Dziś, kiedy większość stacji telewizyjnych w Europie na żywo transmituje wyścig do bankomatów w Atenach, a dyżurni eksperci w studio załamują ręce nad losem Grecji, eurokraci w Brukseli stają przed znacznie poważniejszym problemem.
Referendum kojarzy im się ze wszystkim, co najgorsze. Z bolesnym doświadczeniem dopychania kolanem Traktatu z Maastricht a potem z kompromitującymi porażkami przy okazji niedoszłej konstytucji dla całej Europy pod lakoniczną nazwą Traktat Lizboński. Nie dość, że Cameron spędza sen z oczu kanclerz Merkel swoim referendum w 2017 to teraz jeszcze ten Alexis Tsipras. Czy on nie wie, że tak się spraw w Europie nie załatwia? Można straszyć, można zapowiadać, ale tak z dnia na dzień zwoływać referendum… Bez żadnego planu, bez pomysłu, jak w razie czego unieważnić głosy wyborców. W końcu na nich nie sposób polegać.
Głosują jak chcą, nie słuchają polityków, ciężko im zmyć głowę, wykpić. Nie mają najmniejszego zrozumienia dla globalnych wizji roztaczanych w eleganckich pałacach dostępnych tylko dla najbogatszych i najważniejszych mężów czy dam stanu. Dopóki Tsipras był sobie tylko zwykłym marksistą, trochę nieobliczalnym, trochę za młodym na brukselskie progi, to był jeszcze tolerowany. Z nieukrywaną odrazą, ale był. W końcu nikomu w Brukseli nigdy nie przeszkodziły lewicowe poglądy. Przeciwnie, los najuboższych, zwykłych ludzi był zawsze oficjalnym motywem działania eurokratów. To dla nich wprowadzono Unię Bankową, dla nich ma być unia fiskalna i dla nich stworzono bizantyjską euro-biurokrację.
Poglądy, przeszłość i podejrzane konszachty Tsiprasa z Rosją każą mi patrzeć na każdy jego ruch z ogromną podejrzliwością. Ale na pewno nie można mu zarzucić, że nie wie co robi. Wie doskonale, że uderzył właśnie brukselską elitę w splot słoneczny. Przypomniał, że jeżeli ktoś w tym całym teatrze jest szalony i nieuczciwy względem wyborców, to właśnie oni. Żyją w odwiecznym strachu przed skonfrontowaniem swojego wielkiego projektu z opinią publiczną. Potwora, jakim stało się euro.
Waluta stworzona w imię jakichś górnolotnych ideałów politycznych, bez szacunku dla różnic kulturowych, obyczajów i narodowych tradycji, a - co gorsza - bez fundamentalnych zabezpieczeń przed kryzysem i dekoniunkturą. Kim są strażnicy tego szalonego projektu, żeby teraz kpić z pomysłu poddania ich wizji narodowemu referendum? Za tydzień odbędzie się w Grecji głosowanie i kto wie, czy nie będzie kosztowniejsze i groźniejsze dla Brukseli niż wszystkie długi świata i 300 mld jakie Grecja winna jest zachodnim mocarstwom. Po tym co stanie się w niedzielę, nie tylko Grecja i nie tylko Wielka Brytania, ale i inne narody mogą zażądać głosu. A na to projekt pani Merkel nie jest przygotowany.
Głosują jak chcą, nie słuchają polityków, ciężko im zmyć głowę, wykpić. Nie mają najmniejszego zrozumienia dla globalnych wizji roztaczanych w eleganckich pałacach dostępnych tylko dla najbogatszych i najważniejszych mężów czy dam stanu. Dopóki Tsipras był sobie tylko zwykłym marksistą, trochę nieobliczalnym, trochę za młodym na brukselskie progi, to był jeszcze tolerowany. Z nieukrywaną odrazą, ale był. W końcu nikomu w Brukseli nigdy nie przeszkodziły lewicowe poglądy. Przeciwnie, los najuboższych, zwykłych ludzi był zawsze oficjalnym motywem działania eurokratów. To dla nich wprowadzono Unię Bankową, dla nich ma być unia fiskalna i dla nich stworzono bizantyjską euro-biurokrację.
Poglądy, przeszłość i podejrzane konszachty Tsiprasa z Rosją każą mi patrzeć na każdy jego ruch z ogromną podejrzliwością. Ale na pewno nie można mu zarzucić, że nie wie co robi. Wie doskonale, że uderzył właśnie brukselską elitę w splot słoneczny. Przypomniał, że jeżeli ktoś w tym całym teatrze jest szalony i nieuczciwy względem wyborców, to właśnie oni. Żyją w odwiecznym strachu przed skonfrontowaniem swojego wielkiego projektu z opinią publiczną. Potwora, jakim stało się euro.
Waluta stworzona w imię jakichś górnolotnych ideałów politycznych, bez szacunku dla różnic kulturowych, obyczajów i narodowych tradycji, a - co gorsza - bez fundamentalnych zabezpieczeń przed kryzysem i dekoniunkturą. Kim są strażnicy tego szalonego projektu, żeby teraz kpić z pomysłu poddania ich wizji narodowemu referendum? Za tydzień odbędzie się w Grecji głosowanie i kto wie, czy nie będzie kosztowniejsze i groźniejsze dla Brukseli niż wszystkie długi świata i 300 mld jakie Grecja winna jest zachodnim mocarstwom. Po tym co stanie się w niedzielę, nie tylko Grecja i nie tylko Wielka Brytania, ale i inne narody mogą zażądać głosu. A na to projekt pani Merkel nie jest przygotowany.