środowiska radykalnych islamistów odrzucających porozumienie pokojowe z Izraelem, które w 1979 roku zawarł Anwar Sadat, a który za ten ruch zapłacić życiem. Od tego czasu utrzymywano względnie dobre relacje. Hosni Mubarak u sterów władzy gwarantował stabilność i przewidywalność egipskiej polityki wewnętrznej i zewnętrznej. Egipt utrzymywał bardzo bliskie relacje ze Stanami Zjednoczonymi i wykonywał przyjazne gesty w stosunku do Izraela. Ale Mubaraka już nie ma, bowiem ten stracił władzę w wyniku „arabskiej wiosny”.
Bractwo Muzułmanów ideologicznie odrzuca porozumienie z Izraelem. Palestyńską filią organizacji jest skrajnie radykalny Hamas, który jest nie tylko przeciwny rozmowom z Izraelem, ale zakłada zlikwidowanie tego państwa. To powołane w 1928 roku stowarzyszenie odrzuciło wpływy zachodnie (wówczas brytyjskie), postulowało wprowadzenie konserwatywnego prawa religijnego. Przez większość okresu organizacja była zdelegalizowana, bowiem próbowała przejąć władzę. Teraz Bractwo Muzułmanów przekonuje, że odrzuciło radykalne hasła.
Jak będzie zachowywał się Nowy Egipt? W pierwszym momencie po wyborze Morsiego pojawiła się niepokojąca informacja z Teheranu, że nowy prezydent chce bliskiego sojuszu egipsko – irańskiego. Dla Izraela byłaby to fatalna wiadomość, bowiem nagle zostałby otoczony przez wrogów – Egipt i Syrię. Morsi szybko zaprzeczył tym doniesieniom, co w Izraelu odebrano z wielką ulgą. Przynajmniej chwilową – Izrael ma nadzieję, że niemal półmilionowa egipska armia, całkiem dobrze wyszkolona i wyposażona przez Amerykanów, będzie gwarantem bezpieczeństwa i dzięki jej zakulisowym działaniom nie dojdzie do zwrotu o 180 stopni. To wszak egipska armia jest największym beneficjentem pokoju i sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. To jednak oczywiście tylko gdybanie – takie nadzieje nie spełniły się w 1979 roku, gdy radykalni islamiści zdobywali władzę w Iranie i kiedy wydawało się, że wojsko szacha jest na tyle silne, by opanować sytuację.
Nie brak egipskich polityków z głównego nurtu, którzy są przeciwnikami pokojowego porozumienia z Izraelem. Część z nich chce, by o jego przyszłości zadecydował krajowy parlament, a więc w większości posłowie z Bractwa Muzułmanów. Inny pomysł to oddanie sprawy w ręce obywateli. Najprawdopodobniej jednak na drodze referendum większość społeczeństwa opowiedziałaby się przeciwko umowie z Izraelczykami. Chociaż Egipt otrzymał miliardy dolarów pomocy od Amerykanów, to pieniądze te w większości trafiły do wojska. Egipcjanie nie będą mieli więc większych sentymentów, by chcieć dokonać takiego zwrotu.
Wydaje się, że w Egipcie nie dojdzie do szybkiej zmiany kursu chociaż nowy kierunek polityczny jest znany. Zarówno Morsi, jak i Bractwo Muzułmanów, z którego nowy prezydent wystąpił, chcą, by Egipt w większym stopniu odwoływał się do prawa religijnego oraz by prowadził bardziej panislamską politykę. Zapewnił, że polityka będzie pokojowa, ale przecież każdy polityk – nawet z Korei Północnej i swego czasu Związku Sowieckiego, zawsze przekonuje, że w sercu ma jedynie umiłowanie pokoju. Stowarzyszenie jest cierpliwe – by sięgnąć po władzę czekało kilka dekad. Może poczekać jeszcze trochę, by zrealizować swoje cele.
Bractwo Muzułmanów ideologicznie odrzuca porozumienie z Izraelem. Palestyńską filią organizacji jest skrajnie radykalny Hamas, który jest nie tylko przeciwny rozmowom z Izraelem, ale zakłada zlikwidowanie tego państwa. To powołane w 1928 roku stowarzyszenie odrzuciło wpływy zachodnie (wówczas brytyjskie), postulowało wprowadzenie konserwatywnego prawa religijnego. Przez większość okresu organizacja była zdelegalizowana, bowiem próbowała przejąć władzę. Teraz Bractwo Muzułmanów przekonuje, że odrzuciło radykalne hasła.
Jak będzie zachowywał się Nowy Egipt? W pierwszym momencie po wyborze Morsiego pojawiła się niepokojąca informacja z Teheranu, że nowy prezydent chce bliskiego sojuszu egipsko – irańskiego. Dla Izraela byłaby to fatalna wiadomość, bowiem nagle zostałby otoczony przez wrogów – Egipt i Syrię. Morsi szybko zaprzeczył tym doniesieniom, co w Izraelu odebrano z wielką ulgą. Przynajmniej chwilową – Izrael ma nadzieję, że niemal półmilionowa egipska armia, całkiem dobrze wyszkolona i wyposażona przez Amerykanów, będzie gwarantem bezpieczeństwa i dzięki jej zakulisowym działaniom nie dojdzie do zwrotu o 180 stopni. To wszak egipska armia jest największym beneficjentem pokoju i sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. To jednak oczywiście tylko gdybanie – takie nadzieje nie spełniły się w 1979 roku, gdy radykalni islamiści zdobywali władzę w Iranie i kiedy wydawało się, że wojsko szacha jest na tyle silne, by opanować sytuację.
Nie brak egipskich polityków z głównego nurtu, którzy są przeciwnikami pokojowego porozumienia z Izraelem. Część z nich chce, by o jego przyszłości zadecydował krajowy parlament, a więc w większości posłowie z Bractwa Muzułmanów. Inny pomysł to oddanie sprawy w ręce obywateli. Najprawdopodobniej jednak na drodze referendum większość społeczeństwa opowiedziałaby się przeciwko umowie z Izraelczykami. Chociaż Egipt otrzymał miliardy dolarów pomocy od Amerykanów, to pieniądze te w większości trafiły do wojska. Egipcjanie nie będą mieli więc większych sentymentów, by chcieć dokonać takiego zwrotu.
Wydaje się, że w Egipcie nie dojdzie do szybkiej zmiany kursu chociaż nowy kierunek polityczny jest znany. Zarówno Morsi, jak i Bractwo Muzułmanów, z którego nowy prezydent wystąpił, chcą, by Egipt w większym stopniu odwoływał się do prawa religijnego oraz by prowadził bardziej panislamską politykę. Zapewnił, że polityka będzie pokojowa, ale przecież każdy polityk – nawet z Korei Północnej i swego czasu Związku Sowieckiego, zawsze przekonuje, że w sercu ma jedynie umiłowanie pokoju. Stowarzyszenie jest cierpliwe – by sięgnąć po władzę czekało kilka dekad. Może poczekać jeszcze trochę, by zrealizować swoje cele.