Na renomę polskich kosmetyków pracowaliśmy ponad 30 lat. I co z tego, skoro dla niektórych producentów "Poland" na pudełku to obciach.
Krem nawilżający od Eveline z Lesznowoli: Made in EU, woda po goleniu od AA z Sopotu: Made in EU, podkład do makijażu od Dermiki z Radzymina: Made In EU. A teraz: lakier do paznokci od Inglota z Przemyśla: Made in Poland, krem przeciwzmarszczkowy od dr Ireny Eris: Made in Poland.
Widzicie różnicę? Do tej pory Unia pozostawiała polskim producentom wybór: albo uderzacie w narodowe tony i walicie prosto z mostu: "Made in Poland", albo ukrywacie swoją narodowość pod płaszczykiem Unii i nalepiacie na produktach "Made in EU". Teraz ma się to zmienić. Komisja Europejska zasugerowała, że producenci powinny pisać otwartym tekstem skąd tak naprawdę produkt pochodzi, a nie bawić się z klientem w zgaduj zgadulę. No i raban mamy gotowy.
Propozycję już zdążyła oprotestować Konfederacja Lewiatan i Polski Związek Przemysłu Kosmetycznego, zrzeszający 110 polskich firm kosmetycznych. Gazety piszą, że polscy przedsiębiorcy wstydzą się swojej polskości. "Poland" na pudełku to wręcz obciach. Co innego "Germany" albo najlepiej "Paris" - Jeżeli Niemiec czy Francuz zobaczy na sklepowej półce kosmetyk z nalepką "Made in Poland", a obok niego podobny, wyprodukowany przez Francuzów, to wiadomo, że ten nasz ominie szerokim łukiem – mówi Blanka Chmurzyńska-Brown – dyrektor PZPK. "Made in EU" jest więc niezłą zasłoną dymną dla polskich producentów, sprzedających nasze produkty za granicą. Z "Poland" na wierzchu towar nie schodziłby tak szybko z zagranicznych półek. Chwileczkę! A co z tymi prezesami-patriotami, którzy tak są dumni z polskiej produkcji, kreatywności polskich pracowników, polskiego know-how?
- Ja to powinnam być taką biało-czerwoną flagą. Powtarzam moim pracownikom: nie możecie mieć kompleksów. Polacy nauczyli się robić rzeczy naprawdę porządnie. Ludzie w Europie Zachodniej są leniwi, im się nie chce. - mówi Dorota Soszyńska, właścicielka firmy kosmetycznej Oceanic (AA, Oillan).
Dzisiaj najlepszym znakiem jakości na kosmetykach jest Made in Poland. I ja się absolutnie z tym zgadzam. Nasze produkty są świetnie postrzegane – dodaje. A co jest napisane na kremach i wodach toaletowych od AA? "Made In EU".
Marka dr Irena Eris znalazła się przed rokiem w czołówce najbardziej renomowanych brandów na świecie. Dzięki przynależności do Comité Colbert kosmetyki z laboratorium najsłynniejszej doktor w Polsce znalazły się w gronie takich francuskich legend jak Coco Chanel, Louis Vuitton czy Dior. W Europie Zachodniej i USA hitem eksportowym od dr Eris są kosmetyki przeciwzmarszczkowe. W Azji ze względu na klimat i kondycje skóry tamtejszych kobiet – nawilżające. Europejki chętnie kupują kosmetyki przyspieszające opalanie bądź samoopalacze, Azjatki – produkty wybielające. – Nasze produkty cieszą się dużym powodzeniem wśród zagranicznych konsumentek. Regularnie otrzymujemy z różnych stron świata pozytywne opinie i podziękowania, co jest dla nas największym wyróżnieniem.– opowiada o sukcesie swoich kosmetyków za granicą dr Irena Eris
Wojciech Inglot wiosną tego roku przyznał mi, że nie wyobraża sobie przeniesienia produkcji z Przemyśla do jakiegokolwiek innego miasta poza granicami kraju. Produkcja w Polsce była dla niego zawsze największym atutem. Wręcz pomagała mu w sprzedaży, chociaż w kraju bywał rzadko, oblatując samolotem swoje 400 stoisk rozsianych na sześciu kontynentach. Irena Eris własne produkty eksportuje do 40 krajów świata.
Renomę polskich kosmetyków budowały przez 30 lat takie firmy jak Oceanic, dr Irena Eris czy Inglot. Skoro jest ona taka dobra, to dlaczego jest tak źle? Czy Poland na opakowaniu to rzeczywiście wstyd? Jesteśmy wspaniali, ale lepiej tego nie pisać, bo jeszcze Anglik albo Niemiec się dowie i na złość weźmie francuski kremik albo włoską wodę po goleniu. Zdaniem Blanki Chmurzyńskiej-Brown polskie marki kosmetyczne są naprawdę dobre, ale niestety w tym wypadku nie nadszedł jeszcze moment, że polskie oznacza lepsze od konkurencji. Wygląda na to, że na działanie naszej renomy przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Widzicie różnicę? Do tej pory Unia pozostawiała polskim producentom wybór: albo uderzacie w narodowe tony i walicie prosto z mostu: "Made in Poland", albo ukrywacie swoją narodowość pod płaszczykiem Unii i nalepiacie na produktach "Made in EU". Teraz ma się to zmienić. Komisja Europejska zasugerowała, że producenci powinny pisać otwartym tekstem skąd tak naprawdę produkt pochodzi, a nie bawić się z klientem w zgaduj zgadulę. No i raban mamy gotowy.
Propozycję już zdążyła oprotestować Konfederacja Lewiatan i Polski Związek Przemysłu Kosmetycznego, zrzeszający 110 polskich firm kosmetycznych. Gazety piszą, że polscy przedsiębiorcy wstydzą się swojej polskości. "Poland" na pudełku to wręcz obciach. Co innego "Germany" albo najlepiej "Paris" - Jeżeli Niemiec czy Francuz zobaczy na sklepowej półce kosmetyk z nalepką "Made in Poland", a obok niego podobny, wyprodukowany przez Francuzów, to wiadomo, że ten nasz ominie szerokim łukiem – mówi Blanka Chmurzyńska-Brown – dyrektor PZPK. "Made in EU" jest więc niezłą zasłoną dymną dla polskich producentów, sprzedających nasze produkty za granicą. Z "Poland" na wierzchu towar nie schodziłby tak szybko z zagranicznych półek. Chwileczkę! A co z tymi prezesami-patriotami, którzy tak są dumni z polskiej produkcji, kreatywności polskich pracowników, polskiego know-how?
- Ja to powinnam być taką biało-czerwoną flagą. Powtarzam moim pracownikom: nie możecie mieć kompleksów. Polacy nauczyli się robić rzeczy naprawdę porządnie. Ludzie w Europie Zachodniej są leniwi, im się nie chce. - mówi Dorota Soszyńska, właścicielka firmy kosmetycznej Oceanic (AA, Oillan).
Dzisiaj najlepszym znakiem jakości na kosmetykach jest Made in Poland. I ja się absolutnie z tym zgadzam. Nasze produkty są świetnie postrzegane – dodaje. A co jest napisane na kremach i wodach toaletowych od AA? "Made In EU".
Marka dr Irena Eris znalazła się przed rokiem w czołówce najbardziej renomowanych brandów na świecie. Dzięki przynależności do Comité Colbert kosmetyki z laboratorium najsłynniejszej doktor w Polsce znalazły się w gronie takich francuskich legend jak Coco Chanel, Louis Vuitton czy Dior. W Europie Zachodniej i USA hitem eksportowym od dr Eris są kosmetyki przeciwzmarszczkowe. W Azji ze względu na klimat i kondycje skóry tamtejszych kobiet – nawilżające. Europejki chętnie kupują kosmetyki przyspieszające opalanie bądź samoopalacze, Azjatki – produkty wybielające. – Nasze produkty cieszą się dużym powodzeniem wśród zagranicznych konsumentek. Regularnie otrzymujemy z różnych stron świata pozytywne opinie i podziękowania, co jest dla nas największym wyróżnieniem.– opowiada o sukcesie swoich kosmetyków za granicą dr Irena Eris
Wojciech Inglot wiosną tego roku przyznał mi, że nie wyobraża sobie przeniesienia produkcji z Przemyśla do jakiegokolwiek innego miasta poza granicami kraju. Produkcja w Polsce była dla niego zawsze największym atutem. Wręcz pomagała mu w sprzedaży, chociaż w kraju bywał rzadko, oblatując samolotem swoje 400 stoisk rozsianych na sześciu kontynentach. Irena Eris własne produkty eksportuje do 40 krajów świata.
Renomę polskich kosmetyków budowały przez 30 lat takie firmy jak Oceanic, dr Irena Eris czy Inglot. Skoro jest ona taka dobra, to dlaczego jest tak źle? Czy Poland na opakowaniu to rzeczywiście wstyd? Jesteśmy wspaniali, ale lepiej tego nie pisać, bo jeszcze Anglik albo Niemiec się dowie i na złość weźmie francuski kremik albo włoską wodę po goleniu. Zdaniem Blanki Chmurzyńskiej-Brown polskie marki kosmetyczne są naprawdę dobre, ale niestety w tym wypadku nie nadszedł jeszcze moment, że polskie oznacza lepsze od konkurencji. Wygląda na to, że na działanie naszej renomy przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.