Wkrótce ostatni dzień tegorocznych matur. Zastanawiam się, do czego w XXI wieku przygotowuje młodego człowieka egzamin dojrzałości. Na pewno do sprawnego rozwiązywania... krzyżówek.
A co poza tym? W czasach powszechnego niemal dostępu do internetu i szybkich komputerów (komórek) głowa ucznia nadal traktowana jest jak twardy dysk, na którym nauczyciele zapisują mnóstwo niepotrzebnych informacji. A potem znajomość tych danych sprawdzają. Tzn. testują.
Szkoła przypomina fabrykę, gdzie nauczyciel to brygadzista, a uczeń – odpowiednio obrobiony i sprawdzony (poprzez testy) produkt z taśmy. W efekcie przeciętny polski maturzysta słyszał o stułbi, a nie potrafi udzielać pierwszej pomocy. Ma głowę napakowaną dziesiątkami wzorów chemicznych, fizycznych i matematycznych, a nie wie, jak działa telewizja, komórka, czy akumulator.
Tak przeTESTowany absolwent szkoły średniej trafia potem na uczelnię. Tu dalej poddawany jest obróbce, tyle że zasada "zdać, zakłóć, zapomnieć” – czyli reset twardego dysku – odbywa się co kilka miesięcy, w cyklu zimowo –letnim. Tj. po zakończeniu sesji.
Polska edukacja potrzebuje zmiany! Szkoła nie może być dłużej fabryką bezrobotnych rozwiązywaczy krzyżówek i uczestników teleturniejów. Potrzebna nam edukacyjna rewolucja – nie tylko systemowa i programowa. Przede wszystkim mentalna. Wyrzućmy ze szkoły liczydła. Skończmy z wychowywaniem kolejnych pokoleń testerów. Nie sprowadzajmy głowy ucznia do śmietnika, nie narzucajmy mu jednej wersji interpretacji świata. Klucze są dobre do zamków a nie do głowy ucznia. Pomóżmy odkrywać jego pasje i zainteresowania. Stawiajmy na kreatywność i pracę zespołową. Pozwólmy uczniom myśleć. Powiążmy wreszcie edukację z rynkiem pracy.
Co z tego, że mamy coraz więcej studentów, skoro sporo z nich kompletnie nie wie po co studiuje? Skoro dla wielu żaków dyplom uczelni będzie co najwyżej przepustką do pośredniaka? Co z tego, że studia są w modzie skoro pracodawcy tej mody nie rozumieją?
Przywróćmy również prestiż nauczycielom. Słabo zarabiający nauczyciel, to sfrustrowany nauczyciel. Toksyczny dla siebie i dla uczniów. Marna płaca nie przyciągnie do szkół ludzi z pasją, tylko tych, którym nie udało się na rynku.
Polska edukacja również potrzebuje ministerialnego autorytetu. Nie Krystyny Szumilas, którą przerosły nawet sześciolatki. A której przeciętny maturzysta nawet nie kojarzy. Nie skompromitowanego szefa Wszechpolaków i jego średniowiecznych metod wychowawczych. Nie Mirosława Handkego, którego nieudany eksperyment edukacyjny jeszcze długo będzie przynosił szkodę polskiej szkole.
Przyszłość należy do krajów, które postawią na wiedzę i naukę. To największy kapitał nowoczesnych społeczeństw.
Szkoła przypomina fabrykę, gdzie nauczyciel to brygadzista, a uczeń – odpowiednio obrobiony i sprawdzony (poprzez testy) produkt z taśmy. W efekcie przeciętny polski maturzysta słyszał o stułbi, a nie potrafi udzielać pierwszej pomocy. Ma głowę napakowaną dziesiątkami wzorów chemicznych, fizycznych i matematycznych, a nie wie, jak działa telewizja, komórka, czy akumulator.
Tak przeTESTowany absolwent szkoły średniej trafia potem na uczelnię. Tu dalej poddawany jest obróbce, tyle że zasada "zdać, zakłóć, zapomnieć” – czyli reset twardego dysku – odbywa się co kilka miesięcy, w cyklu zimowo –letnim. Tj. po zakończeniu sesji.
Polska edukacja potrzebuje zmiany! Szkoła nie może być dłużej fabryką bezrobotnych rozwiązywaczy krzyżówek i uczestników teleturniejów. Potrzebna nam edukacyjna rewolucja – nie tylko systemowa i programowa. Przede wszystkim mentalna. Wyrzućmy ze szkoły liczydła. Skończmy z wychowywaniem kolejnych pokoleń testerów. Nie sprowadzajmy głowy ucznia do śmietnika, nie narzucajmy mu jednej wersji interpretacji świata. Klucze są dobre do zamków a nie do głowy ucznia. Pomóżmy odkrywać jego pasje i zainteresowania. Stawiajmy na kreatywność i pracę zespołową. Pozwólmy uczniom myśleć. Powiążmy wreszcie edukację z rynkiem pracy.
Co z tego, że mamy coraz więcej studentów, skoro sporo z nich kompletnie nie wie po co studiuje? Skoro dla wielu żaków dyplom uczelni będzie co najwyżej przepustką do pośredniaka? Co z tego, że studia są w modzie skoro pracodawcy tej mody nie rozumieją?
Przywróćmy również prestiż nauczycielom. Słabo zarabiający nauczyciel, to sfrustrowany nauczyciel. Toksyczny dla siebie i dla uczniów. Marna płaca nie przyciągnie do szkół ludzi z pasją, tylko tych, którym nie udało się na rynku.
Polska edukacja również potrzebuje ministerialnego autorytetu. Nie Krystyny Szumilas, którą przerosły nawet sześciolatki. A której przeciętny maturzysta nawet nie kojarzy. Nie skompromitowanego szefa Wszechpolaków i jego średniowiecznych metod wychowawczych. Nie Mirosława Handkego, którego nieudany eksperyment edukacyjny jeszcze długo będzie przynosił szkodę polskiej szkole.
Przyszłość należy do krajów, które postawią na wiedzę i naukę. To największy kapitał nowoczesnych społeczeństw.