Sąd Najwyższy utrzymał w środę wyrok uniewinniający byłą posłankę PO Beatę Sawicką i burmistrza Helu Mirosława Wądołowskiego w głośnej sprawie korupcyjnej. Przypomnę, afera posłanki PO Beaty Sawickiej stała się głośna 1 października 2007 r., tuż przed wyborami do parlamentu. Tego dnia zatrzymali ją agenci CBA, jak potem oświadczono, w chwili kiedy przyjęła drugą ratę łapówki. W sumie miała przyjąć 100 tys. zł za pomoc w ustawieniu przetargu na działkę w mieście Hel.
Nabywcami działki mieli być pracujący pod przykrywką agenci CBA. Udawali biznesmenów. Jednym z nich był słynny agent Tomek, obecnie poseł PiS – Tomasz Kaczmarek, który Sawicką poznał na kursie dla członków rad nadzorczych. Dzięki niej dotarł potem do burmistrza Helu Mirosława Wądołowskiego i przedstawił mu wizję potężnej inwestycji hotelowej na Helu. Burmistrzowi wręczono w teczce 150 tys. zł. Według jego wersji nie wiedział, że bierze pieniądze. Myślał, że to zwyczajowy suwenir, sam wcześniej dał im w prezencie pięknie wydany album fotograficzny o Helu. Teczkę wrzucił do samochodu i w tym momencie dopadli go agenci CBA.
Od tej pory zaczęła się ich gehenna. Beata Sawicka, skompromitowana i upokorzona, przestała być politykiem. Wądołowski decyzją prokuratora został pozbawiony prawa sprawowania funkcji burmistrza. Pozbawiony pensji i świadczeń socjalnych, w tym ubezpieczenia zdrowotnego, pomagał żonie w prowadzeniu małej firmy dostarczającej do sklepów warzywa i owoce. Po jakimś czasie sąd zezwolił mu wrócić do pracy w Urzędzie Miasta Hel. Obecnie ponownie jest burmistrzem Helu.
Od początku ta sprawa wywoływała kontrowersje. Uważano, że do celów politycznych użyto służb specjalnych. Przygody „pięknego Tomka” – takie zyskał miano – wywołały poważną debatę na temat tajnych operacji prowadzonych przez służby. Co jest etyczne, a co przekracza dozwolone granice prowokacji? Czy agent specjalny działający pod przykrywką (udający kogoś innego, niż jest w istocie) może stosować metody polegające w gruncie rzeczy na uwodzeniu kobiet, nawet jeśli w efekcie nie dochodzi do fizycznego zbliżenia z ofiarą?
Cztery lata temu z Piotrem Pytlakowskim opublikowaliśmy książkę „Przykrywkowcy”. Dotarliśmy wówczas do Tomasza Warykiewicza, współtwórcy systemu pracy policjantów pod przykrywką, u którego szkolił się także agent Tomek. Zapytaliśmy go, jak ocenia działania agenta CBA. Usłyszeliśmy: „On jest ofiarą bardzo nieprofesjonalnie przygotowywanych i prowadzonych czynności. Wziął udział w nieprzemyślanych działaniach. Jest w poważnych kłopotach i to są kłopoty, do których doprowadziła go jego własna instytucja. Jego bezpieczeństwo prawne nie istnieje, czyli nie można stawiać człowieka w sytuacji takiej, w której z własnej inicjatywy, z własnej niewiedzy, popchnięty przez instytucję złamie prawo. Agent prowokator jest pojęciem bardzo delikatnym i trzeba mieć duże wyczucie i umiejętność dokumentowania swoich czynności.
Im bliższa relacja emocjonalna, im zażyłość – jak w tym przypadku z kobietą – jest większa, tym słabszy dowód. Etyka zawodowa mówi, że wykorzystywanie uczuć wyższych jest błędem zawodowym, jest nieetyczne”. Sąd Najwyższy zgodnie z takim myśleniem orzekł: demokratyczne państwo nie może testować obywateli, sprawdzać ich podatności na korupcję, prowokować. Ku mojemu zaskoczeniu wyrok ten u wielu komentatorów wywołał oburzenie. Przecież każdy widział, jak Sawicka na ławce brała łapówkę – populistycznie argumentowano.
Nie bronię Sawickiej, ale standardów prawa. Już ponad dwa tysiące lat temu cesarz Trajan wydał edykt, że przy wątpliwościach lepiej uniewinnić stu winnych, niż skazać jednego niewinnego. Na przykład w Anglii dziesięć lat temu głośna była sprawa seryjnego zabójcy, który typował swoje ofiary listownie po ogłoszeniach matrymonialnych. Przygotowano policjantkę i nawiązała z nim kontakt. Weszła w zażyłość. On się w niej zakochał. Po jakimś czasie zwierzył się, jak dokonał zabójstw. Sąd dowód w całości odrzucił, wskazując na wykorzystanie intymnych zależności do zdobycia dowodu. Policjantka odeszła z policji w niesławie.
Nie może być tak, że służba specjalna czy prokuratorzy, nie mając tropu, wskazują człowieka, a dopiero potem dopasowują do niego przestępstwo. Najpierw trzeba wiedzieć, że ktoś zrobił to i to. A nie, że takie jest nasze zdanie o danej osobie – słyszeliśmy – że ona ma skłonności. Dobrze, że po tylu latach wreszcie Sąd Najwyższy wyznaczył granice, których służby nie mogą przekraczać. Bo to nie jest problem, który nie istnieje. Nie sprowadzajmy tego tylko do rządów PiS. Obecni i ich następcy także będą mieli skłonności do osiągania celów za wszelką cenę.
Od tej pory zaczęła się ich gehenna. Beata Sawicka, skompromitowana i upokorzona, przestała być politykiem. Wądołowski decyzją prokuratora został pozbawiony prawa sprawowania funkcji burmistrza. Pozbawiony pensji i świadczeń socjalnych, w tym ubezpieczenia zdrowotnego, pomagał żonie w prowadzeniu małej firmy dostarczającej do sklepów warzywa i owoce. Po jakimś czasie sąd zezwolił mu wrócić do pracy w Urzędzie Miasta Hel. Obecnie ponownie jest burmistrzem Helu.
Od początku ta sprawa wywoływała kontrowersje. Uważano, że do celów politycznych użyto służb specjalnych. Przygody „pięknego Tomka” – takie zyskał miano – wywołały poważną debatę na temat tajnych operacji prowadzonych przez służby. Co jest etyczne, a co przekracza dozwolone granice prowokacji? Czy agent specjalny działający pod przykrywką (udający kogoś innego, niż jest w istocie) może stosować metody polegające w gruncie rzeczy na uwodzeniu kobiet, nawet jeśli w efekcie nie dochodzi do fizycznego zbliżenia z ofiarą?
Cztery lata temu z Piotrem Pytlakowskim opublikowaliśmy książkę „Przykrywkowcy”. Dotarliśmy wówczas do Tomasza Warykiewicza, współtwórcy systemu pracy policjantów pod przykrywką, u którego szkolił się także agent Tomek. Zapytaliśmy go, jak ocenia działania agenta CBA. Usłyszeliśmy: „On jest ofiarą bardzo nieprofesjonalnie przygotowywanych i prowadzonych czynności. Wziął udział w nieprzemyślanych działaniach. Jest w poważnych kłopotach i to są kłopoty, do których doprowadziła go jego własna instytucja. Jego bezpieczeństwo prawne nie istnieje, czyli nie można stawiać człowieka w sytuacji takiej, w której z własnej inicjatywy, z własnej niewiedzy, popchnięty przez instytucję złamie prawo. Agent prowokator jest pojęciem bardzo delikatnym i trzeba mieć duże wyczucie i umiejętność dokumentowania swoich czynności.
Im bliższa relacja emocjonalna, im zażyłość – jak w tym przypadku z kobietą – jest większa, tym słabszy dowód. Etyka zawodowa mówi, że wykorzystywanie uczuć wyższych jest błędem zawodowym, jest nieetyczne”. Sąd Najwyższy zgodnie z takim myśleniem orzekł: demokratyczne państwo nie może testować obywateli, sprawdzać ich podatności na korupcję, prowokować. Ku mojemu zaskoczeniu wyrok ten u wielu komentatorów wywołał oburzenie. Przecież każdy widział, jak Sawicka na ławce brała łapówkę – populistycznie argumentowano.
Nie bronię Sawickiej, ale standardów prawa. Już ponad dwa tysiące lat temu cesarz Trajan wydał edykt, że przy wątpliwościach lepiej uniewinnić stu winnych, niż skazać jednego niewinnego. Na przykład w Anglii dziesięć lat temu głośna była sprawa seryjnego zabójcy, który typował swoje ofiary listownie po ogłoszeniach matrymonialnych. Przygotowano policjantkę i nawiązała z nim kontakt. Weszła w zażyłość. On się w niej zakochał. Po jakimś czasie zwierzył się, jak dokonał zabójstw. Sąd dowód w całości odrzucił, wskazując na wykorzystanie intymnych zależności do zdobycia dowodu. Policjantka odeszła z policji w niesławie.
Nie może być tak, że służba specjalna czy prokuratorzy, nie mając tropu, wskazują człowieka, a dopiero potem dopasowują do niego przestępstwo. Najpierw trzeba wiedzieć, że ktoś zrobił to i to. A nie, że takie jest nasze zdanie o danej osobie – słyszeliśmy – że ona ma skłonności. Dobrze, że po tylu latach wreszcie Sąd Najwyższy wyznaczył granice, których służby nie mogą przekraczać. Bo to nie jest problem, który nie istnieje. Nie sprowadzajmy tego tylko do rządów PiS. Obecni i ich następcy także będą mieli skłonności do osiągania celów za wszelką cenę.