Cywilizacje umierają latami. Trudno wskazać palcem moment upadku. Cywilizacja Majów liczyła 3000 lat. Kiedy w 1519 r. pojawili się tam konkwistadorzy, była już u kresu od dobrych 100 lat.
Mimo zniszczeń wojennych, kolonizacji, misjonarzy i epidemii, kultura Majów przetrwała – wtopiła się i dziś stanowi dziedzictwo narodowe Meksyku, Gwatemali i Belize. To samo możemy powiedzieć o Rzymianach, Otomanach i nawet o Polsce Jagiellonów. Po latach zaborów, wyniszczających wojen, sowieckiego panowania, pozostaje punktem odniesienia dla naszej świetności.
Bywa też, że wielka epopeja narodowa zostaje gwałtownie zatrzymana. Po porażce w Yorktown w 1781 r. i nieuniknionej już utracie kolonii amerykańskich, student zapytał Adama Smitha, czy Wielką Brytanię czeka teraz upadek – „Najprostsza droga do świetności prowadzi przez ruinę” – odpowiedział sędziwy już filozof. Wielka Brytania może być dziś tylko wdzięczna generałowi Jerzemu Waszyngtonowi, który okrążył wojska gen. Cornwallisa. Imperium kolonialne nie przetrwało, ale Brytyjczycy na czas pojęli, że czas szukać innej drogi do bogactwa.
W „Teorii uczuć moralnych” Smith zwracał uwagę, że złe rządy same siebie nie sprowadzą na dobrą drogę. Do tego potrzebne są nowe siły, nowa energia, refleksja, która często przychodzi dopiero po spektakularnej porażce. Durne przepisy i bezmyślni politycy mogą zatruć życie obywatelom, zubożyć kraj, wyhamować jego rozwój, ale rzadko udaje im się doprowadzić bogaty kraj do całkowitego upadku.
Raz dobrze zaprojektowane prawa, mechanizmy rynkowe i kultura biznesowa długo potrafią się bronić przed nadmiarem regulacji, szalonymi pomysłami na redystrybucje bogactwa. Kreatywność ludzka nie zna granic. Im więcej w państwie niesprawiedliwości, przywilejów i im bardziej rząd nęka firmy podatkami, tym więcej pojawia się pomysłów na przetrwanie. Społeczeństwo, jak roślina na pustyni, próbuje się dostosować. Ale i ona z czasem zaczyna usychać. Argentynie zajęło blisko 40 lat, zanim z państwa bogactwem porównywalnego z Francją stoczyła się na dno bankructwa. W krajach takich jak Kuba czy Wenezuela trwało to zaledwie dekadę. Grecja też pewnie uwinęłaby się w 10 lat, gdyby nie zastrzyk pieniędzy z Unii, który socjalistyczną agonię przeciągnął o kolejne dziesięć. Jeżeli jest coś, czego grecki przykład nas uczy, to tego, że bogatym krajom UE zajmie to tylko trochę dłużej. Grecja jest dziś karykaturalnym odbiciem wielu mechanizmów i krótkowzroczności elit politycznych Unii. Fałszywie pojęta sprawiedliwość społeczna, upolitycznianie mechanizmów rynkowych (piszemy o tym na str. 30). Pytanie raczej, czy greckie doświadczenie będzie dla UE tym, czym oblężenie Yorktown było dla brytyjskiej korony. Bo to, że unijni politycy sami w swojej mądrości nie ustanowią praw, które odbudują europejską konkurencyjność, pozwolą jej bronić się przed zalewem imigrantów (piszemy na str. 36) i terroryzmem, to raczej nie mamy już złudzeń. Równie trudno nam uwierzyć w przedwyborcze olśnienie obecnie rządzących. Nowa retoryka, podróże pociągiem, plażowanie z obywatelami to może i jest teatralna odmiana dialogu społecznego (piszemy na str. 12). Treść pozostaje jednak ta sama. Poszerzanie interwencjonizmu państwa, jak to ma miejsce w programach rozwoju Śląska – w rzeczywistości są programem dofinansowania górnictwa kosztem innych rejonów i branż gospodarki (piszemy na str. 50). Widzimy to po fatalnych wynikach maturalnych. Kiedy pojawia się raport alarmujący, czym może się skończyć zły system nauczania matematyki, minister ukrywa go w nadziei, że nie wyjdzie przed wyborami. Wychodzi (piszemy na str. 38). Niewielkim pocieszeniem może być poczet odrzuconych polityków. Jeszcze niedawno rozdający posady i decydujący o losach państwa, dziś na marginesie, ze złamaną karierą i wizerunkiem (piszemy na str. 22). Ich losy mogą być przygnębiające, gorzej, że zdają się tak niewiele uczyć następców. ■
Bywa też, że wielka epopeja narodowa zostaje gwałtownie zatrzymana. Po porażce w Yorktown w 1781 r. i nieuniknionej już utracie kolonii amerykańskich, student zapytał Adama Smitha, czy Wielką Brytanię czeka teraz upadek – „Najprostsza droga do świetności prowadzi przez ruinę” – odpowiedział sędziwy już filozof. Wielka Brytania może być dziś tylko wdzięczna generałowi Jerzemu Waszyngtonowi, który okrążył wojska gen. Cornwallisa. Imperium kolonialne nie przetrwało, ale Brytyjczycy na czas pojęli, że czas szukać innej drogi do bogactwa.
W „Teorii uczuć moralnych” Smith zwracał uwagę, że złe rządy same siebie nie sprowadzą na dobrą drogę. Do tego potrzebne są nowe siły, nowa energia, refleksja, która często przychodzi dopiero po spektakularnej porażce. Durne przepisy i bezmyślni politycy mogą zatruć życie obywatelom, zubożyć kraj, wyhamować jego rozwój, ale rzadko udaje im się doprowadzić bogaty kraj do całkowitego upadku.
Raz dobrze zaprojektowane prawa, mechanizmy rynkowe i kultura biznesowa długo potrafią się bronić przed nadmiarem regulacji, szalonymi pomysłami na redystrybucje bogactwa. Kreatywność ludzka nie zna granic. Im więcej w państwie niesprawiedliwości, przywilejów i im bardziej rząd nęka firmy podatkami, tym więcej pojawia się pomysłów na przetrwanie. Społeczeństwo, jak roślina na pustyni, próbuje się dostosować. Ale i ona z czasem zaczyna usychać. Argentynie zajęło blisko 40 lat, zanim z państwa bogactwem porównywalnego z Francją stoczyła się na dno bankructwa. W krajach takich jak Kuba czy Wenezuela trwało to zaledwie dekadę. Grecja też pewnie uwinęłaby się w 10 lat, gdyby nie zastrzyk pieniędzy z Unii, który socjalistyczną agonię przeciągnął o kolejne dziesięć. Jeżeli jest coś, czego grecki przykład nas uczy, to tego, że bogatym krajom UE zajmie to tylko trochę dłużej. Grecja jest dziś karykaturalnym odbiciem wielu mechanizmów i krótkowzroczności elit politycznych Unii. Fałszywie pojęta sprawiedliwość społeczna, upolitycznianie mechanizmów rynkowych (piszemy o tym na str. 30). Pytanie raczej, czy greckie doświadczenie będzie dla UE tym, czym oblężenie Yorktown było dla brytyjskiej korony. Bo to, że unijni politycy sami w swojej mądrości nie ustanowią praw, które odbudują europejską konkurencyjność, pozwolą jej bronić się przed zalewem imigrantów (piszemy na str. 36) i terroryzmem, to raczej nie mamy już złudzeń. Równie trudno nam uwierzyć w przedwyborcze olśnienie obecnie rządzących. Nowa retoryka, podróże pociągiem, plażowanie z obywatelami to może i jest teatralna odmiana dialogu społecznego (piszemy na str. 12). Treść pozostaje jednak ta sama. Poszerzanie interwencjonizmu państwa, jak to ma miejsce w programach rozwoju Śląska – w rzeczywistości są programem dofinansowania górnictwa kosztem innych rejonów i branż gospodarki (piszemy na str. 50). Widzimy to po fatalnych wynikach maturalnych. Kiedy pojawia się raport alarmujący, czym może się skończyć zły system nauczania matematyki, minister ukrywa go w nadziei, że nie wyjdzie przed wyborami. Wychodzi (piszemy na str. 38). Niewielkim pocieszeniem może być poczet odrzuconych polityków. Jeszcze niedawno rozdający posady i decydujący o losach państwa, dziś na marginesie, ze złamaną karierą i wizerunkiem (piszemy na str. 22). Ich losy mogą być przygnębiające, gorzej, że zdają się tak niewiele uczyć następców. ■