Platforma Obywatelska rozważa wariant, w którym Donald Tusk po wygranych wyborach prezydenckich, jako prezydent pozostaje szefem swojej partii - donosi portal "Newsweeka". Powodem ma być chęć uniknięcia bratobójczej walki... A do tego nie ma co ukrywać, że pan premier tak świetnie gra w piłkę i tak dobrze prezentuje się w TV, że byłoby stratą ukrywanie go w pałacu prezydenckim. Bo kto wtedy nabijał by sondaże PO?
Ale mam wrażenie, że posłowie PO poważnie zastanawiający się nad takim scenariuszem zwyczajnie nie doceniają premiera (może jakaś drobna kara???). Dlaczego miałby on być tylko prezydentem i liderem partii, a nie także premierem? Taka sytuacja rozwiązałaby przecież problem konfliktów między prezydentem a premierem. Nie byłoby sporów o to, kto ma zasiadać na jakim krześle, nie byłoby problemów z samolotami, a i samemu Tuskowi nie rósłby konkurent w szeregach własnej partii. Same zalety...
Trzeba jednak by iść dalej. Prezydento-premiero-lider partii mógłby także objąć stanowisko szefa NIK (żeby jakiś nieodpowiedzialny człowiek nie grzebał mu w papierach), prezesa Sądu Najwyższego (bo to nigdy nie wiadomo, czy jakiś sędzia nie zastosuje prawa wbrew interesom wiodącej partii - na razie się to nie zdarzyło, ale nie można przecież tego wykluczyć) i oczywiście zasiąść z Trybunale Konstytucyjnym (najlepiej też jako szef). A na koniec pozostanie już tylko stanowisko przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, dzięki czemu Donald Tusk mógłby spokojnie zrobić porządek z nieodpowiedzialnymi duchownymi, którzy krytykują rząd, partie rządzącą i jego samego.
Krytyków tych rozwiązań dopadną zaś, jako kaczystów, kryptokaczystów, reżimowców, zastępy odważnych dziennikarzy z organizacji "Tusku musisz". I wreszcie będzie porządek i demokracja.
Trzeba jednak by iść dalej. Prezydento-premiero-lider partii mógłby także objąć stanowisko szefa NIK (żeby jakiś nieodpowiedzialny człowiek nie grzebał mu w papierach), prezesa Sądu Najwyższego (bo to nigdy nie wiadomo, czy jakiś sędzia nie zastosuje prawa wbrew interesom wiodącej partii - na razie się to nie zdarzyło, ale nie można przecież tego wykluczyć) i oczywiście zasiąść z Trybunale Konstytucyjnym (najlepiej też jako szef). A na koniec pozostanie już tylko stanowisko przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, dzięki czemu Donald Tusk mógłby spokojnie zrobić porządek z nieodpowiedzialnymi duchownymi, którzy krytykują rząd, partie rządzącą i jego samego.
Krytyków tych rozwiązań dopadną zaś, jako kaczystów, kryptokaczystów, reżimowców, zastępy odważnych dziennikarzy z organizacji "Tusku musisz". I wreszcie będzie porządek i demokracja.