Nawet Adam Korol - biegający dystans maratoński w 2 godziny i 49 minut - nie da rady. Parafrazując mojego szefa powiem: prawdziwego premiera poznaje się po tym jak kończy.
Ewa Kopacz - jako polityk - jest mi bliska. Zaangażowanie. Determinacja. Praca. To co robi - angażuje ją bez reszty. Jeśli mówi, że gotowa jest pracować przez 24 godziny na dobę - wierzę jej. Mieszkam na tym samym piętrze hotelu poselskiego co ona. Nieraz spotykam ją wracającą późnym wieczorem. Na ostatnich nogach. Ale polityka to taki parszywy zawód, że można dawać z siebie wszystko i ... przegrać. I takim przegranym politykiem jest premier Ewa Kopacz.
Już w zeszłym roku Ewa Kopacz, przyjmując tekę premiera, miała niewielkie szanse na sukces. Niezaprzeczalną umiejętnością Donalda Tuska była umiejętność zamiatania wielu spraw pod dywan. I jednocześnie umiejętność "zaczarowywania" rzeczywistości. Gdyby nie był premierem tylko handlowcem, potrafił by sprzedać swoim klientom każdy "pic". Albo "kit". To Donald Tusk nie zrobił nic, by wyjaśnić kulisy afery podsłuchowej sprzed roku. To on ochraniał "bohaterów", których głosy utrwalili kelnerzy z Sowy i Przyjaciół. Za jego premierostwa żadnemu z nich włos z głowy nie spadł. A Sikorski - mimo kompromitujących wypowiedzi - został z rekomendacji Tuska i Platformy wybrany marszałkiem Sejmu. I już się prawie wydawało, że afera podsłuchowa, to kolejna afera, którą Platformie udało się przeskoczyć. Nie mocząc nawet stóp.
Jest takie powiedzenie: oliwa nieżywa, ale zawsze na wierzch wypływa. I w końcu wypłynęła. Nie wystarczy zmienić paru ministrów - jak to zrobiła pani premier na jesieni. I wypowiedzieć zaklęcie o "nowym otwarciu". Byśmy wszyscy zapomnieli o tym, co było. I nie patrząc wstecz, dali rządzącym kolejny kredyt zaufania. Wiadomo, że na każdą katastrofę składa się wiele przyczyn. Nie inaczej też było z katastrofą PO i rządu Ewy Kopacz. To nie wyciek akt ze śledztwa doprowadził do obecnego kryzysu. Pan Stonoga jedynie dopełnił czarę. I przelało się...
Mówi się często: ten projekt nie ma już szans. Wyczerpał się. Dokładnie to samo można powiedzieć o rządzie Ewy Kopacz. A najpewniej również o jej partii - Platformie Obywatelskiej. Dlatego z zażenowaniem obserwuję to, co dzieje się w ostatnich dniach. Nawet najważniejsi decydenci PO chyba sami nie wierzą w to. Że jak się wymieni trzech ministrów, marszałka Sejmu. I powie ludziom: przepraszam. To coś się zmieni. Nie! Kto gra na giełdzie - wie. Trend jest trendem. I z trendem się nie wygra. A trend poparcia i zaufania dla PO i pani premier Kopacz od miesięcy jest spadający. Dlatego niezależnie od tego, czy Ewa Kopacz będzie pracowała 24 godziny na dobę czy nie - już przegrała.
Najbardziej szkoda mi tych ludzi. Szanowany lekarz. Specjalista od serc. Sportowiec. Medalista. Gdyby dalej zajmowali się tym, w czym są dobrzy - mogliby liczyć na dalsze osiągnięcia. Wyrwani ze szpitala, z treningu - w nowym miejscu pracy - nie mają szans. Cztery miesiące do końca kadencji. To czas, który wystarcza na jedno. By wziąć na siebie odpowiedzialność za porażkę wieloletnich rządów Platformy. Minister Arłukowicz może mieć satysfakcję. W październiku, po wyborach, z przegranej będzie się tłumaczył jego następca - minister Zembala. I za to mam do premier Kopacz pretensję. Że sama tonąc, wciąga w otmęty innych. Ale Platformy nie obchodzi żaden Zembala czy Korol. Liczy się cyniczna kalkulacja. Ile warte są ich nazwiska w przeliczeniu na słupki poparcia.
Każdego prawdziwego premiera poznaje się po tym jak kończy. Mogła Ewa Kopacz wziąć w rękę mikrofon. I powiedzieć: dziękuję. Rezygnuję. Swój - i mojej partii - los, powierzam wyborcom. Nie zrobiła tego. Dlatego czekają nas teraz cztery miesiące uporczywej terapii. Sztucznego utrzymywania rządu Ewy Kopacz przy życiu. A ja zawsze byłem przeciwnikiem uporczywej terapii.
Już w zeszłym roku Ewa Kopacz, przyjmując tekę premiera, miała niewielkie szanse na sukces. Niezaprzeczalną umiejętnością Donalda Tuska była umiejętność zamiatania wielu spraw pod dywan. I jednocześnie umiejętność "zaczarowywania" rzeczywistości. Gdyby nie był premierem tylko handlowcem, potrafił by sprzedać swoim klientom każdy "pic". Albo "kit". To Donald Tusk nie zrobił nic, by wyjaśnić kulisy afery podsłuchowej sprzed roku. To on ochraniał "bohaterów", których głosy utrwalili kelnerzy z Sowy i Przyjaciół. Za jego premierostwa żadnemu z nich włos z głowy nie spadł. A Sikorski - mimo kompromitujących wypowiedzi - został z rekomendacji Tuska i Platformy wybrany marszałkiem Sejmu. I już się prawie wydawało, że afera podsłuchowa, to kolejna afera, którą Platformie udało się przeskoczyć. Nie mocząc nawet stóp.
Jest takie powiedzenie: oliwa nieżywa, ale zawsze na wierzch wypływa. I w końcu wypłynęła. Nie wystarczy zmienić paru ministrów - jak to zrobiła pani premier na jesieni. I wypowiedzieć zaklęcie o "nowym otwarciu". Byśmy wszyscy zapomnieli o tym, co było. I nie patrząc wstecz, dali rządzącym kolejny kredyt zaufania. Wiadomo, że na każdą katastrofę składa się wiele przyczyn. Nie inaczej też było z katastrofą PO i rządu Ewy Kopacz. To nie wyciek akt ze śledztwa doprowadził do obecnego kryzysu. Pan Stonoga jedynie dopełnił czarę. I przelało się...
Mówi się często: ten projekt nie ma już szans. Wyczerpał się. Dokładnie to samo można powiedzieć o rządzie Ewy Kopacz. A najpewniej również o jej partii - Platformie Obywatelskiej. Dlatego z zażenowaniem obserwuję to, co dzieje się w ostatnich dniach. Nawet najważniejsi decydenci PO chyba sami nie wierzą w to. Że jak się wymieni trzech ministrów, marszałka Sejmu. I powie ludziom: przepraszam. To coś się zmieni. Nie! Kto gra na giełdzie - wie. Trend jest trendem. I z trendem się nie wygra. A trend poparcia i zaufania dla PO i pani premier Kopacz od miesięcy jest spadający. Dlatego niezależnie od tego, czy Ewa Kopacz będzie pracowała 24 godziny na dobę czy nie - już przegrała.
Najbardziej szkoda mi tych ludzi. Szanowany lekarz. Specjalista od serc. Sportowiec. Medalista. Gdyby dalej zajmowali się tym, w czym są dobrzy - mogliby liczyć na dalsze osiągnięcia. Wyrwani ze szpitala, z treningu - w nowym miejscu pracy - nie mają szans. Cztery miesiące do końca kadencji. To czas, który wystarcza na jedno. By wziąć na siebie odpowiedzialność za porażkę wieloletnich rządów Platformy. Minister Arłukowicz może mieć satysfakcję. W październiku, po wyborach, z przegranej będzie się tłumaczył jego następca - minister Zembala. I za to mam do premier Kopacz pretensję. Że sama tonąc, wciąga w otmęty innych. Ale Platformy nie obchodzi żaden Zembala czy Korol. Liczy się cyniczna kalkulacja. Ile warte są ich nazwiska w przeliczeniu na słupki poparcia.
Każdego prawdziwego premiera poznaje się po tym jak kończy. Mogła Ewa Kopacz wziąć w rękę mikrofon. I powiedzieć: dziękuję. Rezygnuję. Swój - i mojej partii - los, powierzam wyborcom. Nie zrobiła tego. Dlatego czekają nas teraz cztery miesiące uporczywej terapii. Sztucznego utrzymywania rządu Ewy Kopacz przy życiu. A ja zawsze byłem przeciwnikiem uporczywej terapii.