Ogłaszam, że kiedy Piotr Gliński zostanie premierem, a jego ekspert i przyszły minister Krzysztof Rybniński zacznie wdrażać swoje pomysły prokreacyjne będę pierwszy, który da ogłoszenie do prasy - "zrobię dzieciaka za tysiaka". Po paru latach, albo gdy uda mi się jednocześnie zapłodnić kilka partnerek wyjdzie z tego niezła sumka.
Przepraszam, za nieśmieszny żart. Ekonomista, ekspert technicznego premiera mami nas zasiłkiem tysiąca złotych miesięcznie na dziecko. Stypendium demograficzne ma uratować Polskę przed wyludnieniem. Zastanawiam się tylko czy profesor Krzysztof Rybiński mówił na serio i trochę zaszalał czy też wycwanił się i postawił odegrać rolę konia trojańskiego w gabinecie groteskowego premiera. Zanim Gliński przejmie stery państwa trzeba ośmieszyć go na tyle, że nikt nie będzie go brał na poważnie.
Tak czy siak, setnie się ubawiłem. Jak zwykle zresztą, kiedy za doradzanie młodym Polakom w sprawach szczęścia, dzieci, rodziny i seksu zabierają się stare zgredy, bezdzietni, księża i 50-letnie dziewice. Czy naprawdę, żeby się kochać i mieć potomstwo Polacy potrzebują, ustawy i tysiąca złotych miesięcznie łapówki? Jeśli tak, byłoby z nami bardzo źle. Tak samolubny gatunek nie ma prawa istnieć.
Nie będę się wdawał w biznesowe szczegóły proponowanego rozwiązania. Kosztuje 6 mld złotych rocznie. Wyśmiany przez kolegów profesorów autor pomysłu dorobił w naprędce teorię o sfinansowaniu swojego stypendium demograficznego. Sprowadza się do tego, że zabiorą mi pieniądze z lewej kieszeni, emerytury, czy Bóg wie jeszcze skąd, żeby pobudzić chuć.
Od razu mówię, że nie dam się nabrać. "Seksualnej łapówka" będzie równie przydatna jak 1000 złotych becikowego, które w moim wypadku poszło na jedno nierefundowane szczepienie, dwa kółka do wózka i torbę na pieluchy. Żeby starczyło na żłobek, przedszkole, nianię, większy samochód z trzema fotelikami, powiększenie mieszkania musiałbym dostać z góry 200-400 tys. złotych. Na szczęście w przypadku dzieci nie kieruję się tylko rachunkiem ekonomicznym.
Dlatego proponuję profesorowi Rybińskiemu, aby przypomniał sobie po co umawiał się ze swoją żoną na randki. Niech odłoży na chwilę Financial Timesa, zgasi kubańskie cygaro i przyjrzy się swoim dzieciom. Przecież jak czytam, w jednym z jego wywiadów najważniejsze słowa jakie usłyszał w życiu to "krzyk jego nowonarodzonych dzieci". Jest również z nich dumny i tu znowu cytat: "świetnie się uczą, syn w zeszłym roku był laureatem olimpiady polonistycznej w szkołach podstawowych, wybrał sobie gimnazjum bez egzaminu. Córka jest w trzeciej klasie i też świetnie się uczy. Mają to po rodzicach"
Czy chciałby stanąć przed nimi i powiedzieć: Kochani. Zdecydowaliśmy się mieć dzieci bo minister- profesor-ekspert obiecał nam tysiąc złotych miesięcznie?
PS. A co jeśli prokreacyjny plan nie wypali? Czy rząd będzie refundował pigułkę gwałtu, a dla tych, co im nie staje, nielimitowaną viagrę? Czy zafunduje rodzinomnocnego konsultanta doradzającego: głębiej , mocniej, a teraz nogami do góry?
Tak czy siak, setnie się ubawiłem. Jak zwykle zresztą, kiedy za doradzanie młodym Polakom w sprawach szczęścia, dzieci, rodziny i seksu zabierają się stare zgredy, bezdzietni, księża i 50-letnie dziewice. Czy naprawdę, żeby się kochać i mieć potomstwo Polacy potrzebują, ustawy i tysiąca złotych miesięcznie łapówki? Jeśli tak, byłoby z nami bardzo źle. Tak samolubny gatunek nie ma prawa istnieć.
Nie będę się wdawał w biznesowe szczegóły proponowanego rozwiązania. Kosztuje 6 mld złotych rocznie. Wyśmiany przez kolegów profesorów autor pomysłu dorobił w naprędce teorię o sfinansowaniu swojego stypendium demograficznego. Sprowadza się do tego, że zabiorą mi pieniądze z lewej kieszeni, emerytury, czy Bóg wie jeszcze skąd, żeby pobudzić chuć.
Od razu mówię, że nie dam się nabrać. "Seksualnej łapówka" będzie równie przydatna jak 1000 złotych becikowego, które w moim wypadku poszło na jedno nierefundowane szczepienie, dwa kółka do wózka i torbę na pieluchy. Żeby starczyło na żłobek, przedszkole, nianię, większy samochód z trzema fotelikami, powiększenie mieszkania musiałbym dostać z góry 200-400 tys. złotych. Na szczęście w przypadku dzieci nie kieruję się tylko rachunkiem ekonomicznym.
Dlatego proponuję profesorowi Rybińskiemu, aby przypomniał sobie po co umawiał się ze swoją żoną na randki. Niech odłoży na chwilę Financial Timesa, zgasi kubańskie cygaro i przyjrzy się swoim dzieciom. Przecież jak czytam, w jednym z jego wywiadów najważniejsze słowa jakie usłyszał w życiu to "krzyk jego nowonarodzonych dzieci". Jest również z nich dumny i tu znowu cytat: "świetnie się uczą, syn w zeszłym roku był laureatem olimpiady polonistycznej w szkołach podstawowych, wybrał sobie gimnazjum bez egzaminu. Córka jest w trzeciej klasie i też świetnie się uczy. Mają to po rodzicach"
Czy chciałby stanąć przed nimi i powiedzieć: Kochani. Zdecydowaliśmy się mieć dzieci bo minister- profesor-ekspert obiecał nam tysiąc złotych miesięcznie?
PS. A co jeśli prokreacyjny plan nie wypali? Czy rząd będzie refundował pigułkę gwałtu, a dla tych, co im nie staje, nielimitowaną viagrę? Czy zafunduje rodzinomnocnego konsultanta doradzającego: głębiej , mocniej, a teraz nogami do góry?