W Bordeaux zaczęło się winobranie. Nawet jeśli sprawdzą się optymistyczne oczekiwania winiarzy i rocznik 2009 stanie się kolejnym 2005 (za co trzymam kciuki) nie rozwieje to czarnych chmur nad bodaj najsłynniejszym winiarskim regionem świata, gdzie sami producenci zdają się dążyć do jeszcze większego zagmatwania sytuacji.
Bordeaux problemy ma od dawna, a leżą one w drastycznej różnicy jakości pomiędzy czołowymi winami regionu, a tymi z dolnych półek sklepów winiarskich i supermarketów.
W wielkim uproszczeniu: najsłynniejsze bordoskie butelki należące do ekskluzywnego klubu medokańskich posiadłości sklasyfikowanych w 1855 r., garść win z Prawego Brzegu, trochę pessaków i sauternesów sprzedaje się co roku bardzo dobrze, a ich właściciele windują ceny gdzieś w okolice Jowisza.
Uparci i konsekwentni winomani znajdą bogatą rzeszę bardzo porządnych posiadłości dających stabilne, smaczne wina środka, godne (w zależności od rocznika) zwykle kilkuletniego leżakowania w piwnicy.
Na dnie jakościowej piramidy mamy zaś wina o nazwach Bordeaux i Bordeaux Supérieur. Zdarzają się wśród nich i perełki, wina o przyzwoitej relacji jakości do ceny, dobre codzienne butelki. Niestety, większość to ocean marnego, a wobec kosztów produkcji także niesprzedawalnego wina. Nawet w rodzimej Francji zaczynają przegrywać z tańszymi i, na tym poziomie, smaczniejszymi dla przeciętnego degustatora winami z Nowego Świata.
Producenci Bordeaux i Bordeaux Superiéur przedstawili przed kilku dniami Narodowemu Instytutowi AOC (INAO) propozycję wprowadzenia nowej apelacji winiarskiej o nazwie Bordeaux Premier Cru. Miałyby do niej trafiać wybrane wina Supérieur wyróżniające się jakością. Jak tłumaczy Bernard Farges, prezydent AOP Bordeaux-Bordeaux Supérieur, limity wydajności z hektara byłyby dla Premier Cru te same, co w przypadku Superiéur, wino musiałoby mieć jednak wyższą zawartość alkoholu (teraz wartość minimalna to 10,5%) i przechodziłyby bardziej restrykcyjne testy organoleptyczne.
Ewentualna zgoda na wprowadzenie AOC Bordeaux Premier Cru oznacza podzielenie kategorii podstawowych win bordoskich na trzy stopnie. To stawianie spraw na głowie. Kto interesuje się winem choć trochę wie, że w drabinie jakości w Bordeaux są powyżej tego poziomu kolejne szczeble zacieśniające geograficzne pochodzenie wina. Na najlepszych butelkach niemal nigdy nie figuruje nazwa „Bordeaux”, a nazwy regionalne czy gminne (np. Médoc, czy Pauillac). W sytuacji, gdy każdego roku producentom podstawowego bordeaux zostają hektolitry niesprzedanych win wprowadzenie nowej kategorii miast dogłębnej reformy winiarstwa w regionie wydaje się zabiegiem kosmetycznym.
Nazwa „premier cru” jest dodatkowo o tyle nieszczęśliwa, że w Burgundii ma kompletnie inne znaczenie i pozycję (mianem premier cru określa się wysokiej klasy poszczególne winnice znajdujące się w hierarchii siedlisk tuż po grand cru).
Tym bardziej, że dodatkowo w Bordeaux stosuje się mnóstwo wewnętrznych regionalnych klasyfikacji. Jedne, jak grand cru classé z 1855 r. trzymają się mocno, inne, jak cru bourgeois (podzielona, a jakże, na exeptionnels, supérieurs i zwykłe) po serii skandali związanych z nierzetelną oceną win, odeszły do lamusa. A mamy przecież i klasyfikacje wewnątrz podregionów takich jak St. Émilion, Graves, czy Sauternes nie wspominając o kolejnej (trzeciej po GCC i cru bourgeois) klasyfikacji medokańskiej, cru artisan.
Konia z rzędem temu, kto rozezna się we wszystkich. Szkoda, że wszystkie te hece mają miejsce w regionie, który potrafi dać najbardziej eleganckie i długowieczne wina na świecie. Nie każdy i nie wszędzie potrafi je tam jednak zrobić. Wtedy zawsze można pokombinować z apelacją albo klasyfikacją.
W wielkim uproszczeniu: najsłynniejsze bordoskie butelki należące do ekskluzywnego klubu medokańskich posiadłości sklasyfikowanych w 1855 r., garść win z Prawego Brzegu, trochę pessaków i sauternesów sprzedaje się co roku bardzo dobrze, a ich właściciele windują ceny gdzieś w okolice Jowisza.
Uparci i konsekwentni winomani znajdą bogatą rzeszę bardzo porządnych posiadłości dających stabilne, smaczne wina środka, godne (w zależności od rocznika) zwykle kilkuletniego leżakowania w piwnicy.
Na dnie jakościowej piramidy mamy zaś wina o nazwach Bordeaux i Bordeaux Supérieur. Zdarzają się wśród nich i perełki, wina o przyzwoitej relacji jakości do ceny, dobre codzienne butelki. Niestety, większość to ocean marnego, a wobec kosztów produkcji także niesprzedawalnego wina. Nawet w rodzimej Francji zaczynają przegrywać z tańszymi i, na tym poziomie, smaczniejszymi dla przeciętnego degustatora winami z Nowego Świata.
Producenci Bordeaux i Bordeaux Superiéur przedstawili przed kilku dniami Narodowemu Instytutowi AOC (INAO) propozycję wprowadzenia nowej apelacji winiarskiej o nazwie Bordeaux Premier Cru. Miałyby do niej trafiać wybrane wina Supérieur wyróżniające się jakością. Jak tłumaczy Bernard Farges, prezydent AOP Bordeaux-Bordeaux Supérieur, limity wydajności z hektara byłyby dla Premier Cru te same, co w przypadku Superiéur, wino musiałoby mieć jednak wyższą zawartość alkoholu (teraz wartość minimalna to 10,5%) i przechodziłyby bardziej restrykcyjne testy organoleptyczne.
Ewentualna zgoda na wprowadzenie AOC Bordeaux Premier Cru oznacza podzielenie kategorii podstawowych win bordoskich na trzy stopnie. To stawianie spraw na głowie. Kto interesuje się winem choć trochę wie, że w drabinie jakości w Bordeaux są powyżej tego poziomu kolejne szczeble zacieśniające geograficzne pochodzenie wina. Na najlepszych butelkach niemal nigdy nie figuruje nazwa „Bordeaux”, a nazwy regionalne czy gminne (np. Médoc, czy Pauillac). W sytuacji, gdy każdego roku producentom podstawowego bordeaux zostają hektolitry niesprzedanych win wprowadzenie nowej kategorii miast dogłębnej reformy winiarstwa w regionie wydaje się zabiegiem kosmetycznym.
Nazwa „premier cru” jest dodatkowo o tyle nieszczęśliwa, że w Burgundii ma kompletnie inne znaczenie i pozycję (mianem premier cru określa się wysokiej klasy poszczególne winnice znajdujące się w hierarchii siedlisk tuż po grand cru).
Tym bardziej, że dodatkowo w Bordeaux stosuje się mnóstwo wewnętrznych regionalnych klasyfikacji. Jedne, jak grand cru classé z 1855 r. trzymają się mocno, inne, jak cru bourgeois (podzielona, a jakże, na exeptionnels, supérieurs i zwykłe) po serii skandali związanych z nierzetelną oceną win, odeszły do lamusa. A mamy przecież i klasyfikacje wewnątrz podregionów takich jak St. Émilion, Graves, czy Sauternes nie wspominając o kolejnej (trzeciej po GCC i cru bourgeois) klasyfikacji medokańskiej, cru artisan.
Konia z rzędem temu, kto rozezna się we wszystkich. Szkoda, że wszystkie te hece mają miejsce w regionie, który potrafi dać najbardziej eleganckie i długowieczne wina na świecie. Nie każdy i nie wszędzie potrafi je tam jednak zrobić. Wtedy zawsze można pokombinować z apelacją albo klasyfikacją.