Systematycznie dzwonią do mnie dziennikarze z pytaniem. Dlaczego - jako poseł - śmiałem ponad 300 razy przelecieć trasę z Wrocławia do Warszawy i z powrotem samolotem. Nie uważam, że w roku 2015 podróże samolotem są szczytem luksusu. Ale okey! Przesiadłem się na pociąg.
Pendolino. Gdy rok temu wtaczał się na peron wrocławskiego dworca, towarzyszyły mu tłumy. Gapiów! Nie podróżnych. Minister Nowak nie krył radości na widok tego „cudu techniki”. Dzisiaj nie ma już ministra Nowaka. Ale pendolino pozostało. Na dworcu Warszawa Centralna do wagonu 1 klasy (Sejm zadecydował, że poseł podróżuje 1-szą klasą za „Wasze”) wsiadło ze mną 5 śmiałków. Mimo że w wagonie podróżowało z nami pięćdziesiąt pustych foteli, głos z głośnika co kilkadziesiąt minut ostrzegał. Że kto odważy się wsiąść do tego luksusowego pociągu bez wcześniejszej rezerwacji, zapłaci karę w wysokości 650 złotych. Jasne! Co z tego, że pociąg jedzie pusty. Ordnung muss sein – pomyślał zapewne siedzący obok mnie Niemiec.
Wyjąłem laptopa. W trzy i pół godziny jazdy z Warszawy do Wrocławia można nadrobić wiele zaległości. Odpisać na maile. Przejrzeć newsy w Internecie. Mimo że jestem informatykiem, nie bardzo potrafiłem zalogować się do sieci wi-fi. Poprosiłem o pomoc konduktora. Nie, w pendolino nie ma sieci wi-fi – odparł. Ale będzie. W przyszłości. Trudno – zaczekam. Tymczasem mam swój własny internet w komórce. Gdy podłączałem kabel łączący laptop z komórką, odezwał się podróżny siedzący dwa fotele dalej. Niech Pan nawet nie próbuje – powiedział zdecydowanie. Najwyraźniej był stałym bywalcem wehikułu zwanego pendolino. W pendolino nie ma zasięgu. Ten kosmiczny kształt wagonów jest tak metalowy, że przez większość podróży nie da się nawet porozmawiać przez komórkę. A co dopiero internet.
Ale trzeba to powiedzieć jasno. Liczna załoga pokładu pendolino (liczniejsza od podróżnych mojego wagonu) starała się zrekompensować brak internetu. Już po pół godziny jazdy do wagonu wtoczyła się kawalkada aprowizacyjna. Sympatyczna pani ciągnęła wózek z napojami i ciasteczkami. Pomagał jej nie mniej sympatyczny młodzieniec, pchając ten sam wózek od tyłu. Poprosiłem o kawę. Okazało się, że w pendolino jest specjalizacja. Kawę serwuje trzeci kelner, który wyszkolił się w obsłudze ekspresu. To jest klasa! Bywaliście na pewno w wielu restauracjach. Ale rzadko zdarza się być obsługiwanym jednocześnie przez trzech kelnerów. Oprócz kawy i soku dostałem jeszcze cookie czyli ciasteczko. A więc można mieć cookies nawet bez internetu.
W połowie podróży przez wagon przeszła pani z czarnym plastikowym workiem, zbierając odpadki po zakończonej pendolinowej uczcie. Nudna praca. Jechać prawie cztery godziny, żeby raz przejść i pozbierać śmieci. Ale też Pani Sprzątaczka nie zarabia kokosów. A Pan Konduktor pustego pociągu ma masę ważniejszych obowiązków niż opróżnianie śmietniczek. W sumie oprócz nas – podróżnych – podróżowała z nami cała gromadka zatrudnionych w pendolino na etacie. W ten sposób – oprócz komfortu – PKP zapewnia rentowność pociągu zwanego pendolino.
Głos z wagonowego głośnika był średnio zrozumiały. W pewnym momencie ogłoszono, że za chwilę pociąg przekroczy barierę… Nie! Nie barierę dźwięku. Barierę szybkości 160 km/godz. Przekroczy na chwilę. Bo tak jak Polak Potrafi. Pendolino też potrafi! Ale to naprawdę była chwilka. Bo jak podzielić odległość z Warszawy do Wrocławia przez 3 godziny i 42 minuty podróży, to wychodzi zawrotna (jak na polskie warunki) średnia prędkość 110 km/godz. Zresztą niech się to pendolino za bardzo nie rozpędza. Bo nie wiadomo co z tego wyniknie. Już przy tej obecnej prędkości wagonem co chwila szarpie w lewo i w prawo. Pisząc ten tekst musiałem uważać, by trafiać we właściwy klawisz. No ale to już nie jest wina pendolino, tylko świeżo wyremontowanych torów. Nie znam się na torach, ale jak się trochę uleżą, to może będzie lepiej.
Ależ malkontent – powie niejeden. Rządzący wydali miliardy, by nam się lepiej podróżowało. A ten tylko narzeka. Czy jest coś, co mnie w tym pendolino zaskoczyło pozytywnie. Tak! Jest! Pociąg odjechał z Warszawy dokładnie o tej godzinie, którą zapisano w rozkładzie. I co jeszcze bardziej zadziwiające. Na peron we Wrocławiu też przyjechał punktualnie. Co do minuty. To już jest coś. Bo samoloty zwykle się spóźniają.
Wyjąłem laptopa. W trzy i pół godziny jazdy z Warszawy do Wrocławia można nadrobić wiele zaległości. Odpisać na maile. Przejrzeć newsy w Internecie. Mimo że jestem informatykiem, nie bardzo potrafiłem zalogować się do sieci wi-fi. Poprosiłem o pomoc konduktora. Nie, w pendolino nie ma sieci wi-fi – odparł. Ale będzie. W przyszłości. Trudno – zaczekam. Tymczasem mam swój własny internet w komórce. Gdy podłączałem kabel łączący laptop z komórką, odezwał się podróżny siedzący dwa fotele dalej. Niech Pan nawet nie próbuje – powiedział zdecydowanie. Najwyraźniej był stałym bywalcem wehikułu zwanego pendolino. W pendolino nie ma zasięgu. Ten kosmiczny kształt wagonów jest tak metalowy, że przez większość podróży nie da się nawet porozmawiać przez komórkę. A co dopiero internet.
Ale trzeba to powiedzieć jasno. Liczna załoga pokładu pendolino (liczniejsza od podróżnych mojego wagonu) starała się zrekompensować brak internetu. Już po pół godziny jazdy do wagonu wtoczyła się kawalkada aprowizacyjna. Sympatyczna pani ciągnęła wózek z napojami i ciasteczkami. Pomagał jej nie mniej sympatyczny młodzieniec, pchając ten sam wózek od tyłu. Poprosiłem o kawę. Okazało się, że w pendolino jest specjalizacja. Kawę serwuje trzeci kelner, który wyszkolił się w obsłudze ekspresu. To jest klasa! Bywaliście na pewno w wielu restauracjach. Ale rzadko zdarza się być obsługiwanym jednocześnie przez trzech kelnerów. Oprócz kawy i soku dostałem jeszcze cookie czyli ciasteczko. A więc można mieć cookies nawet bez internetu.
W połowie podróży przez wagon przeszła pani z czarnym plastikowym workiem, zbierając odpadki po zakończonej pendolinowej uczcie. Nudna praca. Jechać prawie cztery godziny, żeby raz przejść i pozbierać śmieci. Ale też Pani Sprzątaczka nie zarabia kokosów. A Pan Konduktor pustego pociągu ma masę ważniejszych obowiązków niż opróżnianie śmietniczek. W sumie oprócz nas – podróżnych – podróżowała z nami cała gromadka zatrudnionych w pendolino na etacie. W ten sposób – oprócz komfortu – PKP zapewnia rentowność pociągu zwanego pendolino.
Głos z wagonowego głośnika był średnio zrozumiały. W pewnym momencie ogłoszono, że za chwilę pociąg przekroczy barierę… Nie! Nie barierę dźwięku. Barierę szybkości 160 km/godz. Przekroczy na chwilę. Bo tak jak Polak Potrafi. Pendolino też potrafi! Ale to naprawdę była chwilka. Bo jak podzielić odległość z Warszawy do Wrocławia przez 3 godziny i 42 minuty podróży, to wychodzi zawrotna (jak na polskie warunki) średnia prędkość 110 km/godz. Zresztą niech się to pendolino za bardzo nie rozpędza. Bo nie wiadomo co z tego wyniknie. Już przy tej obecnej prędkości wagonem co chwila szarpie w lewo i w prawo. Pisząc ten tekst musiałem uważać, by trafiać we właściwy klawisz. No ale to już nie jest wina pendolino, tylko świeżo wyremontowanych torów. Nie znam się na torach, ale jak się trochę uleżą, to może będzie lepiej.
Ależ malkontent – powie niejeden. Rządzący wydali miliardy, by nam się lepiej podróżowało. A ten tylko narzeka. Czy jest coś, co mnie w tym pendolino zaskoczyło pozytywnie. Tak! Jest! Pociąg odjechał z Warszawy dokładnie o tej godzinie, którą zapisano w rozkładzie. I co jeszcze bardziej zadziwiające. Na peron we Wrocławiu też przyjechał punktualnie. Co do minuty. To już jest coś. Bo samoloty zwykle się spóźniają.