Pewien krakowski profesor podarował synowi majątek wart 625 tys. zł. To miał być rodzicielski prezent na start w dorosłość. W podzięce 26-letni syn kasę przehulał, a ojcu kazał płacić na siebie alimenty.
Na mapie Krakowa ulica Kasprowicza jest tylko krótkim paskiem w gęstej sieci uliczek elitarnego Osiedla Oficerskiego. W pobliżu Stare Miasto, główny dworzec kolejowy, Cmentarz Rakowicki. Wąskie alejki, niska zabudowa, mnóstwo zieleni. Osiedle czeka na wpis do rejestru zabytków. To tam z woli swojego ojca jeden z krakowskich studentów otrzymał kilka lat temu ojcowskie udziały w nieruchomości warte 625 tys. zł.
Jan zaczynał wtedy dopiero studia. Ojciec po rozwodzie chciał wspomóc syna i podarował mu swoją część udziałów przy podziale rodzinnego majątku. Otrzymał połowę nieruchomości przeznaczonej pod wynajem. Jedną część zajmowali lokatorzy mieszkań, druga była wynajmowana na lokal dla firmy. Do tego dochodzą garaże dla kilku pojazdów. Miesiąc w miesiąc z tytułu najmu wszystkich pomieszczeń na konto syna spływała spora kwota gotówki. Znacznie wyższa niż tysiąc złotych alimentów płaconych miesięcznie przez ojca na utrzymanie syna.
Ojciec może płaciłby i dalej, gdyby nie hulaszcze życie pierworodnego. Rozbita latarnia, porysowane auto, mandaty za picie w miejscach publicznych, imprezy na Kasprowicza. Szeroko pojęta granda. Darowana nieruchomość podupadała w oczach. Ojciec poszedł z całą sprawą do sądu rejonowego, żądając uchylenia nakazu płacenia alimentów. Ten podliczył zarobki syna z tytułu najmu i podtrzymał prośbę ojca, uznając, że syn jest w dobrej kondycji finansowej. Co innego orzekł jednak sąd okręgowy, który stwierdził, że wprawdzie Jan ma środki na własne życie, ale z racji tego, że jest dalej studentem, to alimenty mu się należą.
W ojcu krew się zagotowała. Przez lata harował na majątek, który w dobrej wierze przekazał jednym podpisem synowi. Jego dorobek życia marnieje w oczach, a syn zgarnia kasę i z najmu, i z alimentów ojca.
Syn wiedział już jak wydoić ojca do ostatniego centa. Starał się studiować jak najdłużej. Wziął urlop dziekański, wyjechał do pracy za granicę. Nawet kiedy w Niemczech zarabiał po kilka tysięcy złotych miesięcznie, a dodatkowo dostawał pieniądze z najmu, sąd alimentów nie uchylił, bo Jana nadal bronił żywot wiecznego studenta. Pracujący, na urlopie, niestudiujący, ale na papierze student. Syn dzisiaj ma 26 lat. Mimo że studia skończył kilka miesięcy temu, ojciec do końca roku alimenty musiał płacić dalej.
Po co ta cała ckliwa historia? W zeszłym tygodniu pisałem obszerny tekst o biznesach rodzinnych, przez które przechodzi właśnie fala sukcesji. Synowie wychodzą z cienia rodziców i przejmują stery w interesach ojca i matki. Naiwnie sądziłem, że tacy młodzi ludzie są dla czytelnika przykładem przedsiębiorców. Tej garstki szalonych Polaków, którzy byli na tyle odważni, żeby zmierzyć się z biurokratyczną maszyną do rzucania kłód pod nogi.
Zamiast tego pod tekstem nazwano ich (zresztą jak zwykle) oligarchami i bandą złodziei. Kim w takim razie jest 26-letni Janek i jego autentyczna historia? Janko Muzykantem?
Jan zaczynał wtedy dopiero studia. Ojciec po rozwodzie chciał wspomóc syna i podarował mu swoją część udziałów przy podziale rodzinnego majątku. Otrzymał połowę nieruchomości przeznaczonej pod wynajem. Jedną część zajmowali lokatorzy mieszkań, druga była wynajmowana na lokal dla firmy. Do tego dochodzą garaże dla kilku pojazdów. Miesiąc w miesiąc z tytułu najmu wszystkich pomieszczeń na konto syna spływała spora kwota gotówki. Znacznie wyższa niż tysiąc złotych alimentów płaconych miesięcznie przez ojca na utrzymanie syna.
Ojciec może płaciłby i dalej, gdyby nie hulaszcze życie pierworodnego. Rozbita latarnia, porysowane auto, mandaty za picie w miejscach publicznych, imprezy na Kasprowicza. Szeroko pojęta granda. Darowana nieruchomość podupadała w oczach. Ojciec poszedł z całą sprawą do sądu rejonowego, żądając uchylenia nakazu płacenia alimentów. Ten podliczył zarobki syna z tytułu najmu i podtrzymał prośbę ojca, uznając, że syn jest w dobrej kondycji finansowej. Co innego orzekł jednak sąd okręgowy, który stwierdził, że wprawdzie Jan ma środki na własne życie, ale z racji tego, że jest dalej studentem, to alimenty mu się należą.
W ojcu krew się zagotowała. Przez lata harował na majątek, który w dobrej wierze przekazał jednym podpisem synowi. Jego dorobek życia marnieje w oczach, a syn zgarnia kasę i z najmu, i z alimentów ojca.
Syn wiedział już jak wydoić ojca do ostatniego centa. Starał się studiować jak najdłużej. Wziął urlop dziekański, wyjechał do pracy za granicę. Nawet kiedy w Niemczech zarabiał po kilka tysięcy złotych miesięcznie, a dodatkowo dostawał pieniądze z najmu, sąd alimentów nie uchylił, bo Jana nadal bronił żywot wiecznego studenta. Pracujący, na urlopie, niestudiujący, ale na papierze student. Syn dzisiaj ma 26 lat. Mimo że studia skończył kilka miesięcy temu, ojciec do końca roku alimenty musiał płacić dalej.
Po co ta cała ckliwa historia? W zeszłym tygodniu pisałem obszerny tekst o biznesach rodzinnych, przez które przechodzi właśnie fala sukcesji. Synowie wychodzą z cienia rodziców i przejmują stery w interesach ojca i matki. Naiwnie sądziłem, że tacy młodzi ludzie są dla czytelnika przykładem przedsiębiorców. Tej garstki szalonych Polaków, którzy byli na tyle odważni, żeby zmierzyć się z biurokratyczną maszyną do rzucania kłód pod nogi.
Zamiast tego pod tekstem nazwano ich (zresztą jak zwykle) oligarchami i bandą złodziei. Kim w takim razie jest 26-letni Janek i jego autentyczna historia? Janko Muzykantem?