Nie tak dawno byłem w miejscu upamiętniającym Jego śmierć. Bardzo zadbane, jak gdyby śmierć „Szalonego Majora”, jak z nienawistnym podziwem nazywali go Niemcy, nastąpiła dopiero co, a nie 83 lata temu.
Urodzony w Jaśle na Podkarpaciu – tym samym, które cztery lata po jego śmierci Niemcy zniszczą w 90 procentach! Miał 21 lat, gdy walczył z Ukraińcami o Lwów i niewiele więcej, gdy wojował z Armią Czerwoną o zachowanie dopiero co odzyskanej państwowości.
Nie minęły dwie dekady, gdy podjął najpierw regularną, w ramach Wojska Polskiego, wojnę z dwoma wrogami kraju – tym ze Wschodu, jak i Zachodu,a potem już partyzancka walkę z z Niemcami. Jednak między tymi walkami o Polskę "Wolną, Całą, Niepodległą" była II Rzeczpospolita i wspaniała kariera sportowa.
Henryk Dobrzański był jednym z najlepszych polskich kawalerzystów, zwycięzcą szeregu zawodów hippicznych (jak je wtedy nazywano), reprezentantem kraju na letnie Igrzyska Olimpijskie w Amsterdamie w 1928 roku.
„Hubal” był jednocześnie ostatnim żołnierzem II RP, jak i pierwszym partyzantem Polskie Walczącej, pierwszym „leśnym”.
Zginął od serii niemieckiego karabinu maszynowego. Już za życia był legenda. Po śmierci tym większą. Po wojnie mówiono o nim, o jego walkach z Niemcami krążyły opowieści, aż w końcu powstał naprawdę dobry, poruszający film "Hubal". Dziś już mało kto pamięta, że muzykę do niego stworzył Wojciech Kilar. Drugim reżyserem był w tym filmie mój ojciec, Henryk Czarnecki. Zawsze będę pamiętał szczególnie jedną scenę w tej produkcji – jak oddział Hubala przychodzi w pełnym umundurowaniu na Pasterkę do wiejskiego kościółka i intonuje „Mazurka Dąbrowskiego”...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.