"Zapiski z tygodnia" redaktora naczelnego tygodnika "Wprost" Sylwestra Latkowskiego.
2 października czwartek
Jak służby inwigilują dziennikarzy
Polskie służby specjalne non stop depczą jedną z najważniejszych zasad wolnego państwa – prawa dziennikarzy do zachowania tajemnicy zawodowej. Przyglądamy się temu bezradnie. Wydarzenia w redakcji „Wprost” tylko na chwilę wywołały debatę na ten temat.
Michał Majewski, szef działu śledczego „Wprost”, był w czwartek świadkiem w procesie karnym. Na ławie oskarżonych zasiada Piotr Kownacki, były szef kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jest oskarżony o to, że w listopadzie 2008 r. przekazał Michałowi Majewskiemu i Pawłowi Reszce, pracującym wówczas w „Dzienniku”, poufny raport ABW na temat incydentu gruzińskiego. Przypatrując się wychodzącym na jaw działaniom tajnych służb w tej sprawie, zastanawiam się, czy to jest jeszcze państwo prawa, czy może już Rosja?
O co dokładnie chodzi? Otóż niespełna sześć lat temu Lech Kaczyński wybrał się po raz kolejny do Gruzji. W Tbilisi dał się namówić ówczesnemu przywódcy tego kraju Micheilowi Saakaszwilemu do spontanicznego wyjazdu poza miasto. Po to, by zobaczyć obozy gruzińskich uchodźców z dopiero co zakończonej wojny z Rosją. W trakcie wypadu doszło do incydentu. Osetyjscy pogranicznicy, skonfliktowani z Gruzinami, oddali ostrzegawcze strzały w pobliżu kolumny prezydenckiej. W Polsce podniosła się wrzawa. Dzień po incydencie Krzysztof Bondaryk, szef ABW, sporządził poufny raport dla 16 najważniejszych osób w państwie. Po kilku dniach Michał Majewski i Paweł Reszka dotarli do treści dokumentu i go opisali. Chwała im za to, bo publikacja była w interesie publicznym. W raporcie nie było informacji wywiadowczych, operacyjnych, zdobytych na własną rękę czy pochodzących od sojuszniczych specsłużb. To była prasówka z rosyjskich i kaukaskich mediów, które opisały incydent. Mimo to, bez poparcia w faktach, szef ABW stawiał twardą tezę: „Najbardziej prawdopodobne jest, że sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską”. Tak naprawdę była to publicystyczna teza do politycznej gry na krajowym podwórku. Gry Platformy przeciw Kaczyńskiemu. W skrócie wyglądała tak – oto nieodpowiedzialny prezydent dał się wykorzystać Saakaszwilemu, który zmontował całą tę intrygę. Gdy Majewski i Reszka opisali raport, w ABW zapanowała wściekłość, bo dokument pokazywał totalną amatorszczyznę agencji. Przyszedł czas na odwet.
Majewskiemu w ostatni czwartek, a Reszce nieco wcześniej, warszawski sąd częściowo ujawnił, jaka była skala inwigilowania ich przez służby specjalne. Obaj dziennikarze mogli zobaczyć rozłożyste diagramy, z kim i o której rozmawiali przez telefony. Jak przemieszczali się po Warszawie w końcówce listopada 2008 r. Te akurat informacje ABW zdobyła na podstawie logowania się ich telefonów komórkowych. Wszystko okraszone sprawami prywatnymi. Wyszczególnione rozmowy ze znajomymi, rodziną, politykami, urzędnikami, biznesmenami, którzy kompletnie nie mieli do czynienia z raportem ABW. Adresy wspomnianych ludzi.
Ktoś powie: w czym problem? Otóż, by dojść do źródła przecieku, tajne służby podeptały fundamentalną zasadę – prawo do zachowania przez dziennikarza tajemnicy zawodowej. ABW miała w nosie zasady. Zdobywała wiedzę, że jeden i drugi dziennikarz pozostają w kontaktach z osobami, które nie miały związku z tamtą historią. Służby wzięły Majewskiego i Reszkę na celownik. Użyły ich jako instrumentu operacyjnego. Poszły ich tropem, by dojść do potencjalnych sprawców przecieku. W tym celu poddały dziennikarzy inwigilacji. Tajemnicę dziennikarską potraktowano instrumentalnie. Zapomniano, że to konkretne uprawnienia. Odbiciem tego uprawnienia jest obowiązek administracji publicznej (służb i prokuratury) do jej poszanowania. W podobny sposób agenci łamią tajemnicę adwokacką lub lekarską? Kolejny problem. Teraz dostęp do tych danych mają osoby postronne, bo akurat te wiadomości znajdują się w jawnej części akt. A jeśli te źródła zastrzegły przed Majewskim i Reszką, że chcą pozostać anonimowe? Wszak mają do tego prawo. Nikt ze służb i prokuratury nie pofatygował się i nie oczyścił diagramów z prywatnych kontaktów dziennikarzy.
Jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia. Skąd ABW wiedziała, jakimi konkretnie numerami posługują się obaj dziennikarze? Przesłuchiwany w prokuraturze, również na tę okoliczność, funkcjonariusz ABW odparł, że nie powie, bo to zmusiłoby go do ujawnienia metod i form pracy operacyjnej tajnych służb. Co to za metody? ABW ma tajnych współpracowników w mediach, dzięki którym łamie tajemnicę dziennikarską? W tym wypadku dotyczy to koncernu prasowego Ringier Axel Springer, który był wówczas wydawcą „Dziennika”, gdzie zamieszczano wspomniane publikacje. Kogo ABW ma w mojej redakcji? Kto personalnie kierował tą całą wielką akcją inwigilacji? Nie sposób się dowiedzieć, bo to oczywiście tajemnica! W tej sprawie tajne służby posługiwały się brudnymi metodami. Przekonałem się o tym osobiście. Otóż niedługo po incydencie gruzińskim sam widziałem te diagramy z rozpisanymi połączeniami Reszki i Majewskiego. Ich rozmowy ze znajomymi, z informatorami, z bliskimi. Wszystko jak na tacy. Pokazywał mi je dziennikarz, który zajmował się opisywaniem sprawy gruzińskiego incydentu. Skąd je miał? Jak sądzę, dostał je od zaprzyjaźnionych panów z tajnych służb. Po co? Po to, by wypuścić przeciek, że za ujawnieniem raportu stoją ludzie z otoczenia Kaczyńskiego? Mówiłem o tym Majewskiemu i Reszce już kilka lat temu. Wzruszali ramionami, bo co mogli począć z tą wiedzą?
Cała ta sprawa jest jak z Kafki. Setki przesłuchanych świadków, w tym najważniejsze w Polsce VIP-y. 4 listopada zeznawać ma nawet przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk! Toczy się to wszystko od sześciu lat, angażuje prokuraturę oraz sądownictwo. Mnie w całej sprawie najbardziej interesuje wątek z inwigilowaniem reporterów przez tajne służby i kwestia deptania prawa do tajemnicy dziennikarskiej. I wyobrażam sobie, jakiej „obróbce” przez tajne służby poddawani byli i są dziennikarze „Wprost” po ujawnieniu afery taśmowej. Były minister sprawiedliwości Marek Biernacki w rozmowie ze mną wspomniał, że chciał wprowadzić zmianę prawa prasowego, niestety nie udało mu się to, nastąpiła zmiana rządu i nie wie, czy jego następca Cezary Grabarczyk się tym zajmie. Proponowane zmiany opisała „Gazeta Wyborcza”. Biernacki zamierzał m.in. wzmocnić tajemnicę dziennikarską. Dzisiaj zobowiązani jesteśmy chronić dane umożliwiające identyfikację informatora. Sformułowane jest to ogólnikowo. Więc służby i policja to wykorzystują i bez oporu sięgają po billingii BTS-y (logowania się telefonu do sieci, co umożliwia ustalenie miejsca pobytu w danej chwili) dziennikarzy. Art. 39 projektu mówi, że „tajemnica dziennikarska obejmuje wszelkie materiały, nośniki, bazy danych, w tym dane o połączeniach telefonicznych, oraz wszelką korespondencję, w tym korespondencję e-mail, które zawierają lub mogą zawierać dane umożliwiające identyfikację osób udzielających informacji dziennikarzowi”.
O to m.in., gdy w czerwcu weszły do nas prokuratura oraz ABW, walczyliśmy w redakcji „Wprost”, uważając, że nasze nośniki zawierają tajemnicę dziennikarską, powierzone nam sprawy zwykłych obywateli, którzy w zaufaniu podzielili się swoją wiedzą tylko z naszą redakcją. I nikt poza nami nie może mieć do nich dostępu. Nie mogliśmy nadużyć tego zaufania. Rozumiem, że środowisko dziennikarskie jest dziś podzielone i toczy wojny. Tyle że kilka ładnych lat temu, gdy rządzące Polską PiS inwigilowało dziennikarzy, festiwal oburzenia trwał miesiącami. A przecież obecna władza stosuje dokładnie te same metody. I jest cisza! Tak się złożyło, że jesteśmy tuż po zmianie rządu. Nadzoru nad służbami nie będzie już sprawowała nowa minister spraw wewnętrznych. Nie będzie, bo się na tym absolutnie nie zna. Pieczę przejął szef kancelarii premiera Jacek Cichocki. Cała ta sytuacja jest chora. Bycie szefem kancelarii premiera to poważna praca na cały etat. Podobnie jak nadzorowanie tajnych służb. Służby, które nie są pilnowane, sprawdzane, rozszerzają swe imperia, władzę. I degenerują demokrację. Nadzorca tajnych służb na pół gwizdka? W takich czasach? Jeśli podoba wam się system w stylu Wielkiego Brata, to przyklaśnijcie. Ja tych zasad nie kupuję.
Jak służby inwigilują dziennikarzy
Polskie służby specjalne non stop depczą jedną z najważniejszych zasad wolnego państwa – prawa dziennikarzy do zachowania tajemnicy zawodowej. Przyglądamy się temu bezradnie. Wydarzenia w redakcji „Wprost” tylko na chwilę wywołały debatę na ten temat.
Michał Majewski, szef działu śledczego „Wprost”, był w czwartek świadkiem w procesie karnym. Na ławie oskarżonych zasiada Piotr Kownacki, były szef kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jest oskarżony o to, że w listopadzie 2008 r. przekazał Michałowi Majewskiemu i Pawłowi Reszce, pracującym wówczas w „Dzienniku”, poufny raport ABW na temat incydentu gruzińskiego. Przypatrując się wychodzącym na jaw działaniom tajnych służb w tej sprawie, zastanawiam się, czy to jest jeszcze państwo prawa, czy może już Rosja?
O co dokładnie chodzi? Otóż niespełna sześć lat temu Lech Kaczyński wybrał się po raz kolejny do Gruzji. W Tbilisi dał się namówić ówczesnemu przywódcy tego kraju Micheilowi Saakaszwilemu do spontanicznego wyjazdu poza miasto. Po to, by zobaczyć obozy gruzińskich uchodźców z dopiero co zakończonej wojny z Rosją. W trakcie wypadu doszło do incydentu. Osetyjscy pogranicznicy, skonfliktowani z Gruzinami, oddali ostrzegawcze strzały w pobliżu kolumny prezydenckiej. W Polsce podniosła się wrzawa. Dzień po incydencie Krzysztof Bondaryk, szef ABW, sporządził poufny raport dla 16 najważniejszych osób w państwie. Po kilku dniach Michał Majewski i Paweł Reszka dotarli do treści dokumentu i go opisali. Chwała im za to, bo publikacja była w interesie publicznym. W raporcie nie było informacji wywiadowczych, operacyjnych, zdobytych na własną rękę czy pochodzących od sojuszniczych specsłużb. To była prasówka z rosyjskich i kaukaskich mediów, które opisały incydent. Mimo to, bez poparcia w faktach, szef ABW stawiał twardą tezę: „Najbardziej prawdopodobne jest, że sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską”. Tak naprawdę była to publicystyczna teza do politycznej gry na krajowym podwórku. Gry Platformy przeciw Kaczyńskiemu. W skrócie wyglądała tak – oto nieodpowiedzialny prezydent dał się wykorzystać Saakaszwilemu, który zmontował całą tę intrygę. Gdy Majewski i Reszka opisali raport, w ABW zapanowała wściekłość, bo dokument pokazywał totalną amatorszczyznę agencji. Przyszedł czas na odwet.
Majewskiemu w ostatni czwartek, a Reszce nieco wcześniej, warszawski sąd częściowo ujawnił, jaka była skala inwigilowania ich przez służby specjalne. Obaj dziennikarze mogli zobaczyć rozłożyste diagramy, z kim i o której rozmawiali przez telefony. Jak przemieszczali się po Warszawie w końcówce listopada 2008 r. Te akurat informacje ABW zdobyła na podstawie logowania się ich telefonów komórkowych. Wszystko okraszone sprawami prywatnymi. Wyszczególnione rozmowy ze znajomymi, rodziną, politykami, urzędnikami, biznesmenami, którzy kompletnie nie mieli do czynienia z raportem ABW. Adresy wspomnianych ludzi.
Ktoś powie: w czym problem? Otóż, by dojść do źródła przecieku, tajne służby podeptały fundamentalną zasadę – prawo do zachowania przez dziennikarza tajemnicy zawodowej. ABW miała w nosie zasady. Zdobywała wiedzę, że jeden i drugi dziennikarz pozostają w kontaktach z osobami, które nie miały związku z tamtą historią. Służby wzięły Majewskiego i Reszkę na celownik. Użyły ich jako instrumentu operacyjnego. Poszły ich tropem, by dojść do potencjalnych sprawców przecieku. W tym celu poddały dziennikarzy inwigilacji. Tajemnicę dziennikarską potraktowano instrumentalnie. Zapomniano, że to konkretne uprawnienia. Odbiciem tego uprawnienia jest obowiązek administracji publicznej (służb i prokuratury) do jej poszanowania. W podobny sposób agenci łamią tajemnicę adwokacką lub lekarską? Kolejny problem. Teraz dostęp do tych danych mają osoby postronne, bo akurat te wiadomości znajdują się w jawnej części akt. A jeśli te źródła zastrzegły przed Majewskim i Reszką, że chcą pozostać anonimowe? Wszak mają do tego prawo. Nikt ze służb i prokuratury nie pofatygował się i nie oczyścił diagramów z prywatnych kontaktów dziennikarzy.
Jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia. Skąd ABW wiedziała, jakimi konkretnie numerami posługują się obaj dziennikarze? Przesłuchiwany w prokuraturze, również na tę okoliczność, funkcjonariusz ABW odparł, że nie powie, bo to zmusiłoby go do ujawnienia metod i form pracy operacyjnej tajnych służb. Co to za metody? ABW ma tajnych współpracowników w mediach, dzięki którym łamie tajemnicę dziennikarską? W tym wypadku dotyczy to koncernu prasowego Ringier Axel Springer, który był wówczas wydawcą „Dziennika”, gdzie zamieszczano wspomniane publikacje. Kogo ABW ma w mojej redakcji? Kto personalnie kierował tą całą wielką akcją inwigilacji? Nie sposób się dowiedzieć, bo to oczywiście tajemnica! W tej sprawie tajne służby posługiwały się brudnymi metodami. Przekonałem się o tym osobiście. Otóż niedługo po incydencie gruzińskim sam widziałem te diagramy z rozpisanymi połączeniami Reszki i Majewskiego. Ich rozmowy ze znajomymi, z informatorami, z bliskimi. Wszystko jak na tacy. Pokazywał mi je dziennikarz, który zajmował się opisywaniem sprawy gruzińskiego incydentu. Skąd je miał? Jak sądzę, dostał je od zaprzyjaźnionych panów z tajnych służb. Po co? Po to, by wypuścić przeciek, że za ujawnieniem raportu stoją ludzie z otoczenia Kaczyńskiego? Mówiłem o tym Majewskiemu i Reszce już kilka lat temu. Wzruszali ramionami, bo co mogli począć z tą wiedzą?
Cała ta sprawa jest jak z Kafki. Setki przesłuchanych świadków, w tym najważniejsze w Polsce VIP-y. 4 listopada zeznawać ma nawet przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk! Toczy się to wszystko od sześciu lat, angażuje prokuraturę oraz sądownictwo. Mnie w całej sprawie najbardziej interesuje wątek z inwigilowaniem reporterów przez tajne służby i kwestia deptania prawa do tajemnicy dziennikarskiej. I wyobrażam sobie, jakiej „obróbce” przez tajne służby poddawani byli i są dziennikarze „Wprost” po ujawnieniu afery taśmowej. Były minister sprawiedliwości Marek Biernacki w rozmowie ze mną wspomniał, że chciał wprowadzić zmianę prawa prasowego, niestety nie udało mu się to, nastąpiła zmiana rządu i nie wie, czy jego następca Cezary Grabarczyk się tym zajmie. Proponowane zmiany opisała „Gazeta Wyborcza”. Biernacki zamierzał m.in. wzmocnić tajemnicę dziennikarską. Dzisiaj zobowiązani jesteśmy chronić dane umożliwiające identyfikację informatora. Sformułowane jest to ogólnikowo. Więc służby i policja to wykorzystują i bez oporu sięgają po billingii BTS-y (logowania się telefonu do sieci, co umożliwia ustalenie miejsca pobytu w danej chwili) dziennikarzy. Art. 39 projektu mówi, że „tajemnica dziennikarska obejmuje wszelkie materiały, nośniki, bazy danych, w tym dane o połączeniach telefonicznych, oraz wszelką korespondencję, w tym korespondencję e-mail, które zawierają lub mogą zawierać dane umożliwiające identyfikację osób udzielających informacji dziennikarzowi”.
O to m.in., gdy w czerwcu weszły do nas prokuratura oraz ABW, walczyliśmy w redakcji „Wprost”, uważając, że nasze nośniki zawierają tajemnicę dziennikarską, powierzone nam sprawy zwykłych obywateli, którzy w zaufaniu podzielili się swoją wiedzą tylko z naszą redakcją. I nikt poza nami nie może mieć do nich dostępu. Nie mogliśmy nadużyć tego zaufania. Rozumiem, że środowisko dziennikarskie jest dziś podzielone i toczy wojny. Tyle że kilka ładnych lat temu, gdy rządzące Polską PiS inwigilowało dziennikarzy, festiwal oburzenia trwał miesiącami. A przecież obecna władza stosuje dokładnie te same metody. I jest cisza! Tak się złożyło, że jesteśmy tuż po zmianie rządu. Nadzoru nad służbami nie będzie już sprawowała nowa minister spraw wewnętrznych. Nie będzie, bo się na tym absolutnie nie zna. Pieczę przejął szef kancelarii premiera Jacek Cichocki. Cała ta sytuacja jest chora. Bycie szefem kancelarii premiera to poważna praca na cały etat. Podobnie jak nadzorowanie tajnych służb. Służby, które nie są pilnowane, sprawdzane, rozszerzają swe imperia, władzę. I degenerują demokrację. Nadzorca tajnych służb na pół gwizdka? W takich czasach? Jeśli podoba wam się system w stylu Wielkiego Brata, to przyklaśnijcie. Ja tych zasad nie kupuję.