Chciałabym zobaczyć konkretne przypadki tych prześladowań. Ostatnio w roli prześladowanego występował Zbigniew Jakubas. Skarżył się, że musiał zapłacić zaległy VAT – mówiła w zeszłym tygodniu w „Poranku Radia TOK FM” Dominika Wielowieyska. Dziennikarka nie mogła uwierzyć w to, że w Polsce naprawdę mamy przedsiębiorców, których nękają urzędnicy.
No to wyobraźmy sobie teraz, że to pani Wielowieyska prowadzi w Polsce średniej wielkości firmę. Na przykład handluje olejem opałowym. Aż tu nagle po jednej z regularnych kontroli urzędnik ubzdurał sobie, że dziennikarka wcale nie sprzedaje opału, tylko zwykłe paliwo samochodowe, bo olej nalewa do zbiorników za pomocą pistoletu – takiego samego, jaki wkłada się na stacji benzynowej do baku auta. Wielowieyską nachodzą później niezliczone kontrole. Urzędnikom nigdy nie udaje się znaleźć w jej firmie nawet kropli paliwa nadającego się do silnika samochodu. Mimo wszystko urząd celny kazał kobiecie zapłacić 400 tys. zł dodatkowej akcyzy jak za zwykłe paliwo do auta tylko dlatego, że nalewała olej grzewczy pistoletem. Przez siedem lat Wielowieyjska ma zablokowane konta. Utrzymuje się tylko dzięki klientom, którzy płacą jej za towar w gotówce. Decyzja urzędników jest cofnięta kilka miesięcy temu po długim procesie sądowym. To historia Anny Kubik, przedsiębiorcy z Wielkopolski.
Dziennikarka mogłaby prowadzić też biznes w Stalowej Woli. Tamtejszy urząd skarbowy od siedmiu lat szukałby w kilku jej spółkach dowodów na przestępstwa podatkowe. Fiskus bazuje na rewelacjach byłego wspólnika właścicielki, które już kilka lat temu odrzucił sąd. Nic nie szkodzi. Skarbówka nie daje Wielowieyskiej spokoju, doprowadzając biznes dziennikarki do ruiny. Przez takie piekło przechodzi Lesław Kwitkowski, kiedyś dobrze prosperujący przedsiębiorca z Podkarpacia.
Nie daj Boże, by firma Wielowiejskiej przyniosła więcej niż 100 mln zł przychodów rocznie. Szczególnie jeśli prowadziłaby biznes w Jeleniej Górze. Wtedy urzędnicy skarbówki mogliby wycofać postanowienia z wcześniejszych swoich kontroli i zacząć kopać w dokumentach firmy, szukając najmniejszych nieprawidłowości. Nagle uznają, że spółka musi zapłacić dodatkowe 8,5 mln zł podatków, bazując na dokumentach, które przeszły wcześniejsze kontrole. W ten sposób urzędnicy wykończyli biznes Marcina Kołodziejczyka z Dolnego Śląska. Gdyby pani Wielowieyskiej jeszcze brakowało przypadków, służę kontaktem z innymi przedsiębiorcami, którzy zbankrutowali przez państwo. W Polsce są ich tysiące.
Lepsza dla dziennikarki byłaby więc kariera urzędnika. Za swoje błędy nie ponosi żadnych konsekwencji. Nawet jak wykończy firmę, a wraz z nią całą rodzinę. Wprawdzie mamy w Polsce prawo, które pozwala ukarać urzędników pastwiących się nad przedsiębiorcami. Biurokrata może być narażony na utratę nawet rocznej pensji. Ale ilu funkcjonariuszy udało się ukarać w ciągu trzech lat funkcjonowania przepisów? Ani jednego. Na nowej ustawie dobry biznes robią za to firmy, które co roku ubezpieczają tysiące urzędników od nowego prawa. Nikt z nich roczną pensją za błąd odpowiadać więc nie będzie.
Dziennikarka mogłaby prowadzić też biznes w Stalowej Woli. Tamtejszy urząd skarbowy od siedmiu lat szukałby w kilku jej spółkach dowodów na przestępstwa podatkowe. Fiskus bazuje na rewelacjach byłego wspólnika właścicielki, które już kilka lat temu odrzucił sąd. Nic nie szkodzi. Skarbówka nie daje Wielowieyskiej spokoju, doprowadzając biznes dziennikarki do ruiny. Przez takie piekło przechodzi Lesław Kwitkowski, kiedyś dobrze prosperujący przedsiębiorca z Podkarpacia.
Nie daj Boże, by firma Wielowiejskiej przyniosła więcej niż 100 mln zł przychodów rocznie. Szczególnie jeśli prowadziłaby biznes w Jeleniej Górze. Wtedy urzędnicy skarbówki mogliby wycofać postanowienia z wcześniejszych swoich kontroli i zacząć kopać w dokumentach firmy, szukając najmniejszych nieprawidłowości. Nagle uznają, że spółka musi zapłacić dodatkowe 8,5 mln zł podatków, bazując na dokumentach, które przeszły wcześniejsze kontrole. W ten sposób urzędnicy wykończyli biznes Marcina Kołodziejczyka z Dolnego Śląska. Gdyby pani Wielowieyskiej jeszcze brakowało przypadków, służę kontaktem z innymi przedsiębiorcami, którzy zbankrutowali przez państwo. W Polsce są ich tysiące.
Lepsza dla dziennikarki byłaby więc kariera urzędnika. Za swoje błędy nie ponosi żadnych konsekwencji. Nawet jak wykończy firmę, a wraz z nią całą rodzinę. Wprawdzie mamy w Polsce prawo, które pozwala ukarać urzędników pastwiących się nad przedsiębiorcami. Biurokrata może być narażony na utratę nawet rocznej pensji. Ale ilu funkcjonariuszy udało się ukarać w ciągu trzech lat funkcjonowania przepisów? Ani jednego. Na nowej ustawie dobry biznes robią za to firmy, które co roku ubezpieczają tysiące urzędników od nowego prawa. Nikt z nich roczną pensją za błąd odpowiadać więc nie będzie.