Mitteleuropa jako byt winiarski fascynuje mnie od lat. Obejmuje zjawiska tak skrajne jak morawskie svatovavřinecké i weneckiej pignolo, madziarskie hárslevelű i rebulę ze słoweńskiego Krasu. We wszystkich tych winach potrafię odnaleźć jednak wspólny mianownik
Współczesna winiarska Europa Środkowa mogłaby zamknąć się – z grubsza – w granicach Imperium Habsburskiego w jego największym rozkwicie i objąć plantacje w polskiej Galicji (od Jasła po Kraków), Słowację, Czechy i Morawy, Austrię, Węgry, północno-wschodnie rubieże Włoch, Słowenię i Chorwację oraz część Rumunii i Bośni-Hercegowiny. To potężny, kipiący tygiel – różne kultury, języki, tradycje winiarskie, odmienny stan rozwoju poszczególnych państw, inne odmiany winorośli. A jednak zarówno w jasielskim rondzie i istriańskim refošku znaleźć można jakiś wspólny pierwiastek, któremu na imię Mitteleuropa, Europa Środkowa, czy Europa Centralna. Dziś niemal wszystkie wymienione kraje rozwijają w fantastyczny sposób swój przemysł winiarski, wykorzystują potencjał siedlisk i autochtonicznych odmian. Bycie świadkiem tych przemian, to dla miłośnika wina prawdziwa przygoda – intelektualna i czysto zmysłowa.
W ostatnią sobotę miałem okazję pokazać namiastkę winiarskiej Mitteleuropy w czasie dorocznych Dni Wina w Środzie Śląskiej. Tam, na północnych rubieżach Środkowej Europy degustowaliśmy wiedeński Gemischter Satz, friulano z Wenecji Julijskiej (do niedawna oficjalnie zwane przecież tokajem; domniemane węgierskie pochodzenie odmiany nie jest w żadnej mierze pewne), dojrzały juhfark z wygasłego wulkanu Somló leżącego na północny-zachód od Balatonu – wino zawsze dla mnie niezwykłe, nie dlatego, że jego spożycie w noc poślubną gwarantuje poczęcie męskiego potomka, ale ze względu na połączenie głębokich nut owocowych z bazaltowym, skalnym tłem. Piliśmy też morawskiego sankt laurenta, czyli svatovavřinecké – ulubioną odmianę winiarzy-masochistów, przyciągającą wszelkie choroby i kataklizmy, a jednak w dobrych rękach nawiązującą subtelnością, harmonią i złożonością aromatów do najlepszych pinot noir. W kieliszkach znalazł się też obfity, taniczny, już prawie śródziemnomorski refošk (znany po włoskiej stronie granicy jako refosco) ze słoweńskiej Istrii oraz burgenlandzki kupaż zweigelta, blaufränkischa i blauburgundera (pinot noir). Na deser rzecz jasna tokaj, choć w postaci raczej nowoczesnego cuvée, a nie tradycyjnego aszú. Wszystko to ledwie namiastka tego, co dla Mitteleuropy klasyczne, typowe, czym nasz pępek kontynentu mógłby się pochwalić.
Europa Środkowa fascynuje jeszcze z jednego powodu. Oto klasyczny makroregion „w przebudowie”. Czy to w bogatej Austrii, czy w goniących unijne standardy Słowenii i Węgrzech, wreszcie w pukającej do drzwi zjednoczonej Europy Chorwacji winiarska historia toczy się na naszych oczach. Zmiany zachodzą z rocznika na rocznik. Co chwila pojawiają się młodzi winiarze z genialnymi pomysłami, którzy szukając własnej drogi stają się szybko najlepszymi ambasadorami regionu. To im bowiem najbardziej zależy na swoistości, oryginalności, nie zaś na naśladowaniu komercyjnych wzorów zza oceanów.
Przywiozłem środkowoeuropejskie wina do Środy Śląskiej z pewnym niepokojem. Czy moje pokrzywione smaki znajdą uznanie pośród 120 gości degustacji. Niepotrzebnie. Wina przemówiły swoją autentycznością i oryginalnością. Jedni optowali za Gemischter Satzem, inni za refoškiem albo sankt laurentem. Wszystkich pogodził w końcu tokaj. Największą satysfakcję przyniosła mi jednak deklaracja rychłego wyruszenia grupy średzkich winomanów do winnic Mitteleuropy. To naprawdę blisko.
W ostatnią sobotę miałem okazję pokazać namiastkę winiarskiej Mitteleuropy w czasie dorocznych Dni Wina w Środzie Śląskiej. Tam, na północnych rubieżach Środkowej Europy degustowaliśmy wiedeński Gemischter Satz, friulano z Wenecji Julijskiej (do niedawna oficjalnie zwane przecież tokajem; domniemane węgierskie pochodzenie odmiany nie jest w żadnej mierze pewne), dojrzały juhfark z wygasłego wulkanu Somló leżącego na północny-zachód od Balatonu – wino zawsze dla mnie niezwykłe, nie dlatego, że jego spożycie w noc poślubną gwarantuje poczęcie męskiego potomka, ale ze względu na połączenie głębokich nut owocowych z bazaltowym, skalnym tłem. Piliśmy też morawskiego sankt laurenta, czyli svatovavřinecké – ulubioną odmianę winiarzy-masochistów, przyciągającą wszelkie choroby i kataklizmy, a jednak w dobrych rękach nawiązującą subtelnością, harmonią i złożonością aromatów do najlepszych pinot noir. W kieliszkach znalazł się też obfity, taniczny, już prawie śródziemnomorski refošk (znany po włoskiej stronie granicy jako refosco) ze słoweńskiej Istrii oraz burgenlandzki kupaż zweigelta, blaufränkischa i blauburgundera (pinot noir). Na deser rzecz jasna tokaj, choć w postaci raczej nowoczesnego cuvée, a nie tradycyjnego aszú. Wszystko to ledwie namiastka tego, co dla Mitteleuropy klasyczne, typowe, czym nasz pępek kontynentu mógłby się pochwalić.
Europa Środkowa fascynuje jeszcze z jednego powodu. Oto klasyczny makroregion „w przebudowie”. Czy to w bogatej Austrii, czy w goniących unijne standardy Słowenii i Węgrzech, wreszcie w pukającej do drzwi zjednoczonej Europy Chorwacji winiarska historia toczy się na naszych oczach. Zmiany zachodzą z rocznika na rocznik. Co chwila pojawiają się młodzi winiarze z genialnymi pomysłami, którzy szukając własnej drogi stają się szybko najlepszymi ambasadorami regionu. To im bowiem najbardziej zależy na swoistości, oryginalności, nie zaś na naśladowaniu komercyjnych wzorów zza oceanów.
Przywiozłem środkowoeuropejskie wina do Środy Śląskiej z pewnym niepokojem. Czy moje pokrzywione smaki znajdą uznanie pośród 120 gości degustacji. Niepotrzebnie. Wina przemówiły swoją autentycznością i oryginalnością. Jedni optowali za Gemischter Satzem, inni za refoškiem albo sankt laurentem. Wszystkich pogodził w końcu tokaj. Największą satysfakcję przyniosła mi jednak deklaracja rychłego wyruszenia grupy średzkich winomanów do winnic Mitteleuropy. To naprawdę blisko.