Tusk mówił o zielonej. I wcale nie myślał o dolarach. Tymczasem stajemy się złotą wyspą. Ze złotym w portfelach. W Unii Europejskiej otacza nas Euroland.
Dzisiaj Litwini z obawą zaglądają do swoich portfeli. Niepewni, czy nowa waluta nie będzie oznaczała wyższych cen i niższych zarobków. Ale za parę lat będą się uśmiechali, wspominając dzisiejsze rozterki. Bo tak naprawdę dopiero 1 stycznia 2015 roku stali się w 100 procentach Europejczykami. W niepewnej sytuacji na wschodzie Europy, te banknoty euro okażą się cenniejsze niż F-16 krążące nad Wilnem. Można mieć pełną gębę frazesów o integracji europejskiej. A ja bym wolał miast tych frazesów, mieć w portfelu euro. Zamiast złotówek.
Litwa. Łotwa. Estonia. Słowacja. Niemcy. Wszędzie euro. Tylko Czechom zawdzięczamy, że nie zostaliśmy złotą wyspą w Eurolandzie. Wyspą ze złotym. Martwi mnie, że to, co kilka lat temu wydawało się żabim skokiem, dziś przypomina chód raka. Wspak. Zamiast przybliżać się do wprowadzenia waluty euro w Polsce - oddalamy się. Bo z każdym rokiem maleje liczba Polaków, skłonnych zaakceptować wymianę złotówek na euro. Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, ponad połowa rodaków uważała, że powinniśmy być w strefie euro. Dziś jest ich mniej niż jedna czwarta. Cóż więc robić?
Kiedyś wydawało się, że poprzeczką najtrudniejszą do pokonania będą kryteria wprowadzenia wspólnej waluty określone traktatem z Maastricht. Dziś te kryteria są w zasięgu ręki. Ale ich spełnienie nic nie da - bez akceptacji Polaków. Nie da się bez politycznej zgody na euro, zmienić konstytucji - co jest warunkiem koniecznym wprowadzenia euro w Polsce. A poza tym żaden rząd nie podejmie zabiegów o wejście Polski do strefy euro, wiedząc że ma przeciwko sobie prawie 80% obywateli. I wyborców, oczywiście. I to jest to najważniejsze kryterium na dzisiaj. Akceptacja i zaufanie do waluty, którą płaci się już w 19 państwach Unii Europejskiej.
Wielokrotnie mówimy o wytyczeniu "mapy drogowej" prowadzącej Polskę do Eurolandu. Tu nie ma czego wytyczać. Kierunek jest oczywisty. Trzeba przekonać rodaków, że to się opłaca! Że euro-banknoty w polskich portfelach nie stanowią zagrożenia, ale są gwarantem. Rozwoju gospodarczego. Integracji. Rosnących zarobków. Bezpieczeństwa. I jeśli są jakieś unijne fundusze na promocję, to należy je wykorzystać na promocję waluty euro. By odwrócić trwający od kilkunastu lat trend spadkowy poparcia dla euro w Polsce. I to jest zadanie absolutnie najważniejsze - na rok 2015 i lata następne. Zadanie ponadpartyjne. Bo jak się dokładniej przyjrzeć badaniom poparcia dla euro w Polsce, to okazuje się, że i lewica i prawica są w równym stopniu eurosceptyczne.
Życzę Litwinom, aby ze swoich pierwszych pensji wypłacanych w euro w roku 2015 byli zadowoleni. Aby przekonali się, że w gospodarce (ale i w polityce) nic tak dobrze nie łączy jak wspólny pieniądz. A Polakom życzę, by w roku 2015 bacznie przyglądali się. Litwinom. Łotyszom. Estończykom. Słowakom. Niemcom. I przekonali się, że nie warto być wyspą. Nawet złotą!
Litwa. Łotwa. Estonia. Słowacja. Niemcy. Wszędzie euro. Tylko Czechom zawdzięczamy, że nie zostaliśmy złotą wyspą w Eurolandzie. Wyspą ze złotym. Martwi mnie, że to, co kilka lat temu wydawało się żabim skokiem, dziś przypomina chód raka. Wspak. Zamiast przybliżać się do wprowadzenia waluty euro w Polsce - oddalamy się. Bo z każdym rokiem maleje liczba Polaków, skłonnych zaakceptować wymianę złotówek na euro. Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, ponad połowa rodaków uważała, że powinniśmy być w strefie euro. Dziś jest ich mniej niż jedna czwarta. Cóż więc robić?
Kiedyś wydawało się, że poprzeczką najtrudniejszą do pokonania będą kryteria wprowadzenia wspólnej waluty określone traktatem z Maastricht. Dziś te kryteria są w zasięgu ręki. Ale ich spełnienie nic nie da - bez akceptacji Polaków. Nie da się bez politycznej zgody na euro, zmienić konstytucji - co jest warunkiem koniecznym wprowadzenia euro w Polsce. A poza tym żaden rząd nie podejmie zabiegów o wejście Polski do strefy euro, wiedząc że ma przeciwko sobie prawie 80% obywateli. I wyborców, oczywiście. I to jest to najważniejsze kryterium na dzisiaj. Akceptacja i zaufanie do waluty, którą płaci się już w 19 państwach Unii Europejskiej.
Wielokrotnie mówimy o wytyczeniu "mapy drogowej" prowadzącej Polskę do Eurolandu. Tu nie ma czego wytyczać. Kierunek jest oczywisty. Trzeba przekonać rodaków, że to się opłaca! Że euro-banknoty w polskich portfelach nie stanowią zagrożenia, ale są gwarantem. Rozwoju gospodarczego. Integracji. Rosnących zarobków. Bezpieczeństwa. I jeśli są jakieś unijne fundusze na promocję, to należy je wykorzystać na promocję waluty euro. By odwrócić trwający od kilkunastu lat trend spadkowy poparcia dla euro w Polsce. I to jest zadanie absolutnie najważniejsze - na rok 2015 i lata następne. Zadanie ponadpartyjne. Bo jak się dokładniej przyjrzeć badaniom poparcia dla euro w Polsce, to okazuje się, że i lewica i prawica są w równym stopniu eurosceptyczne.
Życzę Litwinom, aby ze swoich pierwszych pensji wypłacanych w euro w roku 2015 byli zadowoleni. Aby przekonali się, że w gospodarce (ale i w polityce) nic tak dobrze nie łączy jak wspólny pieniądz. A Polakom życzę, by w roku 2015 bacznie przyglądali się. Litwinom. Łotyszom. Estończykom. Słowakom. Niemcom. I przekonali się, że nie warto być wyspą. Nawet złotą!