Pewna amerykańska dziennikarka odwiedziła Polskę na festiwalu rockowym. Pisała zszokowana w reportażu: szaro, brudno, smutno, czuć drugą wojnę, swastyki na murach, za murami przyczajeni brutale. A krzyż jej na drogę. Nasz kraj jest fajny. Mówię to bez cienia sarkazmu. Trzeba go po prostu czuć, a on ci to zrozumienie odwzajemni.
Pociąg pospieszny, tuż po świcie, lata temu. Przedział zasnuty dymem papierosowym, zasunięte zasłony. Przy drzwiach ja, przy oknie nieogolony 30-latek w przetartych spodniach i brudnej bluzie, z zamkniętymi oczyma i uniesionymi brwiami. Łapie równowagę. Naprzeciw niego siwiejący brzuchacz z wielkim pomarańczowym nosem i wąsem przykrywającym usta, siedzi nieruchomo i dycha - powoli i lekko. Spokojne czerwone oczy wbite w smętnie przesuwający się za oknem szary krajobraz mizernej infrastruktury, pustych pól, mokrej otulonej mgłą ziemi. Koła miarowo stukają, kołysze się pociąg, kolebie się w postawionych na stołeczkach szklankach żółta ciecz. Alkoholem wprost wali, ale mam to gdzieś. Czuję się jakoś dziwnie spokojnie, wręcz idyllicznie. Nie odzywa się tu żadna wczorajsza używka ani brak snu. Ciężko to opisać.
Turkoczemy przez pola, niewielkie lasy i wyręby. Patrzę w brzuchacza, on wciąż za okno, z rzadka tylko łypiąc na swego śpiącego, choć najbardziej z nas ruchliwego towarzysza. Jest w spojrzeniu tych przekrwionych oczu i powolnym oddechu jakaś melancholia, może banalna, ale mądra. Jest mi dziwnie błogo, choć smród ostry wypełnia nozdrza, a pociąg sunie jakby miał się zaraz rozwalić. Ale się nie rozwali. Też spod drzwi zerkam za okno. Polska to stary kraj. Ta myśl wypełnia umysł. Brzuchacz chwyta pomału za szklankę, sączy, odstawia, gładzi wąs, krótkie spojrzenie na śpiącego, długie spojrzenie gdzieś tam, za okno. Jedziemy dalej.
Lubię jeździć polskimi pośpiechami. Niemieckie czy francuskie ekspresy są zimno-nudne, beznamiętne, bez wyrazu. To po prostu pojazd, który mknie cichutko po równiótkich torach. W Polsce pociągi mają duszę. Polską duszą. A co to jest ta polska dusza? czemu jest "polska"?, ktoś spyta. Nie wiem, po prostu jest. Pociąg pospieszny, południe, letni skwar. Nie ma już przedziałów dla palących. Nie poczuję już ich specyficznej atmosfery. Polska powoli "zachodnieje". Zaczynamy o siebie dbać, zakazywać palenia tu i tam, wcierać w męskie twarze trzy różne kremy, chodzić na wykłady zachodnich socjologów, kupować siedem par butów i uprawiać jogę, której w ogóle nie rozumiemy. Trudno. Przedział pełny, mój rodzinny Śląsk, krótka podróż. We trzech, nieznanych sobie facetów, wychodzimy co chwila do toalety. Nad brudnym kiblem, w ciasnocie i duchocie jaramy szlugi i gadamy o polityce.
Każdy z nas plecie trzy po trzy, już sami nie wiemy, co gadamy. Pogubiłem się w swoich słowach, jeden stwierdził, że g... tam wiem i chyba mu uwierzyłem. Drugi z sensem tylko przeklina. Kłócimy się na różne kombinacje, jeden na dwóch, dwóch na jednego, jeden na cały świat. Nie wiadomo w sumie po co. Biadolimy na wszystko, na co się da. Gdy trafiamy w te same spostrzeżenia, we wspólne zrzędzenia, ktoś mówi: "no", inny: "racja, k...", a potem w ciszy potakujemy. Miny mamy nietęgie, smutne i grymaśne. Tylko mnie wpieniła ta podróż. Wysiadam wkurzony po godzinie. Ściskamy sobie ręcę, uśmiechamy się szczerze i szeroko. "Fajnie się gadało". Rzeczywiście fajnie. Nagle żal wysiadać. Nasz polski mentalny masochizm, nasz stary dobry przyjaciel.
Te spóźnione pociągi, obsrane szalety, te obdarte kamienice i dziurawe ulice. Ciepła wódka w brudnych kieliszkach w przydworcowej spelunie, zapach czyjejś bułki w sreberku z wczorajszym kotletem w autobusie w upalny dzień. Starsza kobieta kłócąca się ze starszym mężczyzną o to, które z nich jest chamem. Starsza kobieta, który wali cię po plecach, bo jej blokujesz dojście do odjeżdżającego zaraz tramwaju. Starszy dziad, który mówi: "a pieprzysz pan", na wszystko co powiesz, choćbyś nie wiadomo ile miał racji. Wkurzamy się, toczymy pianę, ale w głębi serca kochamy to, kochamy ten piękny zafajdany kraj. Amerykańska dziennikarka z wypieszczonego i młodego kraju tego nie zrozumie.
Ot, na otwarcie cyklu. Raz na jakiś czas podobnie, o podobnym.
Turkoczemy przez pola, niewielkie lasy i wyręby. Patrzę w brzuchacza, on wciąż za okno, z rzadka tylko łypiąc na swego śpiącego, choć najbardziej z nas ruchliwego towarzysza. Jest w spojrzeniu tych przekrwionych oczu i powolnym oddechu jakaś melancholia, może banalna, ale mądra. Jest mi dziwnie błogo, choć smród ostry wypełnia nozdrza, a pociąg sunie jakby miał się zaraz rozwalić. Ale się nie rozwali. Też spod drzwi zerkam za okno. Polska to stary kraj. Ta myśl wypełnia umysł. Brzuchacz chwyta pomału za szklankę, sączy, odstawia, gładzi wąs, krótkie spojrzenie na śpiącego, długie spojrzenie gdzieś tam, za okno. Jedziemy dalej.
Lubię jeździć polskimi pośpiechami. Niemieckie czy francuskie ekspresy są zimno-nudne, beznamiętne, bez wyrazu. To po prostu pojazd, który mknie cichutko po równiótkich torach. W Polsce pociągi mają duszę. Polską duszą. A co to jest ta polska dusza? czemu jest "polska"?, ktoś spyta. Nie wiem, po prostu jest. Pociąg pospieszny, południe, letni skwar. Nie ma już przedziałów dla palących. Nie poczuję już ich specyficznej atmosfery. Polska powoli "zachodnieje". Zaczynamy o siebie dbać, zakazywać palenia tu i tam, wcierać w męskie twarze trzy różne kremy, chodzić na wykłady zachodnich socjologów, kupować siedem par butów i uprawiać jogę, której w ogóle nie rozumiemy. Trudno. Przedział pełny, mój rodzinny Śląsk, krótka podróż. We trzech, nieznanych sobie facetów, wychodzimy co chwila do toalety. Nad brudnym kiblem, w ciasnocie i duchocie jaramy szlugi i gadamy o polityce.
Każdy z nas plecie trzy po trzy, już sami nie wiemy, co gadamy. Pogubiłem się w swoich słowach, jeden stwierdził, że g... tam wiem i chyba mu uwierzyłem. Drugi z sensem tylko przeklina. Kłócimy się na różne kombinacje, jeden na dwóch, dwóch na jednego, jeden na cały świat. Nie wiadomo w sumie po co. Biadolimy na wszystko, na co się da. Gdy trafiamy w te same spostrzeżenia, we wspólne zrzędzenia, ktoś mówi: "no", inny: "racja, k...", a potem w ciszy potakujemy. Miny mamy nietęgie, smutne i grymaśne. Tylko mnie wpieniła ta podróż. Wysiadam wkurzony po godzinie. Ściskamy sobie ręcę, uśmiechamy się szczerze i szeroko. "Fajnie się gadało". Rzeczywiście fajnie. Nagle żal wysiadać. Nasz polski mentalny masochizm, nasz stary dobry przyjaciel.
Te spóźnione pociągi, obsrane szalety, te obdarte kamienice i dziurawe ulice. Ciepła wódka w brudnych kieliszkach w przydworcowej spelunie, zapach czyjejś bułki w sreberku z wczorajszym kotletem w autobusie w upalny dzień. Starsza kobieta kłócąca się ze starszym mężczyzną o to, które z nich jest chamem. Starsza kobieta, który wali cię po plecach, bo jej blokujesz dojście do odjeżdżającego zaraz tramwaju. Starszy dziad, który mówi: "a pieprzysz pan", na wszystko co powiesz, choćbyś nie wiadomo ile miał racji. Wkurzamy się, toczymy pianę, ale w głębi serca kochamy to, kochamy ten piękny zafajdany kraj. Amerykańska dziennikarka z wypieszczonego i młodego kraju tego nie zrozumie.
Ot, na otwarcie cyklu. Raz na jakiś czas podobnie, o podobnym.