Totalne zwycięstwo prawicowego FIDESZu w niedzielnych wyborach parlamentarnych było oczekiwane z wytęsknieniem przez wielu węgierskich winiarzy. Producenci, podobnie jak madziarski lud, obwiniają rządzących przez ostatnie 8 lat socjalistów o wszystkie dotykające ich kłopoty. A tych nie brakuje.
Mój weekendowy wypad do Egeru przypadł na drugą rundę wyborów. Jednak, gdyby nie rozmowy z winiarzami, prawdopodobnie nie zauważyłbym, że elekcja w ogóle ma miejsce. Pewnie dlatego, że wszystko było już jasne po pierwszej rundzie, w niedzielę zaś FIDESZ stawiał tylko kropkę nad „i”.
W piątkowy wieczór znalazłem się w piwnicy Lajosa Gála na zorganizowanej naprędce degustacji beczkowych próbek z rocznika 2009. Było znakomicie. Hedonistyczne olaszrizlingi – pełne, obfite i przyszłościowe; znakomicie świeża, subtelna kadarka; piękne pino noir; miękki, ale przyjemnie skrojony merlot, wreszcie pełne wigoru i siły cabernet sauvignon i kékfrankos. Ostatnie zbiory wypadły w Egerze znakomicie, co potwierdziła tylko sobotnia degustacja win György Lőrincza z winiarni St. Andrea – winiarza roku 2009 na Węgrzech (polski Magazyn WINO ogłosił Lőrincza winiarzem roku już w 2006 – mieliśmy nosa!). A jednak miny egerskich winiarzy nie były zbyt tęgie.
Miłośnikami Egeru wstrząsnęła wiadomość, że z powodu kłopotów z wierzycielami zamknięto jedną z najsłynniejszych piwnic w regionie, należącą do Tibora Gála jr. Widmo zamknięcia winiarni stanęło też przed inną ikoną Egeru, Józsefem Simonem. Piwnice wielu znakomitych producentów wypełnia niesprzedane wino. Innym zaś zalegają z zapłatą kontrahenci. Szepcze się o sprzedaży czołowych posiadłości. Sytuacja jest poważna.
Ile w tym winy socjalistycznych rządów? Na pewno wiele. W kraju doprowadzonym na skraj bankructwa ostatnią rzeczą, za którą chce się płacić są wina (może poza najtańszymi, ale nie o nich przecież tu mowa). To jednak nie wszystko. W Egerze doświadczyłem długiej rozmowy z jednym z węgierskich krytyków winiarskich, redaktorem magazynu Borbarát, György Márkusem, który twierdzi, że egerscy winiarze są, w dużej mierze, sami sobie winni. Przez lata nie zadbali o klarowną definicję regionu, o nową klasyfikację, która pozwoliłaby wyróżnić wina pochodzące z lepszych siedlisk, wreszcie o przepisy, które nadałyby kształt współczesnemu winiarstwu w Egerze. W efekcie, choćby legendarny bikavér może być robiony zarówno z mieszanki szczepów międzynarodowych, jak i rdzennie węgierskich, wedle uznania producenta. Może być ocierającą się o wybitność indywidualną kreacją uzdolnionego winiarza i masowym „sikaczem” z najniższej półki supermarketu. Sama nazwa Eger nie jest niestety żadną gwarancją jakości. Problemy te znamy zresztą doskonale także z innych madziarskich regionów winiarskich.
Wracam do Egeru w lipcu. Wtedy też będzie czas na spokojniejsze, bardziej wnikliwe rozmowy z producentami. Trzymam tymczasem kciuki za tamtejszych winiarzy i wierzę, że świetny rocznik 2009 pozwoli im pokonać kłopoty.
W piątkowy wieczór znalazłem się w piwnicy Lajosa Gála na zorganizowanej naprędce degustacji beczkowych próbek z rocznika 2009. Było znakomicie. Hedonistyczne olaszrizlingi – pełne, obfite i przyszłościowe; znakomicie świeża, subtelna kadarka; piękne pino noir; miękki, ale przyjemnie skrojony merlot, wreszcie pełne wigoru i siły cabernet sauvignon i kékfrankos. Ostatnie zbiory wypadły w Egerze znakomicie, co potwierdziła tylko sobotnia degustacja win György Lőrincza z winiarni St. Andrea – winiarza roku 2009 na Węgrzech (polski Magazyn WINO ogłosił Lőrincza winiarzem roku już w 2006 – mieliśmy nosa!). A jednak miny egerskich winiarzy nie były zbyt tęgie.
Miłośnikami Egeru wstrząsnęła wiadomość, że z powodu kłopotów z wierzycielami zamknięto jedną z najsłynniejszych piwnic w regionie, należącą do Tibora Gála jr. Widmo zamknięcia winiarni stanęło też przed inną ikoną Egeru, Józsefem Simonem. Piwnice wielu znakomitych producentów wypełnia niesprzedane wino. Innym zaś zalegają z zapłatą kontrahenci. Szepcze się o sprzedaży czołowych posiadłości. Sytuacja jest poważna.
Ile w tym winy socjalistycznych rządów? Na pewno wiele. W kraju doprowadzonym na skraj bankructwa ostatnią rzeczą, za którą chce się płacić są wina (może poza najtańszymi, ale nie o nich przecież tu mowa). To jednak nie wszystko. W Egerze doświadczyłem długiej rozmowy z jednym z węgierskich krytyków winiarskich, redaktorem magazynu Borbarát, György Márkusem, który twierdzi, że egerscy winiarze są, w dużej mierze, sami sobie winni. Przez lata nie zadbali o klarowną definicję regionu, o nową klasyfikację, która pozwoliłaby wyróżnić wina pochodzące z lepszych siedlisk, wreszcie o przepisy, które nadałyby kształt współczesnemu winiarstwu w Egerze. W efekcie, choćby legendarny bikavér może być robiony zarówno z mieszanki szczepów międzynarodowych, jak i rdzennie węgierskich, wedle uznania producenta. Może być ocierającą się o wybitność indywidualną kreacją uzdolnionego winiarza i masowym „sikaczem” z najniższej półki supermarketu. Sama nazwa Eger nie jest niestety żadną gwarancją jakości. Problemy te znamy zresztą doskonale także z innych madziarskich regionów winiarskich.
Wracam do Egeru w lipcu. Wtedy też będzie czas na spokojniejsze, bardziej wnikliwe rozmowy z producentami. Trzymam tymczasem kciuki za tamtejszych winiarzy i wierzę, że świetny rocznik 2009 pozwoli im pokonać kłopoty.