Za oknami agonia zimy. Tak przynajmniej próbuję sobie to tłumaczyć. Niczym nieusprawiedliwiony, ostatni atak brejowatej, wilgotnej, chłodnej aury. A wszystko zaczęło się w tym tygodniu zupełnie inaczej.
W poniedziałek w moim kieliszku zagościła wiosna. Najpierw za sprawą winiarki Renaty Haimel z podwiedeńskiego regionu Traisental. Pani Haimel z pewnością nie należy do potentatów naddunajskiego winiarstwa. Jej gospodarstwo ma raptem pięć i pół hektara, a sama Renata jest pierwszą z rodu, która zajęła się wyłącznie winiarstwem. Jak przystało na Dolną Austrię, w uprawach dominuje grüner veltliner, a do Warszawy trafiły właśnie pierwsze butelki z rocznika 2007. Począwszy od butelkowanego w litrowych flaszkach landweina, przez poważniejsze Sperling, Zum Dorfheurigen i wreszcie Andreaswein degustowałem wiosnę – pełne charakteru, pieprzne, prostolinijne wina, które tak dobrze pije się na pierwszym kwietniowym pikniku, które znakomicie znajdą się przy stole obok świeżego sandacza, które wreszcie poprawią gorszy nastrój wywołany przesileniem. To butelki niedrogie, nawet w Polsce. Można je mieć za, średnio, 30 złotych. Są bezpretensjonalne i w tym leży ich największa siła.
Poniedziałkowy wieczór należał nadal do rocznika 2007, choć degustowane przeze mnie wina pochodziły z zupełnie innego miejsca. W Warszawie pojawili się wysłannicy dwóch zacnych kantyn z Dolomitów: Erste & Neue oraz Colterenzio.
Wino z Gónej Adygi, czy jak wolą niemieckojęzyczni mieszkańcy tej leżącej w granicach Włoch prowincji – Południowego Tyrolu – zajmuje w moim życiu miejsce szczególne, choćby, dlatego, że bywam narciarzem. Dolomickie winnice słyną z upraw lokalnego lagreina, rodzą kapitalne pinot noir. Nawet pochodzące znad Adygi cabernety potrafią zachwycić głębią, elegancją i cielistością. Kiedy jednak myślę o Południowym Tyrolu bliżej mi do tamtejszych win białych. Nawet nie do archetypicznych gewürztraminerów, ale czystych i świeżych jak woda z górskiego potoku młodych muskatów, pinot bianco, czy sauvignon blanc.
Wieczorna degustacja zaczęła się od Goldmuskatelera Barleit z Erste & Neue, wina pachnącego jak czysty rzeczny piasek, pełnego nut muszkatowych, przede wszystkim zaś bardzo żywego. Nie inaczej było z mineralnym, finezyjnym Chardonnay Salt z winnicy leżącej 400 m n.p.m. (Erste & Neue). Największą jednak radość sprawiły mi dwa sauvignon blanc: Prail z Colterenzio i Stern z Erste & Neue.
Sauvignon ma (nie)szczęście być jednym ze szczepów wędrowców. Grona tej odmiany można znaleźć bodaj we wszystkich krajach świata produkujących wino. Jego silny charakter zniesie nawet dębową beczkę, choć niektóre wina z tego szczepu poddane nadmiernie nowoświatowej obróbce zaczynają być karykaturą samych siebie: landrynkowo słodkie, przesadnie owocowe, ciężkie.
W Dolomitach sauvignon znajduje jedno z ciekawszych dla siebie siedlisk. Zarówno Prail, jak i Stern 2007 są winami surowymi. Surowymi tak jednak, jak surowa jest lodowata woda w górskim potoku, jak surowe są protestanckie kościoły, jak surowa może być wokalna muzyka Arvo Pärta. Mnie taka kamienna surowość porusza, po każdym kieliszku mam ochotę na następny, nie mam kłopotu z wybraniem dania do sauvignon z Dolomitów.
We wszystkich degustowanych w poniedziałek winach była jednak przede wszystkim wiosenne życie i radość, którą środowy śnieg nieco stłamsił. Wyglądam przez okno i wiem, że nie potrwa to długo. Wiosna zatryumfuje, a wraz z nią świeże białe wina z ostatniego rocznika.
Poniedziałkowy wieczór należał nadal do rocznika 2007, choć degustowane przeze mnie wina pochodziły z zupełnie innego miejsca. W Warszawie pojawili się wysłannicy dwóch zacnych kantyn z Dolomitów: Erste & Neue oraz Colterenzio.
Wino z Gónej Adygi, czy jak wolą niemieckojęzyczni mieszkańcy tej leżącej w granicach Włoch prowincji – Południowego Tyrolu – zajmuje w moim życiu miejsce szczególne, choćby, dlatego, że bywam narciarzem. Dolomickie winnice słyną z upraw lokalnego lagreina, rodzą kapitalne pinot noir. Nawet pochodzące znad Adygi cabernety potrafią zachwycić głębią, elegancją i cielistością. Kiedy jednak myślę o Południowym Tyrolu bliżej mi do tamtejszych win białych. Nawet nie do archetypicznych gewürztraminerów, ale czystych i świeżych jak woda z górskiego potoku młodych muskatów, pinot bianco, czy sauvignon blanc.
Wieczorna degustacja zaczęła się od Goldmuskatelera Barleit z Erste & Neue, wina pachnącego jak czysty rzeczny piasek, pełnego nut muszkatowych, przede wszystkim zaś bardzo żywego. Nie inaczej było z mineralnym, finezyjnym Chardonnay Salt z winnicy leżącej 400 m n.p.m. (Erste & Neue). Największą jednak radość sprawiły mi dwa sauvignon blanc: Prail z Colterenzio i Stern z Erste & Neue.
Sauvignon ma (nie)szczęście być jednym ze szczepów wędrowców. Grona tej odmiany można znaleźć bodaj we wszystkich krajach świata produkujących wino. Jego silny charakter zniesie nawet dębową beczkę, choć niektóre wina z tego szczepu poddane nadmiernie nowoświatowej obróbce zaczynają być karykaturą samych siebie: landrynkowo słodkie, przesadnie owocowe, ciężkie.
W Dolomitach sauvignon znajduje jedno z ciekawszych dla siebie siedlisk. Zarówno Prail, jak i Stern 2007 są winami surowymi. Surowymi tak jednak, jak surowa jest lodowata woda w górskim potoku, jak surowe są protestanckie kościoły, jak surowa może być wokalna muzyka Arvo Pärta. Mnie taka kamienna surowość porusza, po każdym kieliszku mam ochotę na następny, nie mam kłopotu z wybraniem dania do sauvignon z Dolomitów.
We wszystkich degustowanych w poniedziałek winach była jednak przede wszystkim wiosenne życie i radość, którą środowy śnieg nieco stłamsił. Wyglądam przez okno i wiem, że nie potrwa to długo. Wiosna zatryumfuje, a wraz z nią świeże białe wina z ostatniego rocznika.