Fascynujące, jak w 36,5-milionowym państwie media mogą być opętane jednym Antonim Macierewiczem. Najwyraźniej wierzą, że po ośmiu latach zwodzenia, niedotrzymywania obietnic i rządów podporządkowanych jednemu egomaniakowi wszyscy prawicowi wyborcy chcą teraz kogoś na jego podobieństwo. Kolejnych złudzeń i mitów.
Część prawicowego elektoratu może i szuka w swoich kandydatach żądzy odwetu. Chicagowska Polonia napompowana wieloma frustracjami i własnymi wyobrażeniami o życiu w Polsce z pewnością mieści się w tej grupie. I pewnie nie przypadkiem po poparcie partia wysłała tam właśnie Antoniego Macierewicza.
W każdej formacji politycznej jest grupa, która żyje dla igrzysk – odgrzewanych procesów, trybunałów stanu, straszenia i upokarzania drugiej strony. Każda ma swoich Niesiołowskich, na których może się wesprzeć. I każda ma grono zajadłych publicystów, konsekwentnie zrównujących – jedni PiS, drudzy PO – z talibami i Stalinem. Ale to nie oni ostatecznie przesądzają o wyniku wyborów.
Dla twardego elektoratu PO i jego zaplecza medialnego dziwaczne wystąpienie Macierewicza w Chicago może być jakimś ukojeniem. Poczuciem otuchy, że przewaga PiS w sondażach jest tylko chwilą słabości elektoratu. Zaślepieni hejtem, nie odróżniają zła od dobra. Może im się opatrzyła Kopacz, może szukają wrażeń, ale jak tylko usłyszą, co było w Chicago, to przebudzą się z prawicowego letargu. Nie popełnią „zbiorowego samobójstwa” – jak o prawicowych preferencjach Polaków piszą dziś zaangażowani lewicowi publicyści.
Złudna nadzieja? Może, ale przede wszystkim szaleństwem łatwiej jest im racjonalizować swoją porażkę. Znamienici publicyści, którzy latami żyrowali swoim autorytetem kolejne skandale i kompromitacje rządu, teraz musieliby zjadać własne słowa. Pamiętacie państwo tłumaczenia zagadkowych zegarków na rękach ministrów skandalicznie niskimi zarobkami polityków w Polsce. Wmawianie nam, że porzucenie urzędu premiera dla posady w Brukseli jest powodem do dumy albo to, że słowa podstępnie nagrane nie mogą kompromitować tego, kto się na taśmach kompromituje.
Ci, którzy składają się dziś na wysokie notowania PiS w sondażach, nie przyjechali do Polski z Chicago. Większość z nich nie szła w marszach smoleńskich. Mało tego, wielu musiało w poprzednich wyborach głosować na Platformę Obywatelską. Sorry, ale taki mamy rachunek statystyczny. Jeszcze rok, dwa lata temu stanowili twardy elektorat PO – młodzi dziś świętujący sukces PiS na emigracji, przedsiębiorcy z firm zatraconych urzędniczą bezmyślnością, frankowicze zepchnięci do roli cwaniaczków walutowych, rodzice sześciolatków robiący za kołtuna Europy, aptekarze oskarżani o paserstwo, obrońcy rodziny – o homofobię, przerażeni bezmyślną polityką imigracyjną o ksenofobię. Wyśmiewani, pogardzani, pomijani w awansach coraz bardziej upartyjnionych spółek Skarbu Państwa. I wreszcie ta zupełnie bezideowa większość umęczona chaosem i brakiem jakiejkolwiek decyzji. Barany, które miały wiecznie wierzyć w piękne słowa i magię autorytetów. To właśnie oni zmienią wynik wyborów.
W każdej formacji politycznej jest grupa, która żyje dla igrzysk – odgrzewanych procesów, trybunałów stanu, straszenia i upokarzania drugiej strony. Każda ma swoich Niesiołowskich, na których może się wesprzeć. I każda ma grono zajadłych publicystów, konsekwentnie zrównujących – jedni PiS, drudzy PO – z talibami i Stalinem. Ale to nie oni ostatecznie przesądzają o wyniku wyborów.
Dla twardego elektoratu PO i jego zaplecza medialnego dziwaczne wystąpienie Macierewicza w Chicago może być jakimś ukojeniem. Poczuciem otuchy, że przewaga PiS w sondażach jest tylko chwilą słabości elektoratu. Zaślepieni hejtem, nie odróżniają zła od dobra. Może im się opatrzyła Kopacz, może szukają wrażeń, ale jak tylko usłyszą, co było w Chicago, to przebudzą się z prawicowego letargu. Nie popełnią „zbiorowego samobójstwa” – jak o prawicowych preferencjach Polaków piszą dziś zaangażowani lewicowi publicyści.
Złudna nadzieja? Może, ale przede wszystkim szaleństwem łatwiej jest im racjonalizować swoją porażkę. Znamienici publicyści, którzy latami żyrowali swoim autorytetem kolejne skandale i kompromitacje rządu, teraz musieliby zjadać własne słowa. Pamiętacie państwo tłumaczenia zagadkowych zegarków na rękach ministrów skandalicznie niskimi zarobkami polityków w Polsce. Wmawianie nam, że porzucenie urzędu premiera dla posady w Brukseli jest powodem do dumy albo to, że słowa podstępnie nagrane nie mogą kompromitować tego, kto się na taśmach kompromituje.
Ci, którzy składają się dziś na wysokie notowania PiS w sondażach, nie przyjechali do Polski z Chicago. Większość z nich nie szła w marszach smoleńskich. Mało tego, wielu musiało w poprzednich wyborach głosować na Platformę Obywatelską. Sorry, ale taki mamy rachunek statystyczny. Jeszcze rok, dwa lata temu stanowili twardy elektorat PO – młodzi dziś świętujący sukces PiS na emigracji, przedsiębiorcy z firm zatraconych urzędniczą bezmyślnością, frankowicze zepchnięci do roli cwaniaczków walutowych, rodzice sześciolatków robiący za kołtuna Europy, aptekarze oskarżani o paserstwo, obrońcy rodziny – o homofobię, przerażeni bezmyślną polityką imigracyjną o ksenofobię. Wyśmiewani, pogardzani, pomijani w awansach coraz bardziej upartyjnionych spółek Skarbu Państwa. I wreszcie ta zupełnie bezideowa większość umęczona chaosem i brakiem jakiejkolwiek decyzji. Barany, które miały wiecznie wierzyć w piękne słowa i magię autorytetów. To właśnie oni zmienią wynik wyborów.