Mimo wyzwań związanych z wojną w Europie Wschodniej nieobsadzonych jest 630 tysięcy miejsc pracy. To tyle, ile wynosi (niemal) liczba mieszkańców Wrocławia (stolica Dolnego Śląska ma dokładnie 674.tys. mieszkańców).
Problem polega na tym, że nie ma specjalnie perspektyw zmiany tej sytuacji. Berlin nie ma co liczyć, że nagle Polacy znów ruszą na ratunek gospodarki Republiki Federalnej Niemiec i polska odsiecz zasypie kolosalny rów, gdy chodzi o „siłę roboczą” w gospodarce naszego zachodniego sąsiada. Przy czym nie chodzi tutaj o znaczące niedobory pracowników sezonowych, ale tzw. stałe miejsca pracy. Katastrofa jest w szkolnictwie, nauczaniu, ale także w szpitalach i szeroko rozumianym systemie ochrony zdrowia. Do tego dochodzi kolosalna wyrwa, gdy chodzi o sektor budowlany (tu akurat Polacy mogliby się szczególnie przydać).
Duży problem po pandemii jest w sektorze hotelarskim i szeroko rozumianej branży turystycznej, a także w handlu – luka sięga tam 30 proc. Jest problem również z branżą informatyczną. Mimo sprowadzenia przez kanclerz Merkel 100 tysięcy informatyków z Indii (akurat Hindusi nie sprawiają żadnych kłopotów, gdy chodzi o integrację ze społeczeństwem niemieckim, podobnie jak z innymi społeczeństwami szeroko rozumianego Zachodu) – dalej bardzo brakuje informatyków.
Jak widać nie chodzi tylko o brak Polaków do zbierania szparagów. Niemiecka gospodarka ma poważniejszy problem. Zacieśnia relacje z Chinami (o czym świadczy wizyta kanclerza Olafa Scholza w listopadzie 2022 w Pekinie i podpisane tam porozumienia), aby nie zwolnić tempa rozwoju, ale i tak dziury są większe niż możliwości ich łatania.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.