Żeby przekonać państwa do udziału w wyborach, moglibyśmy napisać coś o roli prezydenta. Głowa państwa, jedyna osoba wyłaniana głosami wszystkich Polaków, i cały ten splendor – pałac, limuzyny. Moglibyśmy napisać coś o racji stanu, że tradycja i ponadpartyjny bezpiecznik naszej państwowości. Ale państwo doskonale wiecie, że prezydent Nowej Soli ma więcej uprawnień niż prezydent z Krakowskiego Przedmieścia, a system wyborczy zostawia go na łaskę i niełaskę aparatu partyjnego. No to po co zrywać się w niedzielę? Jesienią będą kolejne, te właściwe, wybory.
Medialne wyrocznie pouczą nas oczywiście o obywatelskim obowiązku. Inne uderzą w społecznikowski ton – ten, kto nie głosuje, nie ma później prawa do narzekania. Ale i na to niech państwo się nie złapią. Wybory to żaden obowiązek, tylko prawo, z którego korzystamy, jeżeli widzimy taką potrzebę. A narzekać możemy, bo płacimy podatki.
Ostatnim razem ponad połowa z nas poszła głosować. Wśród państwa są pewnie i ci, co zaufali, że wszystko się zmieni. W końcu chwila była podniosła. Ledwo co pochowaliśmy jednego prezydenta i mieliśmy wrażenie, że politycy przechodzą jakąś wewnętrzną przemianę. Niestety, na wrażeniach się skończyło i im większe było rozczarowanie, tym większa może być teraz niechęć do głosowania. I my nie będziemy odżegnywać państwa od czci i wiary, jeżeli zbojkotujecie wybory czy wręcz nazwiecie to biernym oporem.
Ale z tym biernym oporem jest jednak pewien problem. Partolenie roboty i narażanie na szkody reżimowych fabryk może i mogło przyspieszyć upadek PRL, ale z wyborami może być odwrotnie. Partie polityczne i ich kandydaci na prezydenta nie chcą waszego wysiłku. Cieszą się z biernego oporu. Najchętniej do wyborów dopuszczaliby tylko członków swoich partii. Własnych klanów. Gdyby było inaczej, to nie myśleliby o wyeliminowaniu z głosowania Polaków za granicą albo ogłosiliby wybory w internecie. Jeżeli jesteście młodzi i dochodzicie do wniosku, że aby założyć rodzinę, trzeba się wynieść do Londynu, to PO i prezydent Komorowski wolą, żebyście zastosowali bierny opór. Nie chcą, żebyście brali udział w wyborach. To samo, jeżeli jesteście przedsiębiorcami i uwierzyliście, że runą mury dla przedsiębiorczości albo uprości się prawo podatkowe.
Jeżeli jednak macie drugi dom nad jeziorem i nieźle wam się powodzi, to – z kolei Duda – wolałby, żebyście w ten weekend wyjechali z miasta. Dotyczy to też każdego, kto ma dobrą pamięć i wie, ile tak naprawdę poprawiło się w kraju przez ostatnie ćwierć wieku. Duda nie chce, żeby głosowali ci, co zapamiętali zmorę kolejek, mieszkań z przydziału, talonów na samochód i kartek na cukier. Jeżeli uważacie, że w naszym interesie leży moralne wsparcie dla Ukrainy, to Korwin-Mikke nie chce, żebyście państwo głosowali. Ogórek i SLD to taki dziwny duet, który wolałby, żeby rzecz odbyła się w ogóle bez wyborów. Bo jeżeli Ogórek chce czyjegoś udziału w wyborach, to na pewno nie chce go SLD, i na odwrót.
Tak czy owak, wybiorą jakiegoś prezydenta, i to głosem naszego oporu. A państwa obrzydzenie do polityki wpadnie do ogólnej statystyki niegłosujących. Mało tego, powody, dla których chcieliśmy zademonstrować naszą złość i poczucie zdrady, nie znikną, tylko zostaną wzmocnione. Państwa zmagania o zmiany będą jeszcze trudniejsze.
Nieważne, jaką broń i formę walki wybierzecie – czy będziecie wszystkich i wszędzie skarżyć – o kredyt we frankach, o urzędniczą bezczynność, o nadużycie władzy. A może zaangażujecie się w organizację ekologiczną, komitet samorządowy, założycie własną szkołę w proteście przeciwko państwowej edukacji. Wstąpicie do jednej z organizacji przedsiębiorców czy raczkujących organizacji obywatelskiego nieposłuszeństwa. Cokolwiek byście, państwo, robili, to ten, przez którego nie chcieliście iść na wybory, zawsze będzie wam bruździł. I to jest ten głos, który powinniście oddać. Nie na prezydenta, tylko przeciwko prezydentowi państwa ostatniego wyboru. Kogo uważacie za najgorszego z możliwych kandydatów i jak możecie mu najbardziej zaszkodzić swoim głosem. A z czasem pomożecie sami sobie. W zmaganiach z nadużyciami urzędów podatkowych, z nadmiarem państwa, z bezdusznym ZUS-em, dyktaturą instytucji finansowych, biurokracją, klikami w samorządach, z korupcją, z degeneracją uczelni, ze złą ordynacją wyborczą, z pobłażliwością dla polityków, z niegodziwymi przywilejami dla wybranych grup zawodowych, z fatalnym wymiarem sprawiedliwości, z rozpasaniem związków zawodowych. Spróbujcie.
Ostatnim razem ponad połowa z nas poszła głosować. Wśród państwa są pewnie i ci, co zaufali, że wszystko się zmieni. W końcu chwila była podniosła. Ledwo co pochowaliśmy jednego prezydenta i mieliśmy wrażenie, że politycy przechodzą jakąś wewnętrzną przemianę. Niestety, na wrażeniach się skończyło i im większe było rozczarowanie, tym większa może być teraz niechęć do głosowania. I my nie będziemy odżegnywać państwa od czci i wiary, jeżeli zbojkotujecie wybory czy wręcz nazwiecie to biernym oporem.
Ale z tym biernym oporem jest jednak pewien problem. Partolenie roboty i narażanie na szkody reżimowych fabryk może i mogło przyspieszyć upadek PRL, ale z wyborami może być odwrotnie. Partie polityczne i ich kandydaci na prezydenta nie chcą waszego wysiłku. Cieszą się z biernego oporu. Najchętniej do wyborów dopuszczaliby tylko członków swoich partii. Własnych klanów. Gdyby było inaczej, to nie myśleliby o wyeliminowaniu z głosowania Polaków za granicą albo ogłosiliby wybory w internecie. Jeżeli jesteście młodzi i dochodzicie do wniosku, że aby założyć rodzinę, trzeba się wynieść do Londynu, to PO i prezydent Komorowski wolą, żebyście zastosowali bierny opór. Nie chcą, żebyście brali udział w wyborach. To samo, jeżeli jesteście przedsiębiorcami i uwierzyliście, że runą mury dla przedsiębiorczości albo uprości się prawo podatkowe.
Jeżeli jednak macie drugi dom nad jeziorem i nieźle wam się powodzi, to – z kolei Duda – wolałby, żebyście w ten weekend wyjechali z miasta. Dotyczy to też każdego, kto ma dobrą pamięć i wie, ile tak naprawdę poprawiło się w kraju przez ostatnie ćwierć wieku. Duda nie chce, żeby głosowali ci, co zapamiętali zmorę kolejek, mieszkań z przydziału, talonów na samochód i kartek na cukier. Jeżeli uważacie, że w naszym interesie leży moralne wsparcie dla Ukrainy, to Korwin-Mikke nie chce, żebyście państwo głosowali. Ogórek i SLD to taki dziwny duet, który wolałby, żeby rzecz odbyła się w ogóle bez wyborów. Bo jeżeli Ogórek chce czyjegoś udziału w wyborach, to na pewno nie chce go SLD, i na odwrót.
Tak czy owak, wybiorą jakiegoś prezydenta, i to głosem naszego oporu. A państwa obrzydzenie do polityki wpadnie do ogólnej statystyki niegłosujących. Mało tego, powody, dla których chcieliśmy zademonstrować naszą złość i poczucie zdrady, nie znikną, tylko zostaną wzmocnione. Państwa zmagania o zmiany będą jeszcze trudniejsze.
Nieważne, jaką broń i formę walki wybierzecie – czy będziecie wszystkich i wszędzie skarżyć – o kredyt we frankach, o urzędniczą bezczynność, o nadużycie władzy. A może zaangażujecie się w organizację ekologiczną, komitet samorządowy, założycie własną szkołę w proteście przeciwko państwowej edukacji. Wstąpicie do jednej z organizacji przedsiębiorców czy raczkujących organizacji obywatelskiego nieposłuszeństwa. Cokolwiek byście, państwo, robili, to ten, przez którego nie chcieliście iść na wybory, zawsze będzie wam bruździł. I to jest ten głos, który powinniście oddać. Nie na prezydenta, tylko przeciwko prezydentowi państwa ostatniego wyboru. Kogo uważacie za najgorszego z możliwych kandydatów i jak możecie mu najbardziej zaszkodzić swoim głosem. A z czasem pomożecie sami sobie. W zmaganiach z nadużyciami urzędów podatkowych, z nadmiarem państwa, z bezdusznym ZUS-em, dyktaturą instytucji finansowych, biurokracją, klikami w samorządach, z korupcją, z degeneracją uczelni, ze złą ordynacją wyborczą, z pobłażliwością dla polityków, z niegodziwymi przywilejami dla wybranych grup zawodowych, z fatalnym wymiarem sprawiedliwości, z rozpasaniem związków zawodowych. Spróbujcie.