Przyznam się bez bicia: nie należę do wyznawców marki z Cupertino i ze zdumieniem przyglądam się modnemu szałowi na dotykowe gadżety w cenie gitary elektrycznej czy dobrej lustrzanki. "Ludzie nie wiedzą już na co przewalać pieniądze" - myślę sobie czasem w duchu. A kto jest na naszym polskim padole największym ekspertem od przewalania pieniędzy? Podpowiem: jest ich czterystu sześćdziesięciu. A czyje przewalają pieniądze? Podpowiem: nie swoje.
Chodzi oczywiście o naszych kochanych posłów, których w demokratycznych wyborach zatrudniamy jako ustawodawców i którym płacimy potem z naszych podatków grube pieniądze za m.in. podwyższanie owych podatków (co czynią rządzący "liberałowie". Von Hayek i reszta w grobach się przewracają!) i opluwanie się w mediach oraz na sali obrad (tu z rządzącymi współpracuje tzw. opozycja).
Sami posłowie oczywiście rzadko się znają na prawie i pokrewnych mu dziedzinach. Jeśli odróżniają Radę Europy od Rady Europejskiej to znak, że jest dobrze, a jeśli dodatkowo wiedzą czym jest Konwent Seniorów, to już w ogóle jest super. Nie jest jednak istotne czy posłowie wiedzą nad czym głosują (pamiętacie debatę Kurski-Giertych o becikowym?) i co z ich głosowań wynika - nasz kraj potrzebuje ich w liczbie aż 460, a oni potrzebują za swoją ciężką robotę (wymienianie inwektyw, oglądanie meczów na marszałkowskich ekranach, czytanie gazet, a czasem głosowanie nad jakąś ustawą, której nawet program wyborczy nie przewidywał, a co dopiero wyborca) otrzymywać duże pieniądze.
Przeciętny poseł zarabia nieco ponad 9800 zł. Do pensji należy oczywiście doliczyć zwolnioną z podatku dietę - to kolejne dwa i pół tysiączka. Jeśli poseł przewodniczy którejś z komisji - co miesiąc znajdzie jeszcze na swoim koncie nawet do 1 978 zł dodatkowego wynagrodzenia. Nieźle, co? No tak, ale przecież posłowie często mieszkają poza Warszawą i muszą na posiedzenia Sejmu dojeżdżać albo nawet dolatywać. A to jest przecież... męczące. Bo chyba nie myśleliście, że napiszę "kosztowne". Poseł za pociąg, autobus lub samolot nie płaci. Ani grosza. Płacimy my. Dobrze, że jesteśmy zieloną wyspą i stać nas na utrzymywanie naszych ustawodawców (wydatek rzędu - bagatela - 68 milionów złotych rocznie).
Nasi wspaniałomyślni i dalekowzroczni posłowie wiedzą jednak, że kryzys czai się u naszych granic i planują już oszczędności na przyszły rok. Oszczędzać chcą m.in. na papierze. Żeby jednak oszczędzić na papierze, trzeba wpierw trochę wydać (tak to z oszczędzaniem bywa...) i zakupić za ok. 1,75 mln zł pięćset
iPadów. Teraz nasi posłowie oprócz przerzucania się inwektywami, oglądania meczów, czytania gazet, a czasem głosowania, będą mogli sobie szybciej, sprawniej i wygodniej zmieniać facebookowe statusy. Nowoczesne państwo, nie?
W parlamencie, ratuszach i urzędach jak wiadomo, umieją oszczędzać. O ile oszczędzaniu przyglądają się dziennikarze, którzy informują "oszczędzających", że potrafią - nie czytając umów - zamówić nawet klawiaturę tybetańską i słownik czirokeski do swoich iPadów (mowa o przetargu Kancelarii Prezydenta dla Biura Bezpieczeństwa Narodowego). Politycy wiedzą też na czym warto oszczędzić, a na czym nie warto. Warszawski ratusz nie pociągnie w przyszłym roku tramwajów na Tarchomin (bo żaden poseł tam nie mieszka) i nie zmodernizuje wałów przeciwpowodziowych (bo powódź to nic strasznego, jeśli kto słuchał Cimoszewicza i się ubezpieczył). W Warszawie nie oszczędza się natomiast na gadżetach - przynajmniej 15 mln złotych z pieniędzy podatników pójdzie na smartfony i tablety dla urzędników. I niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, że to wszystko w imię oszczędzania na papierze!
Polskie państwo tabletem i smartfonem stoi. To właśnie dlatego w czasie Sejmu Czteroletniego nie potrafiliśmy przeciwdziałać rozbiorowi naszego kraju. Nie mieliśmy iPadów, a musieliśmy oszczędzać papier! Może i potrafiliśmy w latach wojny stworzyć największe w historii ludzkości państwo "podziemne", ale pomyślcie jak państwo to wyglądało gdyby pod ziemią był zasięg...! Ach, gdyby tak dać Janowi Nowakowi Jeziorańskiemu smartfona, a żołnierzom z Westerplatte tablety!
Dziwię się naszym posłom, że do tej pory (bez iPadów 2 z 64 GB pamięci) potrafili nasze prawo stanowić. Ja bym nie potrafił.
Sami posłowie oczywiście rzadko się znają na prawie i pokrewnych mu dziedzinach. Jeśli odróżniają Radę Europy od Rady Europejskiej to znak, że jest dobrze, a jeśli dodatkowo wiedzą czym jest Konwent Seniorów, to już w ogóle jest super. Nie jest jednak istotne czy posłowie wiedzą nad czym głosują (pamiętacie debatę Kurski-Giertych o becikowym?) i co z ich głosowań wynika - nasz kraj potrzebuje ich w liczbie aż 460, a oni potrzebują za swoją ciężką robotę (wymienianie inwektyw, oglądanie meczów na marszałkowskich ekranach, czytanie gazet, a czasem głosowanie nad jakąś ustawą, której nawet program wyborczy nie przewidywał, a co dopiero wyborca) otrzymywać duże pieniądze.
Przeciętny poseł zarabia nieco ponad 9800 zł. Do pensji należy oczywiście doliczyć zwolnioną z podatku dietę - to kolejne dwa i pół tysiączka. Jeśli poseł przewodniczy którejś z komisji - co miesiąc znajdzie jeszcze na swoim koncie nawet do 1 978 zł dodatkowego wynagrodzenia. Nieźle, co? No tak, ale przecież posłowie często mieszkają poza Warszawą i muszą na posiedzenia Sejmu dojeżdżać albo nawet dolatywać. A to jest przecież... męczące. Bo chyba nie myśleliście, że napiszę "kosztowne". Poseł za pociąg, autobus lub samolot nie płaci. Ani grosza. Płacimy my. Dobrze, że jesteśmy zieloną wyspą i stać nas na utrzymywanie naszych ustawodawców (wydatek rzędu - bagatela - 68 milionów złotych rocznie).
Nasi wspaniałomyślni i dalekowzroczni posłowie wiedzą jednak, że kryzys czai się u naszych granic i planują już oszczędności na przyszły rok. Oszczędzać chcą m.in. na papierze. Żeby jednak oszczędzić na papierze, trzeba wpierw trochę wydać (tak to z oszczędzaniem bywa...) i zakupić za ok. 1,75 mln zł pięćset
iPadów. Teraz nasi posłowie oprócz przerzucania się inwektywami, oglądania meczów, czytania gazet, a czasem głosowania, będą mogli sobie szybciej, sprawniej i wygodniej zmieniać facebookowe statusy. Nowoczesne państwo, nie?
W parlamencie, ratuszach i urzędach jak wiadomo, umieją oszczędzać. O ile oszczędzaniu przyglądają się dziennikarze, którzy informują "oszczędzających", że potrafią - nie czytając umów - zamówić nawet klawiaturę tybetańską i słownik czirokeski do swoich iPadów (mowa o przetargu Kancelarii Prezydenta dla Biura Bezpieczeństwa Narodowego). Politycy wiedzą też na czym warto oszczędzić, a na czym nie warto. Warszawski ratusz nie pociągnie w przyszłym roku tramwajów na Tarchomin (bo żaden poseł tam nie mieszka) i nie zmodernizuje wałów przeciwpowodziowych (bo powódź to nic strasznego, jeśli kto słuchał Cimoszewicza i się ubezpieczył). W Warszawie nie oszczędza się natomiast na gadżetach - przynajmniej 15 mln złotych z pieniędzy podatników pójdzie na smartfony i tablety dla urzędników. I niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, że to wszystko w imię oszczędzania na papierze!
Polskie państwo tabletem i smartfonem stoi. To właśnie dlatego w czasie Sejmu Czteroletniego nie potrafiliśmy przeciwdziałać rozbiorowi naszego kraju. Nie mieliśmy iPadów, a musieliśmy oszczędzać papier! Może i potrafiliśmy w latach wojny stworzyć największe w historii ludzkości państwo "podziemne", ale pomyślcie jak państwo to wyglądało gdyby pod ziemią był zasięg...! Ach, gdyby tak dać Janowi Nowakowi Jeziorańskiemu smartfona, a żołnierzom z Westerplatte tablety!
Dziwię się naszym posłom, że do tej pory (bez iPadów 2 z 64 GB pamięci) potrafili nasze prawo stanowić. Ja bym nie potrafił.