Wiecie ile osób pomaga niemieckim przedsiębiorcom w robieniu interesów w Chinach? Armia trzystu pracowników. A ilu Polaków wspiera naszych przedsiębiorców w polskiej ambasadzie w Pekinie? Trójka panów pod krawatem. I to w zasadzie wszystko co można powiedzieć o tym, jak wspiera się nasz biznes za granicą.
W czwartek Prezydent Komorowski ma otworzyć w Stambule polsko-tureckie forum gospodarcze. Weźmie w nim udział blisko 150 firm. Pytanie tylko jaki jest sens promowania naszych wyrobów na targach, skoro i tak nie ma co liczyć na pomoc państwa w ich ulokowaniu za granicą.
Przez lata nie potrafiliśmy zrobić użytku z marki "Polish vodka". Dopiero kiedy Żubrówkę zaczęli robić za nas Rosjanie, Wyborową Francuzi, a kilka najważniejszych polmosów w kraju zbankrutowało, polskie ambasady wreszcie zainteresowały się tematem. Siergiej Ławrow i John Kerry, dwóch znanych speców od dyplomacji, zostali ambasadorami naszej czystej. Czy to pomoże w zalaniu świata polskim alkoholem? Nie wiadomo, ale skoro Bruce Willis nie uratował wódki Sobieski przed widmem bankructwa, to sztywni panowie w garniturach też mają małe szanse.
Teraz mamy problem z eksportem. Wyniki są zadowalające, bo z roku na rok wywozimy z Polski coraz więcej. Problem w tym, że w parze z ilością nie idzie niestety logika. No bo jak wytłumaczyć to, że cały eksport naszej żywności leży w rękach pięciu państw? Na dodatek wszystkie z nich oprócz Rosji należą do UE. Co by było gdyby nagle zakaz eksportu nałożyli na nas Europejczycy? Bez komentarza.
Alternatywą mógłby być dla nas rynek chiński albo chociaż turecki, który już za parę godzin będzie wodził na pokuszenie nasz prezydent. Ale w polskiej ambasadzie w Ankarze jest jeszcze gorzej niż w tej pekińskiej. Tam w wydziale handlowym pracuje tylko jedna osoba. W pojedynkę ma pomagać setkom polskich firm, wytwarzającym tysiące produktów w wejściu na 74-milionowy rynek. Nie mam więcej pytań.
To samo w Chinach. Trudna dystrybucja, bo jak rozprowadzić towar po tak wielkiej powierzchni? Skomplikowane wejście na rynek, bo jak dogadać się z komunistycznymi władzami? Do pomocy 3 panów z ambasady.
Polski rząd już dawno powinien pomyśleć o międzynarodowej platformie logistycznej, która ułatwiłaby polskim eksporterom debiut na rynkach trzecich. Ale zamiast tego pewnie będzie jak zwykle. Prezydent albo premier pojedzie za granicę z koszem polskiego jedzenia, przekonując, że jest pyszne, a polscy producenci i tak będą musieli ciułać coś na własną rękę i w pojedynkę kalkulować sens zagranicznej ekspansji.
Nasza dyplomacja już dawno powinna się przestawić z tej politycznej na gospodarczą. Byleby nie w odmianie kabanosowej, gdzie kolejni ministrowie będą wymachiwać za granicą kawałkiem kiełbasy i w ten sposób ułatwiać naszym firmom eksport.
Przez lata nie potrafiliśmy zrobić użytku z marki "Polish vodka". Dopiero kiedy Żubrówkę zaczęli robić za nas Rosjanie, Wyborową Francuzi, a kilka najważniejszych polmosów w kraju zbankrutowało, polskie ambasady wreszcie zainteresowały się tematem. Siergiej Ławrow i John Kerry, dwóch znanych speców od dyplomacji, zostali ambasadorami naszej czystej. Czy to pomoże w zalaniu świata polskim alkoholem? Nie wiadomo, ale skoro Bruce Willis nie uratował wódki Sobieski przed widmem bankructwa, to sztywni panowie w garniturach też mają małe szanse.
Teraz mamy problem z eksportem. Wyniki są zadowalające, bo z roku na rok wywozimy z Polski coraz więcej. Problem w tym, że w parze z ilością nie idzie niestety logika. No bo jak wytłumaczyć to, że cały eksport naszej żywności leży w rękach pięciu państw? Na dodatek wszystkie z nich oprócz Rosji należą do UE. Co by było gdyby nagle zakaz eksportu nałożyli na nas Europejczycy? Bez komentarza.
Alternatywą mógłby być dla nas rynek chiński albo chociaż turecki, który już za parę godzin będzie wodził na pokuszenie nasz prezydent. Ale w polskiej ambasadzie w Ankarze jest jeszcze gorzej niż w tej pekińskiej. Tam w wydziale handlowym pracuje tylko jedna osoba. W pojedynkę ma pomagać setkom polskich firm, wytwarzającym tysiące produktów w wejściu na 74-milionowy rynek. Nie mam więcej pytań.
To samo w Chinach. Trudna dystrybucja, bo jak rozprowadzić towar po tak wielkiej powierzchni? Skomplikowane wejście na rynek, bo jak dogadać się z komunistycznymi władzami? Do pomocy 3 panów z ambasady.
Polski rząd już dawno powinien pomyśleć o międzynarodowej platformie logistycznej, która ułatwiłaby polskim eksporterom debiut na rynkach trzecich. Ale zamiast tego pewnie będzie jak zwykle. Prezydent albo premier pojedzie za granicę z koszem polskiego jedzenia, przekonując, że jest pyszne, a polscy producenci i tak będą musieli ciułać coś na własną rękę i w pojedynkę kalkulować sens zagranicznej ekspansji.
Nasza dyplomacja już dawno powinna się przestawić z tej politycznej na gospodarczą. Byleby nie w odmianie kabanosowej, gdzie kolejni ministrowie będą wymachiwać za granicą kawałkiem kiełbasy i w ten sposób ułatwiać naszym firmom eksport.