Stadion Narodowy będzie miał zysk w 2015 roku - brzmi tytuł wywiadu prasowego z Marcinem Herrą, prezesem spółki PL2012+. Ho ho, co za śmiały cel. Prawdziwa jasność w ciemnej... tunelu. Albo jak w dowcipie Smolenia i Laskowika o zepsutym traktorze. Nie mówmy, że brakuje mu jednego koła. Przecież o wiele lepiej brzmi, że pozostałe trzy są dobre.
Podsumowanie Stadionu Narodowego w liczbach: 1,9 mld z kasy podatników wydane na budowę (trzykrotnie większy koszt na jedno miejsce niż w cywilizowanym świecie), 21 mln zł strat po pierwszym roku. Do stadionu dopłacimy również w tym roku, jak i w kolejnym. A to dzięki działającym tam geniuszom biznesu: Rafałowi Kaplerowi, który doprowadził do opóźnienia w budowie stadionu, nie umiał znaleźć sponsora dla najlepszej areny piłkarskiej w Polsce. Spośród 18 lóż biznesowych wynajęto na dłuższy czas jedną. Kolejni "specjaliści” nie potrafili naciskać przycisku zamykającego dach przed deszczem. Zorganizowali koncert Madonny, a potem zorientowali się, że nie mają kasy na honorarium dla artystki. To nie wszystko, bo przecież są jeszcze roszczenia byłych właścicieli do gruntu, na którym stoi stadion, 400 mln nierozliczonych rachunków z wykonawcą i spora lista niedoróbek. Rozliczeniami i prowadzeniem procesów sądowych zajmuje się spółka NCS Rozliczenia.
Teraz musimy zatrudniać kolejnych guru biznesu, którzy za ciężkie pieniądze proponują śmiały plan uzyskania rentowności już za kilka lat. Marcin Herra wraz ze współpracownikami zarabiają 29 tys. miesięcznie brutto, bo przepisami specjalnej ustawy o euro zagwarantowali sobie obejście ustawy kominowej niwelującej zarobki szefów państwowych firm do ok. 14 tys. zł. Za te pieniądze Herra i wspólnicy nie mają problemu z zasłanianiem dachu. Wynajęli już 6 z 18 lóż biznesowych. Uwaga: uruchomili nieczynne centrum konferencyjne i barek. Odczarowali też kilka stadionowych układzików. Zapłacili za nową murawę 250 tys. zł, choć poprzednio najtaniej udało się kupić trawę o podobnych parametrach trzykrotnie drożej. Rozpisali przetarg na dzierżawę parkingu obok i pod stadionem - co ma przynieść dodatkowe wpływy. Bezwzględnie sczardżowali kurię za imprezę chrześcijańską pt. "Jezus na stadionie”. Ale to wszystko drobniaki. By Stadion Narodowy nie przynosił strat miesięcznie musi zarabiać 5 mln złotych.
Dlatego ten zysk w 2015 roku widzę jak most w Mszanie i towarzyszącą mu jasną, długą, prostą trasę A1 (całość miała być gotowa na Euro 2012). Tak się składa, że na Wembley jakoś od kilku lat nie mogą wyjść z długów i operator tego stadionu musi dokładać do interesu. Robi to jednak federacja piłkarska, a nie podatnicy.
Czy oprócz masowania kompleksów Stadion Narodowy był do czegoś potrzebny? Projektem nie zainteresował się żaden prywatny inwestor. Nawet PZPN nie chciał płacić za organizowane nań mecze reprezentacji i trzeba było Zbigniewa Bońka przymusić do podjęcia jedynie słusznej, politycznej decyzji.
W austriackim Klangenfurcie stadion liczy jakieś 10 tys. miejsc, bo tyle zapełnia widownia obserwującą mecze FC Karyntia. Kiedy 2008 roku odbywały się tam mecze Mistrzostw Europy, kibice narzekali na stadion, bo do bryły niedużej areny przyfastrygowano dodatkową konstrukcję stalową pozwalającą na posadzenie kolejnych kilkudziesięciu tys. kibiców. Po imprezie nadbudówka miała zostać zdemontowana i sprzedana jednemu z ukraińskich klubów - taki "stadion second-hand".
Jak mówili bohaterowie filmu "Miś” takie „dziadowskie oszczędności”, to sobie mogą robić sknera Austriak i biedak Szwajcar. W Polsce żadne oszczędnościowe warianty nie wchodzą w grę. Zwłaszcza, kiedy politycy zasiadają na trybunie honorowej. Choćby milion matek pierwszego kwartału przyjechało wózkami pod kancelarię premiera i błagało polityków o kaszkę i pieluchy dla niemowląt ci wolą podwyższyć VAT i postawić Stadion Narodowy.
Teraz musimy zatrudniać kolejnych guru biznesu, którzy za ciężkie pieniądze proponują śmiały plan uzyskania rentowności już za kilka lat. Marcin Herra wraz ze współpracownikami zarabiają 29 tys. miesięcznie brutto, bo przepisami specjalnej ustawy o euro zagwarantowali sobie obejście ustawy kominowej niwelującej zarobki szefów państwowych firm do ok. 14 tys. zł. Za te pieniądze Herra i wspólnicy nie mają problemu z zasłanianiem dachu. Wynajęli już 6 z 18 lóż biznesowych. Uwaga: uruchomili nieczynne centrum konferencyjne i barek. Odczarowali też kilka stadionowych układzików. Zapłacili za nową murawę 250 tys. zł, choć poprzednio najtaniej udało się kupić trawę o podobnych parametrach trzykrotnie drożej. Rozpisali przetarg na dzierżawę parkingu obok i pod stadionem - co ma przynieść dodatkowe wpływy. Bezwzględnie sczardżowali kurię za imprezę chrześcijańską pt. "Jezus na stadionie”. Ale to wszystko drobniaki. By Stadion Narodowy nie przynosił strat miesięcznie musi zarabiać 5 mln złotych.
Dlatego ten zysk w 2015 roku widzę jak most w Mszanie i towarzyszącą mu jasną, długą, prostą trasę A1 (całość miała być gotowa na Euro 2012). Tak się składa, że na Wembley jakoś od kilku lat nie mogą wyjść z długów i operator tego stadionu musi dokładać do interesu. Robi to jednak federacja piłkarska, a nie podatnicy.
Czy oprócz masowania kompleksów Stadion Narodowy był do czegoś potrzebny? Projektem nie zainteresował się żaden prywatny inwestor. Nawet PZPN nie chciał płacić za organizowane nań mecze reprezentacji i trzeba było Zbigniewa Bońka przymusić do podjęcia jedynie słusznej, politycznej decyzji.
W austriackim Klangenfurcie stadion liczy jakieś 10 tys. miejsc, bo tyle zapełnia widownia obserwującą mecze FC Karyntia. Kiedy 2008 roku odbywały się tam mecze Mistrzostw Europy, kibice narzekali na stadion, bo do bryły niedużej areny przyfastrygowano dodatkową konstrukcję stalową pozwalającą na posadzenie kolejnych kilkudziesięciu tys. kibiców. Po imprezie nadbudówka miała zostać zdemontowana i sprzedana jednemu z ukraińskich klubów - taki "stadion second-hand".
Jak mówili bohaterowie filmu "Miś” takie „dziadowskie oszczędności”, to sobie mogą robić sknera Austriak i biedak Szwajcar. W Polsce żadne oszczędnościowe warianty nie wchodzą w grę. Zwłaszcza, kiedy politycy zasiadają na trybunie honorowej. Choćby milion matek pierwszego kwartału przyjechało wózkami pod kancelarię premiera i błagało polityków o kaszkę i pieluchy dla niemowląt ci wolą podwyższyć VAT i postawić Stadion Narodowy.