50-letni niedoszły samobójca wspiął się na most w Toruniu z oczywistym zamiarem. I się most zakorkował. Ludzie wyszli z samochodów i wbili wzrok w nieszczęśnika. Część przerażona zdawała sobie sprawę z faktu, że za moment nieznany im człowiek o nieznanej historii może na ich oczach skończyć ze sobą. A część z nich "radziła" mężczyźnie, by to zrobił, bo robi korek.
Osiem lub dziewięć lat temu kilkanaście kilometrów przed Poznaniem wskoczył pod mój pociąg samobójca. Staliśmy w szczerym polu dwie godziny, nim przyleciał helikopter z, jak sądzę, prokuratorem na pokładzie. Konduktor był tak miły - a może po prostu wstrząśnięty - że przeszedł się po całym pociągu i każdy przedział poinformował drżącym głosem: "przejechaliśmy człowieka". Nie zaprzeczę, byłem wkurzony jak diabli. Jechałem z Pomorza do Małopolski z przesiadką w Wielkopolsce i chciałem zdążyć na konkretną godzinę, co w Polsce - zwłaszcza na dłuższych trasach - jest nie lada wyzwaniem.
Mój wagon niemal opustoszał. Podekscytowani pasażerowie chcieli zobaczyć, co zostało z samobójcy. Nieliczni pozostający w pociągu dzielili się podobnymi do moich odczuciami. Dlaczego samobójcy nie otwierają sobie żył w wannie? Albo nie wkładają głowy do piekarnika? Zamiast tego rzucają się pod pociąg, pod metro lub z wieżowca na ulicę. I inni muszą przez to cierpieć. No właśnie. Nacierpieliśmy się jak w zimnej kopalni pod Archangielskiem za dwieście gramów rzadkiej zupy. Bo straciliśmy dwie godziny lub kilka więcej, jeżeli ktoś planował przesiadkę. A tymczasem ktoś stracił nie trochę czasu, lecz życie.
Mogę sobie tłumaczyć, że jako - wówczas - nastolatek, mogłem zareagować irytacją. Nie wiem jednak, czy dziś nie zareagowałbym podobnie, gdyby ktoś mi wskoczył pod pociąg. Bo - nazwijcie mnie nieczułym - nie jestem samobójcom (tym "doszłym") szczególnie współczujący. Życie potrafi być niewyobrażalnie ciężkie, ale odebranie go sobie nie jest żadnym rozwiązaniem, lecz największą głupotą, na jaką człowiek może się porwać (taaak, wiem, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co czują niektórzy samobójcy, którym na niczym już nie zależy bla bla bla. Nikt z żyjących nie jest w stanie). Co innego jednak ulitować się lub nie nad kimś, kto już samobójczego czynu dokonał, a co innego nad kimś kogo możemy od tego największego z błędów odwieść i, nawet jeśli nie pomóc na dłuższą metę, zdobyć się na choć odrobinę empatii.
No, ale oczywiście w tych rozważaniach musimy wziąć jeszcze pod uwagę nasz Święty Pośpiech (jak moglibyśmy o nim zapomnieć!). "Skończ ze sobą!", "skacz!", "spieszy mi się!". Tak było na moście w Toruniu. Ten 50-latek jeszcze żył, gdy Torunianie na moście gromko okazywali swoją złość. A że nie okazano mu współczucia? Cóż, przecież w galerii handlowej była promocja na nowe świetne buty. Komuś mógł się smartfon rozładowywać, a czekał na pilną rozmowę via czat na Facebooku. Innemu zakorkowanemu piwo w siatkach robiło się ciepłe, a znajomi czekali, by rozpalić grilla. Komuś paliło się, by obejrzeć ze szwagrem mecz. Z takimi planami/powodami nie dziwota, że chcieli by skoczył! 50-latek przez dwie godziny nie okazywał jednak współczucia dla będących w Świętym Pośpiechu. A to drań!
Mężczyzna był samobójcą, jak już wspomniałem, niedoszłym - negocjacje ze strażakami odniosły skutek. Lecz jedyne, co nieszczęśnik z wieloma dobrymi, w jego mniemaniu, powodami do znienawidzenia świata, ludzi i życia wyniósł z tego doświadczenia to jeszcze jeden powód do kompletu. Gratuluję Torunianom z mostu.
Mój wagon niemal opustoszał. Podekscytowani pasażerowie chcieli zobaczyć, co zostało z samobójcy. Nieliczni pozostający w pociągu dzielili się podobnymi do moich odczuciami. Dlaczego samobójcy nie otwierają sobie żył w wannie? Albo nie wkładają głowy do piekarnika? Zamiast tego rzucają się pod pociąg, pod metro lub z wieżowca na ulicę. I inni muszą przez to cierpieć. No właśnie. Nacierpieliśmy się jak w zimnej kopalni pod Archangielskiem za dwieście gramów rzadkiej zupy. Bo straciliśmy dwie godziny lub kilka więcej, jeżeli ktoś planował przesiadkę. A tymczasem ktoś stracił nie trochę czasu, lecz życie.
Mogę sobie tłumaczyć, że jako - wówczas - nastolatek, mogłem zareagować irytacją. Nie wiem jednak, czy dziś nie zareagowałbym podobnie, gdyby ktoś mi wskoczył pod pociąg. Bo - nazwijcie mnie nieczułym - nie jestem samobójcom (tym "doszłym") szczególnie współczujący. Życie potrafi być niewyobrażalnie ciężkie, ale odebranie go sobie nie jest żadnym rozwiązaniem, lecz największą głupotą, na jaką człowiek może się porwać (taaak, wiem, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co czują niektórzy samobójcy, którym na niczym już nie zależy bla bla bla. Nikt z żyjących nie jest w stanie). Co innego jednak ulitować się lub nie nad kimś, kto już samobójczego czynu dokonał, a co innego nad kimś kogo możemy od tego największego z błędów odwieść i, nawet jeśli nie pomóc na dłuższą metę, zdobyć się na choć odrobinę empatii.
No, ale oczywiście w tych rozważaniach musimy wziąć jeszcze pod uwagę nasz Święty Pośpiech (jak moglibyśmy o nim zapomnieć!). "Skończ ze sobą!", "skacz!", "spieszy mi się!". Tak było na moście w Toruniu. Ten 50-latek jeszcze żył, gdy Torunianie na moście gromko okazywali swoją złość. A że nie okazano mu współczucia? Cóż, przecież w galerii handlowej była promocja na nowe świetne buty. Komuś mógł się smartfon rozładowywać, a czekał na pilną rozmowę via czat na Facebooku. Innemu zakorkowanemu piwo w siatkach robiło się ciepłe, a znajomi czekali, by rozpalić grilla. Komuś paliło się, by obejrzeć ze szwagrem mecz. Z takimi planami/powodami nie dziwota, że chcieli by skoczył! 50-latek przez dwie godziny nie okazywał jednak współczucia dla będących w Świętym Pośpiechu. A to drań!
Mężczyzna był samobójcą, jak już wspomniałem, niedoszłym - negocjacje ze strażakami odniosły skutek. Lecz jedyne, co nieszczęśnik z wieloma dobrymi, w jego mniemaniu, powodami do znienawidzenia świata, ludzi i życia wyniósł z tego doświadczenia to jeszcze jeden powód do kompletu. Gratuluję Torunianom z mostu.