Emocje opadły (?), a więc można na spokojnie, a może przynajmniej spokojniej porozprawiać o tym, co stało się w czwartek i piątek w Brukseli na szczycie UE. A ściślej, na szczycie Rady Europejskiej, która skupia szefów rządów i głowy państw (tych ostatnich w symbolicznym zakresie).
Stało się to, czego się przecież można było spodziewać. Co więcej: była to swoista powtórka z lipca. A konkretnie z lipcowego szczytu UE numer 2. Dlaczego numer 2? Bo unijny szczyt numer 1 nie powiódł się, zakończył się fiaskiem, o czym już mało kto pamięta.
Wtedy wynegocjowano porozumienie dla Polski korzystne, sytuujące nas na trzecim-czwartym miejscu ex aequo, gdy chodzi o klasyfikację beneficjentów Recovery Fund (Fundusz Odbudowy) oraz siedmioletniego budżetu UE na lata 2021-2027.
Przed nami były tylko – i są dalej! – Włochy i Hiszpania, a tyle samo środków ma otrzymać Francja. Porozumienie to zostało nieco skorygowane w górę, jak zwykle, przez Parlament Europejski, co oznaczało trochę więcej środków do podziału – przynajmniej teoretycznie – dla wszystkich krajów członkowskich UE.
Czytaj też:
Solidarna Polska ma poważny problem. „Może zostać wypchnięta z koalicji przez PSL”
To było dobre, choć nie było zaskoczeniem, bo PE jest zawsze bardziej szczodry niż Rada Europejska, czy Komisja Europejska. Znacznie gorzej, że europarlament w praktyce poparł porozumienie, gdy chodzi o formułę „praworządnościową”, bardzo ogólną i nie zawierającą w praktyce, przynajmniej teoretycznie, jakichś konkretnych konsekwencji dla krajów członkowskich.
W tej kwestii najpierw PE, a potem prezydencja niemiecka uznała, że trzeba „przycisnąć śrubę”, pojechać „po bandzie”, pójść „na rympał” i dorzucić do pieca „na maksa”.
Jednym słowem: Berlin – jako prezydencja oraz Parlament Europejski postanowiły zgodnie i zapewne z przyjemnością wytrzeć sobie buty w lipcowe ustalenia. Raczej nie a ma w tym nic specjalnie dziwnego, skoro instytucje unijne od bardzo dawna obchodzą Traktaty Europejskie, naginają je lub wręcz po prostu łamią.
Na szczycie uzyskano dla Polski to, co wydaje się, można było uzyskać. Na, sorry, jednak obcym boisku, ugraliśmy to, co ugrać można było.
Pamiętajmy, że polityka międzynarodowa to sztuka uzyskiwania rzeczy możliwych w danym miejscu i czasie.
Jednak ten niewątpliwy sukces wcale nie oznacza, że za jakiś czas, może wkrótce „niektóre państwa” w UE, Komisja Europejska lub Parlament Europejski nie będą chciały tego porozumienia podważyć…
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.