Jedno zdanie potrafi w kilka dni zrujnować reputację dobrze prosperującej firmy.
- Substancje psychoaktywne podobne do tych, które są składnikiem tzw. dopalaczy, mogą znajdować się w elektronicznych papierosach pojawiających się na polskim rynku - krótkie zdanie z ,,Naszego Dziennika" podniosło w zeszłym tygodniu na równe nogi całą opinię publiczną. Większość ogólnopolskich mediów bezmyślnie powtórzyła rewelacje prawicowego tytułu, kontrolowanego przez ojca Tadeusza Rydzyka, bo news to news, a ten na dodatek był gorący. Skojarzenie elektronicznych papierosów z dopalaczami gotowe, a każdy przechodzień z e-fajką, to od teraz potencjalny narkoman.
Problem w tym, że w tekście ,,Naszego Dziennika" nie znajdziemy ani jednej konkretnej informacji dotyczącej powiązania dopalaczy z e-fajką. Dziennikarka w sprytny i bezpieczny sposób pisze, że zakazane substancje ,,mogą" występować w płynach do elektronicznych papierosów albo, że papierosy elektroniczne ,,mogą” zawierać substancje charakterystyczne dla dopalaczy. Na tej samej zasadzie w sklepowej wódce ,,może” być arszenik - zdanie warte tyle, co nic.
Prowadzący sklepy z elektronicznymi fajkami zostali nazwani przez gazetę ,,powiązanymi ze środowiskiem przestępczym.” Wychodzi na to, że e-fajki sprzedaje mafia i to na dodatek po to, żeby ogłupić i naćpać Polaków. Kolejnym zarzutem są toksyczne związki chemiczne zawarte w płynie do papierosów, chociaż te zawarte w e-papierosach da się policzyć na palcach jednej ręki. Tymczasem w zwykłych analogach mamy aż 5600 różnych związków. Jednak ,,Naszemu Dziennikowi” pisać się o tym już nie chciało.
A czy ktokolwiek kiedykolwiek widział albo kupił dopalacze w postaci płynu do e-papierosa, o czym pisze gazeta? Popytałem, poszukałem na branżowych forach o e-paleniu. Nikt nigdy o czymś takim nie słyszał. Nie spotkał się też z tym zjawiskiem Dawid Urban właściciel eSmokingworld, a zarazem największy w Polsce dystrybutor e-papierosów. Jego elektronicznym dymkiem zaciąga się już praktycznie milion Polaków, jego firma została niedawno okrzyknięta najszybciej rozwijającym się przedsiębiorstwem w Wielkopolsce. Manipulacje ,,Naszego Dziennika", które teraz zrobiły z niego króla dopalaczy są dla niego ciosem w plecy.
Oczywiście brak regulacji dotyczących rynku e-palenia niesie ze sobą zagrożenie, że prędzej czy później jakiś domorosły chemik uwarzy na domowej kuchence narkotykopodobny liquid do e-fajek. Jednak uczciwi producenci e-papierosów są wielkimi zwolennikami regulacji. Przekonują rząd do szybkich działań na rzecz unormowania rynku, współpracują z naukowcami, tworzą własne instytuty medyczne, gdzie doskonalą produkty, by były jeszcze zdrowsze od analogów, czyli tradycyjnych papierosów. A co najważniejsze chcą w Polsce prowadzić legalny biznes.
Podobna tragiczna w skutkach plotka pojawiła się w mediach rok temu przed paraolimpiadą w Londynie. Dziennikarz ,,Gazety Wyborczej” oskarżył polskiego producenta odzieży sportowej 4F, że ten nie chciał wyposażyć polskich paraolimpijczyków w stroje w narodowych barwach. Media podniosły raban, a internauci w błyskawicznym tempie zgilotynowali polską firmę, wytykając jej bezduszność i znieczulicę wobec losu niepełnosprawnych sportowców. Jak się później okazało firma 4F sponsorowała stroje dla niepełnosprawnych sportowców podczas igrzysk zimowych w Vancouver w 2010 r. Chciała też za darmo dać stroje do Londynu, ale PKPOl za późno ogłosił przetarg na dostawę ubrań, więc 4F zdecydował się nie brać w nim udziału. Wygrała go za to łódzka firma TICO, która bezproblemowo dostarczyła stroje. - Straty wizerunkowe, jakie nam zagrażają, są poważne. Jesteśmy w 100 proc. polską firmą i nie jest łatwo nam rywalizować na rynku z zachodnimi koncernami. Teraz będzie jeszcze trudniej – komentował całe zamieszanie Igor Klaja, główny udziałowiec 4F.
O tym, że plotka może zabić przekonali się już prezesi kilku amerykańskich korporacji. Jak sobie poradzili z problemem? Wprowadzili surowy zakaz plotkowania. Każde podejrzane słówko szepnięte koledzy z pracy skutkuje teraz natychmiastowym wymówieniem i kartonowym pudełkiem, które zaraz po tym jak plotka trafi do szefa, lądują na biurkach.
Problem w tym, że w tekście ,,Naszego Dziennika" nie znajdziemy ani jednej konkretnej informacji dotyczącej powiązania dopalaczy z e-fajką. Dziennikarka w sprytny i bezpieczny sposób pisze, że zakazane substancje ,,mogą" występować w płynach do elektronicznych papierosów albo, że papierosy elektroniczne ,,mogą” zawierać substancje charakterystyczne dla dopalaczy. Na tej samej zasadzie w sklepowej wódce ,,może” być arszenik - zdanie warte tyle, co nic.
Prowadzący sklepy z elektronicznymi fajkami zostali nazwani przez gazetę ,,powiązanymi ze środowiskiem przestępczym.” Wychodzi na to, że e-fajki sprzedaje mafia i to na dodatek po to, żeby ogłupić i naćpać Polaków. Kolejnym zarzutem są toksyczne związki chemiczne zawarte w płynie do papierosów, chociaż te zawarte w e-papierosach da się policzyć na palcach jednej ręki. Tymczasem w zwykłych analogach mamy aż 5600 różnych związków. Jednak ,,Naszemu Dziennikowi” pisać się o tym już nie chciało.
A czy ktokolwiek kiedykolwiek widział albo kupił dopalacze w postaci płynu do e-papierosa, o czym pisze gazeta? Popytałem, poszukałem na branżowych forach o e-paleniu. Nikt nigdy o czymś takim nie słyszał. Nie spotkał się też z tym zjawiskiem Dawid Urban właściciel eSmokingworld, a zarazem największy w Polsce dystrybutor e-papierosów. Jego elektronicznym dymkiem zaciąga się już praktycznie milion Polaków, jego firma została niedawno okrzyknięta najszybciej rozwijającym się przedsiębiorstwem w Wielkopolsce. Manipulacje ,,Naszego Dziennika", które teraz zrobiły z niego króla dopalaczy są dla niego ciosem w plecy.
Oczywiście brak regulacji dotyczących rynku e-palenia niesie ze sobą zagrożenie, że prędzej czy później jakiś domorosły chemik uwarzy na domowej kuchence narkotykopodobny liquid do e-fajek. Jednak uczciwi producenci e-papierosów są wielkimi zwolennikami regulacji. Przekonują rząd do szybkich działań na rzecz unormowania rynku, współpracują z naukowcami, tworzą własne instytuty medyczne, gdzie doskonalą produkty, by były jeszcze zdrowsze od analogów, czyli tradycyjnych papierosów. A co najważniejsze chcą w Polsce prowadzić legalny biznes.
Podobna tragiczna w skutkach plotka pojawiła się w mediach rok temu przed paraolimpiadą w Londynie. Dziennikarz ,,Gazety Wyborczej” oskarżył polskiego producenta odzieży sportowej 4F, że ten nie chciał wyposażyć polskich paraolimpijczyków w stroje w narodowych barwach. Media podniosły raban, a internauci w błyskawicznym tempie zgilotynowali polską firmę, wytykając jej bezduszność i znieczulicę wobec losu niepełnosprawnych sportowców. Jak się później okazało firma 4F sponsorowała stroje dla niepełnosprawnych sportowców podczas igrzysk zimowych w Vancouver w 2010 r. Chciała też za darmo dać stroje do Londynu, ale PKPOl za późno ogłosił przetarg na dostawę ubrań, więc 4F zdecydował się nie brać w nim udziału. Wygrała go za to łódzka firma TICO, która bezproblemowo dostarczyła stroje. - Straty wizerunkowe, jakie nam zagrażają, są poważne. Jesteśmy w 100 proc. polską firmą i nie jest łatwo nam rywalizować na rynku z zachodnimi koncernami. Teraz będzie jeszcze trudniej – komentował całe zamieszanie Igor Klaja, główny udziałowiec 4F.
O tym, że plotka może zabić przekonali się już prezesi kilku amerykańskich korporacji. Jak sobie poradzili z problemem? Wprowadzili surowy zakaz plotkowania. Każde podejrzane słówko szepnięte koledzy z pracy skutkuje teraz natychmiastowym wymówieniem i kartonowym pudełkiem, które zaraz po tym jak plotka trafi do szefa, lądują na biurkach.