A to nas minister Boni zaskoczył! Najbardziej chyba swojego przełożonego, który nie zmarnował okazji, by natychmiast odciąć się od swojego ministra.
Bo i pomysł raczej niefortunny – nie dlatego, żeby problem nie istniał. Wszyscy mieliśmy okazję się nasłuchać i naoglądać nie tylko z okazji Święta Niepodległości jak się w Polsce ma klasyczny „hate speech”. To prawdziwy gejzer rasizmu, ksenofobii, antysemityzmu i nawoływania do przemocy.
O takich wyczynach pisze się w komentarzach dotyczących stosowania i przestrzegania art. 10 Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.
Artykuł ten gwarantuje wolność wypowiedzi, zastrzegając przy tym, że nie jest ona bezgraniczna. Wyjątkowo, właśnie w przypadku mowy nienawiści Europejski Trybunał Praw Człowieka dopuszcza stosowanie kary pozbawienia wolności za głoszenie takich poglądów.
Ale rady i Rady do tego potrzebne nie są. Do tego potrzebne są sądy a mówiąc ściśle sądy, które rozstrzygają nie tylko obiektywnie ale i szybko.
Czego się w Polsce nie tknie – od budowy dróg po budowę kapitału społecznego – widać, że wymiar sprawiedliwości staje się naszym najsłabszym ogniwem.
A przecież nie trzeba być konstytucjonalistą, żeby wiedzieć, że mamy w Polsce trzy władze. O ustawodawczej i wykonawczej pamiętają wszyscy. A co z sądami?
Mamy prawa, ratyfikowaliśmy stosowne konwencje międzynarodowe – to je stosujmy! Narzekamy i słusznie na brutalizację życia publicznego w Polsce. Dlaczego wymiar sprawiedliwości w tej sprawie nie działa?
Może sędziowie i sądy pomogą w rozstrzygnięciu, gdzie przekraczane są normy prawa?
Czy mówcy na Marszu Niepodległości to prawo naruszyli, czy nie?
Stosowanie prawa przy określaniu granic wolności wypowiedzi miałoby i ten pozytywny efekt, że oddzieliłoby groźne i prawdziwie niebezpieczne przypadki, jak te dotyczące rasizmu czy ksenofobii od zwykłej politycznej czy dziennikarskiej pyskówki, jakich pełno w naszej przestrzeni publicznej.
Klasycznym przypadkiem takiego pomieszania jest zarzucanie Januszowi Palikotowi współodpowiedzialności za mowę nienawiści.
Ma Palikot rzeczywiście ostry język, ba - niewyparzoną gębę ale gdzie tu rasizm, gdzie antysemityzm, gdzie ksenofobia? Gdzie insynuowanie współsprawstwa i odpowiedzialności za katastrofę smoleńską (Kaczyński o Tusku) czy agenturalnej zależności od Rosji (Kaczyński o Kwaśniewskim)?
Żeby to zauważyć, nie trzeba wiele – wystarczy rzetelność i dystans, czyli właśnie to, czego przeważającej większości dziennikarzy brakuje. Nie będę tak bezwzględny jak Robert Mazurek, skądinąd dziennikarz i to nieprzeciętny, który w rozmowie Wprost z S.
Latkowskim twierdzi, że większość dziennikarzy to kretyni, którzy w dodatku nie mają żadnych standardów etycznych.
Coś niestety jest na rzeczy i nie ułatwia nam to w Polsce walki z brutalizacją życia publicznego.
Trzeci – nomen –omen powód naszych kłopotów z jakością i kulturą debaty to słabość sektora organizacji pozarządowych.
Przypadek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich zasługuje na odrębną opowieść i mam nadzieję, że sami dziennikarze kiedyś się tym uczciwie zajmą. Dziś, jak i wcześniej jest SDP i jego kierownictwo mocno rozpolitykowaną grupą osób o poglądach nieumiarkowanie prawicowych, które przyzwyczaiły nas już do swego udziału w politycznej nawalance.
Służą temu między innymi sławetne nagrody dziennikarskiej Hieny Roku „przyznawane” tym, którzy mieli czelność być zbyt dociekliwymi wobec rodziny braci Kaczyńskich. Kiedyś zdarzyło się to Przemysławowi Orcholskiemu, ostatnio
Cezaremu Łazarewiczowi.
Ale SDP to organizacja środowiskowa, która ma reprezentować środowisko dziennikarskie i rozwiązywać jego problemy, choć dzisiaj zdaje się ich więcej tworzyć. Dlaczego w Polsce nie powstała organizacja walcząca przeciwko rasizmowi
i antysemityzmowi, na wzór słynnej amerykańskiej Anti Defamation League, Ligii Przeciwko Zniesławieniu?
Nie chce nam się? Problem jest wyolbrzymiony? A może po prostu nam to nie uwiera? Jaka by nie była odpowiedź, rada ministra Boniego nie pomoże.
O takich wyczynach pisze się w komentarzach dotyczących stosowania i przestrzegania art. 10 Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.
Artykuł ten gwarantuje wolność wypowiedzi, zastrzegając przy tym, że nie jest ona bezgraniczna. Wyjątkowo, właśnie w przypadku mowy nienawiści Europejski Trybunał Praw Człowieka dopuszcza stosowanie kary pozbawienia wolności za głoszenie takich poglądów.
Ale rady i Rady do tego potrzebne nie są. Do tego potrzebne są sądy a mówiąc ściśle sądy, które rozstrzygają nie tylko obiektywnie ale i szybko.
Czego się w Polsce nie tknie – od budowy dróg po budowę kapitału społecznego – widać, że wymiar sprawiedliwości staje się naszym najsłabszym ogniwem.
A przecież nie trzeba być konstytucjonalistą, żeby wiedzieć, że mamy w Polsce trzy władze. O ustawodawczej i wykonawczej pamiętają wszyscy. A co z sądami?
Mamy prawa, ratyfikowaliśmy stosowne konwencje międzynarodowe – to je stosujmy! Narzekamy i słusznie na brutalizację życia publicznego w Polsce. Dlaczego wymiar sprawiedliwości w tej sprawie nie działa?
Może sędziowie i sądy pomogą w rozstrzygnięciu, gdzie przekraczane są normy prawa?
Czy mówcy na Marszu Niepodległości to prawo naruszyli, czy nie?
Stosowanie prawa przy określaniu granic wolności wypowiedzi miałoby i ten pozytywny efekt, że oddzieliłoby groźne i prawdziwie niebezpieczne przypadki, jak te dotyczące rasizmu czy ksenofobii od zwykłej politycznej czy dziennikarskiej pyskówki, jakich pełno w naszej przestrzeni publicznej.
Klasycznym przypadkiem takiego pomieszania jest zarzucanie Januszowi Palikotowi współodpowiedzialności za mowę nienawiści.
Ma Palikot rzeczywiście ostry język, ba - niewyparzoną gębę ale gdzie tu rasizm, gdzie antysemityzm, gdzie ksenofobia? Gdzie insynuowanie współsprawstwa i odpowiedzialności za katastrofę smoleńską (Kaczyński o Tusku) czy agenturalnej zależności od Rosji (Kaczyński o Kwaśniewskim)?
Żeby to zauważyć, nie trzeba wiele – wystarczy rzetelność i dystans, czyli właśnie to, czego przeważającej większości dziennikarzy brakuje. Nie będę tak bezwzględny jak Robert Mazurek, skądinąd dziennikarz i to nieprzeciętny, który w rozmowie Wprost z S.
Latkowskim twierdzi, że większość dziennikarzy to kretyni, którzy w dodatku nie mają żadnych standardów etycznych.
Coś niestety jest na rzeczy i nie ułatwia nam to w Polsce walki z brutalizacją życia publicznego.
Trzeci – nomen –omen powód naszych kłopotów z jakością i kulturą debaty to słabość sektora organizacji pozarządowych.
Przypadek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich zasługuje na odrębną opowieść i mam nadzieję, że sami dziennikarze kiedyś się tym uczciwie zajmą. Dziś, jak i wcześniej jest SDP i jego kierownictwo mocno rozpolitykowaną grupą osób o poglądach nieumiarkowanie prawicowych, które przyzwyczaiły nas już do swego udziału w politycznej nawalance.
Służą temu między innymi sławetne nagrody dziennikarskiej Hieny Roku „przyznawane” tym, którzy mieli czelność być zbyt dociekliwymi wobec rodziny braci Kaczyńskich. Kiedyś zdarzyło się to Przemysławowi Orcholskiemu, ostatnio
Cezaremu Łazarewiczowi.
Ale SDP to organizacja środowiskowa, która ma reprezentować środowisko dziennikarskie i rozwiązywać jego problemy, choć dzisiaj zdaje się ich więcej tworzyć. Dlaczego w Polsce nie powstała organizacja walcząca przeciwko rasizmowi
i antysemityzmowi, na wzór słynnej amerykańskiej Anti Defamation League, Ligii Przeciwko Zniesławieniu?
Nie chce nam się? Problem jest wyolbrzymiony? A może po prostu nam to nie uwiera? Jaka by nie była odpowiedź, rada ministra Boniego nie pomoże.