Komisja Europejska grozi zamrożeniem kilku miliardów zł na budowę dróg w związku ze zmowa cenową, jakiej dopuścili się polscy wykonawcy. To jeden z długiego szeregu argumentów za szybką i gruntowną zmianą ustawy o zamówieniach publicznych.
Nie sposób dziwić się oburzeniu Komisji Europejskiej na stosowane w Polsce chore praktyki, skoro specjaliści z branży drogowej obliczają, ze kilometr budowy autostrad na płaskim terenie kosztuje w Polsce prawie tyle samo, ile budowa takiego samego odcinka w górzystym, alpejskim terenie. System zamówień publicznych jest chory, ale dla jego uzdrowienia nie trzeba odkrywać Ameryki ani wyważać otwartych drzwi. W Europie Zachodniej też inwestycje publiczne są realizowane na ogromną skalę, a mimo to znacznie rzadziej dochodzi do podobnych patologii jak u nas. Dlatego warto wreszcie skopiować skuteczne rozwiązania prawne z Zachodu i uporządkować ten ważny obszar życia gospodarczego.
Jednym z takich rozwiązań jest wprowadzenie zasady, że skrajne oferty, czyli najdroższa i najtańsza z zasady są odrzucane przez komisje przetargowe. Dzięki temu ustawienie przetargu i wygranie go najniższą ceną będzie znacznie trudniejsze niż dziś. Tymczasem w Polsce dziś wykonawcy często proponują ceny zastanawiająco niskie, np. 40 procent poniżej kosztorysu przygotowanego przez inwestora, a potem za pomocą przeróżnych formalno-prawnych sztuczek windują cenę do niebotycznych poziomów. Inną praktyką, choć ostatnio nieco ukróconą, jest wynajmowanie podwykonawców, o których wykonawca generalny z góry wie, że im nie zapłaci. Ta patologia skutkuje dramatami mniejszych firm, masowo upadających w ubiegłym roku, mimo że – jak się wydawało – brały udział w kontraktach stulecia, za jakie uchodziły wielkie inwestycje autostradowe.
Chory jest także system zakupów w zbrojeniówce, za który Polska została pozwana przed Komisję Europejską. Chodzi o brak konkurencji, niedopuszczanie do przetargów firm spoza naszego kraju, co również skutkuje ogromnymi patologiami cenowymi. Zmarły w ubiegłym roku gen. Sławomir Petelicki, twórca jednostki GROM, jako przykład podawał cenę reflektor4a do polskiego transportera opancerzonego. Jak państwo myślą, ile może kosztować taka lampa? Kilkaset złotych, dwa tysiące? Otóż polski podatnik płaci za taki przedmiot prawie 20 tys. zł, a to jedynie wierzchołek góry lodowej.
Czas najwyższy przyjrzeć się całemu systemowi zamówień publicznych, gdyż w przeciwnym razie wydając krocie na inwestycje ciągle będziemy narzekali na marne efekty. a ponadto naszemu krajowi zacznie grozić utrata unijnych funduszy, albo – co gorsza – słone kary, liczone w dziesiątkach tysięcy euro dziennie. Reforma finansów publicznych, która jest odwlekana co najmniej od 2007 roku, nie przyniesie oczekiwanych rezultatów bez zdecydowanej zmiany sposobu wydawania publicznego grosza. Polska musi ograniczyć wydatki na biurokrację, to jasne, ale równie ważne jest racjonalne wykorzystywanie tych funduszy inwestycyjnych, jakimi dysponujemy. Tym bardziej, że złote lata unijnych dopłat niemal do wszystkiego miną bardzo szybko i skazani będziemy głownie na własne środki. Bez zmiany systemu zamówień publicznych niebawem najbardziej pożądanym w Polsce zawodem będzie syndyk masy upadłościowej. A kolejny premier stanie na czele ich korporacji.
Jednym z takich rozwiązań jest wprowadzenie zasady, że skrajne oferty, czyli najdroższa i najtańsza z zasady są odrzucane przez komisje przetargowe. Dzięki temu ustawienie przetargu i wygranie go najniższą ceną będzie znacznie trudniejsze niż dziś. Tymczasem w Polsce dziś wykonawcy często proponują ceny zastanawiająco niskie, np. 40 procent poniżej kosztorysu przygotowanego przez inwestora, a potem za pomocą przeróżnych formalno-prawnych sztuczek windują cenę do niebotycznych poziomów. Inną praktyką, choć ostatnio nieco ukróconą, jest wynajmowanie podwykonawców, o których wykonawca generalny z góry wie, że im nie zapłaci. Ta patologia skutkuje dramatami mniejszych firm, masowo upadających w ubiegłym roku, mimo że – jak się wydawało – brały udział w kontraktach stulecia, za jakie uchodziły wielkie inwestycje autostradowe.
Chory jest także system zakupów w zbrojeniówce, za który Polska została pozwana przed Komisję Europejską. Chodzi o brak konkurencji, niedopuszczanie do przetargów firm spoza naszego kraju, co również skutkuje ogromnymi patologiami cenowymi. Zmarły w ubiegłym roku gen. Sławomir Petelicki, twórca jednostki GROM, jako przykład podawał cenę reflektor4a do polskiego transportera opancerzonego. Jak państwo myślą, ile może kosztować taka lampa? Kilkaset złotych, dwa tysiące? Otóż polski podatnik płaci za taki przedmiot prawie 20 tys. zł, a to jedynie wierzchołek góry lodowej.
Czas najwyższy przyjrzeć się całemu systemowi zamówień publicznych, gdyż w przeciwnym razie wydając krocie na inwestycje ciągle będziemy narzekali na marne efekty. a ponadto naszemu krajowi zacznie grozić utrata unijnych funduszy, albo – co gorsza – słone kary, liczone w dziesiątkach tysięcy euro dziennie. Reforma finansów publicznych, która jest odwlekana co najmniej od 2007 roku, nie przyniesie oczekiwanych rezultatów bez zdecydowanej zmiany sposobu wydawania publicznego grosza. Polska musi ograniczyć wydatki na biurokrację, to jasne, ale równie ważne jest racjonalne wykorzystywanie tych funduszy inwestycyjnych, jakimi dysponujemy. Tym bardziej, że złote lata unijnych dopłat niemal do wszystkiego miną bardzo szybko i skazani będziemy głownie na własne środki. Bez zmiany systemu zamówień publicznych niebawem najbardziej pożądanym w Polsce zawodem będzie syndyk masy upadłościowej. A kolejny premier stanie na czele ich korporacji.