Prezes jednego z banków opowiedział mi ostatnio zabawną historię, jak to podczas debaty pomiędzy instytucjami finansowymi, a NBP dyskutowano o ograniczeniu podatku Belki. Od kilku miesięcy mówi się o ewentualnym zwolnieniu z tej daniny oszczędności, jakie Polacy gromadzą z myślą o swojej emeryturze.
Pomysł ciekawy, debata gorąca, ale nie w tym rzecz. Dzień później z NBP rozsyła do wszystkich uczestników debaty prośbę o usunięcie z wszelkich materiałów i prezentacji sformułowania "podatek Belki" i zastąpienie potocznej nazwy właściwa „podatek od dochodów kapitałowych”. Czyżby sam twórca podatku wstydził się swojego pomysłu?
Marek Belka zaproponował swój podatek w 2002 roku będąc wicepremierem i ministrem finansów w rządzie Leszka Millera. Początkowo jego stawka wynosiła 20proc. i obejmowała zyski jedynie z oszczędności (depozyty i lokaty bankowe). W 2004 roku opodatkowano dochody kapitałowe z inwestycji giełdowych, obniżając jednocześnie stawkę podatku do 19 proc. Niemal od początku pomysł był krytykowany, bo zniechęca do oszczędzenia i inwestowania pieniędzy. Jest też symbolem pazerności fiskusa - bo uszczupla oszczędności Kowalskiego, które i tak wcześniej podlegały już opodatkowaniu. Wielokrotnie pojawiały się pomysły na obejście tego podatku. Branża finansowa wymyślała, więc lokaty antybelkowe, konta bez belki itd.
Widać prezesa NBP zaczynało już denerwować szafowanie jego nazwiskiem. Szkoda, że opamiętanie przyszło po 11 latach. Ale znalazłem pasujący do sytuacji cytat Kazimierza Brodzińskiego publicysty żyjącego na przełomie XVII i XIX wieku. "Gdzie jest wstyd, tam jeszcze jest cnota. Wstyd dowodzi jeszcze czystości sumienia, obudza je tam, gdzie je nałóg, zły przykład i roztargnienie uśpiło".
Ale nie tylko Marek Belka wstydzi się swojego podatku. W 2010 roku w Komisji Europejskiej pojawiały się pomysły wprowadzenia podatku o transakcji na rynkach finansowych. "Wprost" rozmawiał wówczas z Januszem Lewandowski nowym wówczas komisarzem programowania finansowego i budżetu w KE. - Żeby to tylko nie przeszło. Nie chciałbym przejść do historii z podatkiem Lewandowskiego na sumieniu - martwił się polityk.
Marek Belka zaproponował swój podatek w 2002 roku będąc wicepremierem i ministrem finansów w rządzie Leszka Millera. Początkowo jego stawka wynosiła 20proc. i obejmowała zyski jedynie z oszczędności (depozyty i lokaty bankowe). W 2004 roku opodatkowano dochody kapitałowe z inwestycji giełdowych, obniżając jednocześnie stawkę podatku do 19 proc. Niemal od początku pomysł był krytykowany, bo zniechęca do oszczędzenia i inwestowania pieniędzy. Jest też symbolem pazerności fiskusa - bo uszczupla oszczędności Kowalskiego, które i tak wcześniej podlegały już opodatkowaniu. Wielokrotnie pojawiały się pomysły na obejście tego podatku. Branża finansowa wymyślała, więc lokaty antybelkowe, konta bez belki itd.
Widać prezesa NBP zaczynało już denerwować szafowanie jego nazwiskiem. Szkoda, że opamiętanie przyszło po 11 latach. Ale znalazłem pasujący do sytuacji cytat Kazimierza Brodzińskiego publicysty żyjącego na przełomie XVII i XIX wieku. "Gdzie jest wstyd, tam jeszcze jest cnota. Wstyd dowodzi jeszcze czystości sumienia, obudza je tam, gdzie je nałóg, zły przykład i roztargnienie uśpiło".
Ale nie tylko Marek Belka wstydzi się swojego podatku. W 2010 roku w Komisji Europejskiej pojawiały się pomysły wprowadzenia podatku o transakcji na rynkach finansowych. "Wprost" rozmawiał wówczas z Januszem Lewandowski nowym wówczas komisarzem programowania finansowego i budżetu w KE. - Żeby to tylko nie przeszło. Nie chciałbym przejść do historii z podatkiem Lewandowskiego na sumieniu - martwił się polityk.