Mało co denerwuje mnie tak, jak protesty w sprawie budowy autostrad. Tym razem jednak mówię stanowczo: nie! Zwłaszcza, że sprawa dotyczy Niemiec.
Konkretnie zaś Mozeli. Doprawdy nie wiem komu ta szatańska idea mogła zaświtać: przeprowadzić na gigantycznych, betonowych filarach cztery pasy autostrady dokładnie nad najlepszymi siedliskami winiarskimi środkowej Mozeli, między Ürzig, a Zeltingen. Betonowy koszmar ma mieć 160 metrów wysokości i w fenomenalny sposób zniszczy idealny pejzaż zakola rzeki, co doskonale widać na wizualizacji.
Nie o psucie krajobrazu chodzi jednak przede wszystkim. Potężne słupy wystrzelą w górę wprost z winnic i to najlepszych w regionie: Würzgarten, Himmelreich, na obrzeżach Sonnenuhr. Nie ma sposobu, by przy ich budowie nie zdewastować pokaźnej liczby drogocennych krzewów. Tereny dojazdowe do mostu, ponad winnicami trzeba wyrównać, co zdaniem miejscowych winiarzy doprowadzi do zmian w drenażu stoków porośniętych winną latoroślą. Wreszcie, gotowy wiadukt stanie się wielkim źródłem zanieczyszczeń.
Najdziwniejsze w pomyśle jest to, że ów most nad Mozelą nie jest nikomu potrzebny do szczęścia. Nie wiadomo co ma połączyć. Autostrad wokół jest wystarczająco dużo, lokalnych mostów na Mozeli też. Przez tereny wokół winnic nie prowadzą żadne strategiczne arterie. Zdaniem Ernsta Loosena, jednego z najwybitniejszych winiarzy niemieckich, którego winnica jest zagrożona, nowy wiadukt skróci podróż w tych okolicach o 20 minut.
Jeden z argumentów zwolenników mostu mówi o zwiększeniu ruchu turystycznego nad Mozelą. Kto choć raz podróżował między Bernkastel, a Traben-Trarbach wie, że czego jak czego, ale turystów tam nie brakuje. Pazerność? Głupota? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Być może Niemcy w swym drogowym dobrobycie doszli do przekonania, że jeśli gdzieś nie prowadzi autostrada, to miejsce to nie istnieje?
Miłośników mozelskich rieslingów zachęcam słania listów do Pani Kanclerz. Ktoś w sieci ukuł już tytuł dla Angeli Merkel – jeśli dopuści do budowy autostrady, pozostanie w pamięci potomnych jako Merkel the Mosel Killer.
Nie o psucie krajobrazu chodzi jednak przede wszystkim. Potężne słupy wystrzelą w górę wprost z winnic i to najlepszych w regionie: Würzgarten, Himmelreich, na obrzeżach Sonnenuhr. Nie ma sposobu, by przy ich budowie nie zdewastować pokaźnej liczby drogocennych krzewów. Tereny dojazdowe do mostu, ponad winnicami trzeba wyrównać, co zdaniem miejscowych winiarzy doprowadzi do zmian w drenażu stoków porośniętych winną latoroślą. Wreszcie, gotowy wiadukt stanie się wielkim źródłem zanieczyszczeń.
Najdziwniejsze w pomyśle jest to, że ów most nad Mozelą nie jest nikomu potrzebny do szczęścia. Nie wiadomo co ma połączyć. Autostrad wokół jest wystarczająco dużo, lokalnych mostów na Mozeli też. Przez tereny wokół winnic nie prowadzą żadne strategiczne arterie. Zdaniem Ernsta Loosena, jednego z najwybitniejszych winiarzy niemieckich, którego winnica jest zagrożona, nowy wiadukt skróci podróż w tych okolicach o 20 minut.
Jeden z argumentów zwolenników mostu mówi o zwiększeniu ruchu turystycznego nad Mozelą. Kto choć raz podróżował między Bernkastel, a Traben-Trarbach wie, że czego jak czego, ale turystów tam nie brakuje. Pazerność? Głupota? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Być może Niemcy w swym drogowym dobrobycie doszli do przekonania, że jeśli gdzieś nie prowadzi autostrada, to miejsce to nie istnieje?
Miłośników mozelskich rieslingów zachęcam słania listów do Pani Kanclerz. Ktoś w sieci ukuł już tytuł dla Angeli Merkel – jeśli dopuści do budowy autostrady, pozostanie w pamięci potomnych jako Merkel the Mosel Killer.