Niemcy kontrolują wszystkie zawory bulgoczącego kotła europejskiej polityki. Nasze relacje z Berlinem będą istotą polskiej racji stanu. W naszym przekonaniu, pomysł, jaki prezydent Duda będzie miał na kształtowanie polsko-niemieckich stosunków, zdefiniuje nie tylko nasze miejsce w Europie, ale też nasze relacje z Rosją i Ukrainą. Może to zabrzmi teraz pompatycznie, ale to może być też ważny puzzle do bezpieczeństwa i kształtu przyszłej Europy.
Wielki europejski projekt powstał po II Wojnie Światowej po to, żeby zeuropeizować Niemcy. Stworzyć je częścią rodziny, a nie jej postrachem. Dziś mamy wrażenie, że to Europa stała się bardziej niemiecka. I coraz bardziej działa pod dyktando Berlina, niż w harmonii z nim.
Oczywiście, rację mają ci, którzy twierdzą, że Niemcy sami nie czują się w tej roli najlepiej. Woleliby rozkładać odpowiedzialność, mieć większe wsparcie finansowe od największych członków Unii. Między innymi w Polsce upatrują partnera do wymuszania zmian strukturalnych w Unii. To nie oznacza jednak, że Berlin sam z siebie przystanie dziś na inny model unii niż ten oparty o niemiecką architekturę finansową. Brytyjskie nawoływania o przywrócenie wspólnoty gospodarczej w miejsce restrykcyjnego para-rządu w Brukseli są odrzucane jako herezje.
Unia Europejska, do jakiej przystępowaliśmy 11 lat temu, powstała wokół osi Berlin-Paryż. Francuskich tradycji demokracji państwowej, jej potężnej armii i - z drugiej strony - niemieckiego cudu gospodarczego. Razem te dwa narody tworzyły siłę napędową dalszej integracji.
Rok 1990 i zjednoczenie Niemiec zakłóciły równowagę. Dalsza ekspansja Unii na wschód, w tym Polski, dużego państwa wyznaczającego nowe granice Europy, zapewniły Niemcom uprzywilejowane miejsce w Europie. Geopolityczna stolica kontynentu z unikalnym dostępem do rynku nowych państw członkowskich. Coś, co kolejne rządy w Berlinie wykorzystały po mistrzowsku. Od kultury, przez media po biznes i inwestycje.
Po kryzysie 2009 roku proces przyśpieszył. Oś Berlin-Paryż, nie jest już siłą napędową UE. Wszystkie procesy integracyjne i inicjatywy prorozwojowe wychodzą z Berlina. Mamy jeden potężny silnik w Europie – Niemcy. Kraje nowej Europy z Polską na czele stanowią ważny, ale jednak tylko komponent niemieckiej Europy. Zaplecze produkcyjne, ogromny rynek zbytu, przestrzeń inwestycyjną dla zaawansowanych niemieckich produktów. Niemcy nigdy nie były tak silne i tak wpływowe. Zbrojne podboje z I czy II Wojny Światowej nie mogą nawet się równać z wpływami, jakie w Europie ma dziś Angela Merkel. Niemcy stały się hegemonem.
Okres niemieckiej ekspansji zbiegł się w czasie z rządami koalicji PO-PSL. Z wizją Donalda Tuska świadomie opierającego naszą politykę zagraniczną o relacje z Berlinem. Niemcy w imponujący sposób poszerzyły swoje wpływy w Polsce. Dotyczy to nie tylko gospodarki, ale całego modelu państwa, kierunków prac poszczególnych ministerstw, prac nad nowymi prawami i regulacjami - prawie zawsze zgodnymi z wizją Berlina. Niemiecki kapitał rozlał się na wszystkie branże polskiej gospodarki i polskiego życia społecznego. Niemieccy wydawcy stali się równorzędnym graczem na polskim rynku opinii. Niestroniącym od kształtowania linii redakcyjnej, gustów i potrzeb polskich czytelników. Dość unikalna w świecie, tak głęboka infiltracja rynku wydawniczego przez obcy kapitał, charakterystyczna jest nie tylko dla Polski, ale dla wszystkich post-sowieckich państw Europy Środkowej.
Uzależnieniem od Niemiec Donald Tusk płacił za spokój, miejsca pracy, pomoc w ściąganiu unijnych funduszy. Oś Warszawa - Berlin była istotą naszej polityki zagranicznej. Nasza ścisła współpraca miała uwiarygadniać Polskę w Europie. Nie tylko szeroko otworzyć drzwi do europejskich instytucji, ale też stworzyć całą filozofię rządzenia w kraju. Jasnego podziału na nowoczesną, przedsiębiorczą i europejską część społeczeństwa kroczącą do Europy i tych, którzy chcieli nas cofnąć z powrotem do zaścianka - w orbitę Moskwy. To znacznie wygodniejszy podział dla rządzących niż powiedzieć, że społeczeństwo dzieli się na tych którym powiodło się w transformacji i tych, którzy zostali pominięci. Alternatywa jest oczywiście fałszywa, ale wspominam o tym, żeby podkreślić, jak ważna była Tuskowa doktryna proniemieckiej orientacji. Nie tylko dla naszej polityki zagranicznej ale również dla wewnętrznej. Nawet nagłe porzucenie urzędu premiera przez Tuska, mianowanie go przez Merkel na prezydenta UE, tłumaczone było jako sukces i europejski awans.
Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy nawet jak ścisła potrafi być ta współpraca z Berlinem. Nie tylko na szczeblu kancelarii premiera, ale również poszczególnych ministerstw, władz samorządowych. I dziś trudno sobie wyobrazić podejmowanie decyzji, które mogłyby być nie w smak politykom czy niemieckim koncernom. Doskonale obserwujemy to na przykładzie naszej polityki energetycznej, uzależnionej od wizji Berlina. Planów budowy autostrad, które na zachodzie Polski konkurowałyby z niemieckimi. Coraz częściej musimy się godzić z tym, że Niemcom wolno więcej. To za sprawą Angeli Merkel NATO nie zdecyduje się na rozmieszczenie amerykańskich wojsk w Polsce. A amerykański Kongres odmówił rozmieszczenia na stałe baterii Patriot.
Kryzys grecki uświadomił światu skalę niemieckiej hegemonii. Determinację do podporządkowywania sobie mniejszych czy słabszych państw w imię swoich politycznych wizji. Włochy, Hiszpania a ostatnio nawet Holandia, zaczynają mówić o konieczności dywersyfikacji władzy. Większej przejrzystości wewnątrz samej euro-biurokracji i zwiększenia wpływu wyborców na najważniejsze decyzje polityczne.
Zupełnie inaczej widzi to niemiecki minister finansów, jedna z najpotężniejszych postaci w Europie. Wolfgang Schauble wraca do jak idei jak najszybszego stworzenia z Komisji Europejskiej jeszcze potężniejszego ciała, kontrolującego budżety wszystkich państw Unii. Bernard Coure z Europejskiego Banku Centralnego w wywiadzie dla Le Monde poszedł dalej i zaproponował, żeby wszyscy europejscy przywódcy zostali uwolnieni od jakiejkolwiek zależności od rodzimego elektoratu. Co, jak twierdzi, ułatwiłoby euroelitom podejmowanie decyzji, które są w interesie „wielkiego projektu”, „Unijnej solidarności”, a nie narodowych interesów.
W praktyce Bruksela przypominałby Watykan. Strukturę zamkniętą i całkowicie niezależną od lokalnych władz. Rzecz w tym, że wierni mają wybór, a obywatele stają się zakładnikami elit. Biorąc pod uwagę wpływ, jaki na europejskie finanse ma Berlin, musielibyśmy założyć, że powstanie bezprecedensowy model państwa totalnego pod silną kuratelą Niemiec. Polska musi szybko określić swoje miejsce w budowie nowego systemu politycznego. Zdecydować, czy gotowa jest na tak głębokie przeobrażenia, czy raczej znajdzie się w grupie państw, które zażądają narodowego referendum zanim nastąpią tak drastyczne zmiany.
Brytyjczycy nie ustają w szukaniu w Europie sojuszników do wspólnego rynku „wolnych państw”. Mało tego, brytyjska dyplomacja, przez lata bezradna wobec bardzo bliskich relacji Polski z Niemcami, teraz zdaje się szeroko uśmiechać do PiS i nowego prezydenta.
Kryzys na wiele lat zatruł relacje Niemiec z Europą i Europy z Niemcami. Napięcia, niezależnie od sytuacji gospodarczej, będą narastały. Prezydent Duda będzie musiał zaproponować nam zupełnie inny pomysł na relacje z Niemcami. Nie tylko z uwagi na nowe otwarcie polityczne i tradycyjnie zbyt bliskie relacje Niemiec z Rosją, ale też z uwagi na układ sił w samej Europie.
Jak dalej korzystać z tego, co najlepsze w relacjach z Niemcami, nie antagonizując jednocześnie potężnego sąsiada? Jak wzmacniać nasz potencjał gospodarczy, ale jednocześnie zwiększyć naszą niezależność? Jak utrzymać się w centrum europejskiej sceny politycznej, ale nie być wykorzystywanym w grze Berlina przeciwko stolicom domagającym się bardziej demokratycznej Unii?
Wojna na Ukrainie mocno osłabiła relacje Rosja-Niemcy, ale musimy pamiętać, jak łatwo przyszło Putinowi przeprowadzenie gazociągu po dnie Bałtyku. Jak teraz zapewnić, że we wszystkich kwestiach dotyczących Europy Środkowej, Niemcy najpierw będą rozmawiały z Polską, a nie z Moskwą?
Ułożenie relacji z Berlinem będzie czymś więcej niż tylko składową naszej polityki zagranicznej. Czy nam się to podoba czy nie – to pozostanie istotą naszej racji stanu.
Oczywiście, rację mają ci, którzy twierdzą, że Niemcy sami nie czują się w tej roli najlepiej. Woleliby rozkładać odpowiedzialność, mieć większe wsparcie finansowe od największych członków Unii. Między innymi w Polsce upatrują partnera do wymuszania zmian strukturalnych w Unii. To nie oznacza jednak, że Berlin sam z siebie przystanie dziś na inny model unii niż ten oparty o niemiecką architekturę finansową. Brytyjskie nawoływania o przywrócenie wspólnoty gospodarczej w miejsce restrykcyjnego para-rządu w Brukseli są odrzucane jako herezje.
Unia Europejska, do jakiej przystępowaliśmy 11 lat temu, powstała wokół osi Berlin-Paryż. Francuskich tradycji demokracji państwowej, jej potężnej armii i - z drugiej strony - niemieckiego cudu gospodarczego. Razem te dwa narody tworzyły siłę napędową dalszej integracji.
Rok 1990 i zjednoczenie Niemiec zakłóciły równowagę. Dalsza ekspansja Unii na wschód, w tym Polski, dużego państwa wyznaczającego nowe granice Europy, zapewniły Niemcom uprzywilejowane miejsce w Europie. Geopolityczna stolica kontynentu z unikalnym dostępem do rynku nowych państw członkowskich. Coś, co kolejne rządy w Berlinie wykorzystały po mistrzowsku. Od kultury, przez media po biznes i inwestycje.
Po kryzysie 2009 roku proces przyśpieszył. Oś Berlin-Paryż, nie jest już siłą napędową UE. Wszystkie procesy integracyjne i inicjatywy prorozwojowe wychodzą z Berlina. Mamy jeden potężny silnik w Europie – Niemcy. Kraje nowej Europy z Polską na czele stanowią ważny, ale jednak tylko komponent niemieckiej Europy. Zaplecze produkcyjne, ogromny rynek zbytu, przestrzeń inwestycyjną dla zaawansowanych niemieckich produktów. Niemcy nigdy nie były tak silne i tak wpływowe. Zbrojne podboje z I czy II Wojny Światowej nie mogą nawet się równać z wpływami, jakie w Europie ma dziś Angela Merkel. Niemcy stały się hegemonem.
Okres niemieckiej ekspansji zbiegł się w czasie z rządami koalicji PO-PSL. Z wizją Donalda Tuska świadomie opierającego naszą politykę zagraniczną o relacje z Berlinem. Niemcy w imponujący sposób poszerzyły swoje wpływy w Polsce. Dotyczy to nie tylko gospodarki, ale całego modelu państwa, kierunków prac poszczególnych ministerstw, prac nad nowymi prawami i regulacjami - prawie zawsze zgodnymi z wizją Berlina. Niemiecki kapitał rozlał się na wszystkie branże polskiej gospodarki i polskiego życia społecznego. Niemieccy wydawcy stali się równorzędnym graczem na polskim rynku opinii. Niestroniącym od kształtowania linii redakcyjnej, gustów i potrzeb polskich czytelników. Dość unikalna w świecie, tak głęboka infiltracja rynku wydawniczego przez obcy kapitał, charakterystyczna jest nie tylko dla Polski, ale dla wszystkich post-sowieckich państw Europy Środkowej.
Uzależnieniem od Niemiec Donald Tusk płacił za spokój, miejsca pracy, pomoc w ściąganiu unijnych funduszy. Oś Warszawa - Berlin była istotą naszej polityki zagranicznej. Nasza ścisła współpraca miała uwiarygadniać Polskę w Europie. Nie tylko szeroko otworzyć drzwi do europejskich instytucji, ale też stworzyć całą filozofię rządzenia w kraju. Jasnego podziału na nowoczesną, przedsiębiorczą i europejską część społeczeństwa kroczącą do Europy i tych, którzy chcieli nas cofnąć z powrotem do zaścianka - w orbitę Moskwy. To znacznie wygodniejszy podział dla rządzących niż powiedzieć, że społeczeństwo dzieli się na tych którym powiodło się w transformacji i tych, którzy zostali pominięci. Alternatywa jest oczywiście fałszywa, ale wspominam o tym, żeby podkreślić, jak ważna była Tuskowa doktryna proniemieckiej orientacji. Nie tylko dla naszej polityki zagranicznej ale również dla wewnętrznej. Nawet nagłe porzucenie urzędu premiera przez Tuska, mianowanie go przez Merkel na prezydenta UE, tłumaczone było jako sukces i europejski awans.
Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy nawet jak ścisła potrafi być ta współpraca z Berlinem. Nie tylko na szczeblu kancelarii premiera, ale również poszczególnych ministerstw, władz samorządowych. I dziś trudno sobie wyobrazić podejmowanie decyzji, które mogłyby być nie w smak politykom czy niemieckim koncernom. Doskonale obserwujemy to na przykładzie naszej polityki energetycznej, uzależnionej od wizji Berlina. Planów budowy autostrad, które na zachodzie Polski konkurowałyby z niemieckimi. Coraz częściej musimy się godzić z tym, że Niemcom wolno więcej. To za sprawą Angeli Merkel NATO nie zdecyduje się na rozmieszczenie amerykańskich wojsk w Polsce. A amerykański Kongres odmówił rozmieszczenia na stałe baterii Patriot.
Kryzys grecki uświadomił światu skalę niemieckiej hegemonii. Determinację do podporządkowywania sobie mniejszych czy słabszych państw w imię swoich politycznych wizji. Włochy, Hiszpania a ostatnio nawet Holandia, zaczynają mówić o konieczności dywersyfikacji władzy. Większej przejrzystości wewnątrz samej euro-biurokracji i zwiększenia wpływu wyborców na najważniejsze decyzje polityczne.
Zupełnie inaczej widzi to niemiecki minister finansów, jedna z najpotężniejszych postaci w Europie. Wolfgang Schauble wraca do jak idei jak najszybszego stworzenia z Komisji Europejskiej jeszcze potężniejszego ciała, kontrolującego budżety wszystkich państw Unii. Bernard Coure z Europejskiego Banku Centralnego w wywiadzie dla Le Monde poszedł dalej i zaproponował, żeby wszyscy europejscy przywódcy zostali uwolnieni od jakiejkolwiek zależności od rodzimego elektoratu. Co, jak twierdzi, ułatwiłoby euroelitom podejmowanie decyzji, które są w interesie „wielkiego projektu”, „Unijnej solidarności”, a nie narodowych interesów.
W praktyce Bruksela przypominałby Watykan. Strukturę zamkniętą i całkowicie niezależną od lokalnych władz. Rzecz w tym, że wierni mają wybór, a obywatele stają się zakładnikami elit. Biorąc pod uwagę wpływ, jaki na europejskie finanse ma Berlin, musielibyśmy założyć, że powstanie bezprecedensowy model państwa totalnego pod silną kuratelą Niemiec. Polska musi szybko określić swoje miejsce w budowie nowego systemu politycznego. Zdecydować, czy gotowa jest na tak głębokie przeobrażenia, czy raczej znajdzie się w grupie państw, które zażądają narodowego referendum zanim nastąpią tak drastyczne zmiany.
Brytyjczycy nie ustają w szukaniu w Europie sojuszników do wspólnego rynku „wolnych państw”. Mało tego, brytyjska dyplomacja, przez lata bezradna wobec bardzo bliskich relacji Polski z Niemcami, teraz zdaje się szeroko uśmiechać do PiS i nowego prezydenta.
Kryzys na wiele lat zatruł relacje Niemiec z Europą i Europy z Niemcami. Napięcia, niezależnie od sytuacji gospodarczej, będą narastały. Prezydent Duda będzie musiał zaproponować nam zupełnie inny pomysł na relacje z Niemcami. Nie tylko z uwagi na nowe otwarcie polityczne i tradycyjnie zbyt bliskie relacje Niemiec z Rosją, ale też z uwagi na układ sił w samej Europie.
Jak dalej korzystać z tego, co najlepsze w relacjach z Niemcami, nie antagonizując jednocześnie potężnego sąsiada? Jak wzmacniać nasz potencjał gospodarczy, ale jednocześnie zwiększyć naszą niezależność? Jak utrzymać się w centrum europejskiej sceny politycznej, ale nie być wykorzystywanym w grze Berlina przeciwko stolicom domagającym się bardziej demokratycznej Unii?
Wojna na Ukrainie mocno osłabiła relacje Rosja-Niemcy, ale musimy pamiętać, jak łatwo przyszło Putinowi przeprowadzenie gazociągu po dnie Bałtyku. Jak teraz zapewnić, że we wszystkich kwestiach dotyczących Europy Środkowej, Niemcy najpierw będą rozmawiały z Polską, a nie z Moskwą?
Ułożenie relacji z Berlinem będzie czymś więcej niż tylko składową naszej polityki zagranicznej. Czy nam się to podoba czy nie – to pozostanie istotą naszej racji stanu.