Grecja jest jednym z nielicznych krajów świata, w których chrześcijaństwo jest konstytucyjnie uznane za religię państwową. Mówiąc wprost: nie ma rozdziału kościoła i państwa. Dlatego nie może dziwić wszechobecność duchownych podczas świąt państwowych, jak również codzienny widok przechadzających się po szkolnych dziedzińcach w charakterystycznych strojach. Ale nikogo w Grecji nie dziwi też wielodzietna rodzina popa. Opowiadał mi mój grecki znajomy, że dobry pop musi mieć żonę i dzieci. Bo cóż wie o życiu rodziny samotny duchowny zamknięty w murach klasztornych. A poza tym, na takiego popiego singla wierni patrzą z podejrzliwością. Prawosławny Bóg jest bardziej ludzki nie tylko dla własnych duchownych, pozwalając im się żenić. Również godzi się na rozwody swoich wiernych, którzy mogą aż trzy razy brać ślub i rozwodzić się, dopóki w końcu nie trafią na dozgonną miłość.
Można religię mieć w konstytucji, jak Grecy, ale nie można zmusić wiernych do pobożności. Wiele lat temu, pracując w Grecji, tam również spędzałem greckie Wielkanoce. Na wyspie Skiathos, gdzie mieszkałem, prawie wszyscy byli członkami greckiego kościoła prawosławnego. Ale w ciągu roku tamtejsze cerkwie świeciły pustkami, widziałem w nich głównie starsze, na czarno ubrane, Greczynki. Zdecydowanie więcej wiernych zaglądało do kościołów w okresie wielkanocnym, podczas ciągnących się godzinami nabożeństw. Ale mało kto wytrwał w świątyni więcej niż kilkanaście minut. Wszak trzeba było uwijać się ze świątecznymi zakupami.
Gdy po raz pierwszy spędzałem Wielkanoc w Grecji, ostrzegano mnie: kup wcześniej wszystko, czego potrzebujesz. Bo Wielkanoc w Grecji zaczyna się w Wielki Piątek i trwa bite cztery dni. Tam, gdzie nie ma turystów, wszystko jest pozamykane. Kto nie kupi zawczasu benzyny – nie pojedzie. Komu skończą się wszechobecne w Grecji papierosy, nie zapali. A wzajemne częstowanie się papierosami, jak u nas, nie jest dobrze widziane. O ile zwykłe niedziele i święta traktowane są przez Greków liberalnie i na przykład praca na budowie w niedzielę jest czymś normalnym, to nie dotyczy to świąt wielkanocnych. Wtedy panuje kompletna cisza we wszystkich miejscach codziennej pracy. I trwa wielkanocna wieczerza…
Zgodnie z kalendarzem prawosławnym, grecka Wielkanoc jest nieco później niż w Polsce. A ichnie wielkanocne śniadanie określiłbym mianem grilla. Gdy około południa przyszedłem do moich greckich przyjaciół, jagnię było prawie gotowe. Pieczone nad ogniskiem w całości, od stóp do głowy. Zresztą to głowa jest jednym z przednich rarytasów wielkanocnej wieczerzy. Niektóre greckie przysmaki są dla Polaka, przyzwyczajonego do schabowego, osobliwością. Będąc w Grecji zasmakowałem w rybich oczach, delikatnie wyłuskiwanych z oczodołów.
Koniecznym atrybutem greckiej Wielkanocy są jaja. Musi być ich co najmniej tyle, co wieczerników. W Grecji nie ma zwyczaju „dzielenia się” świątecznym jajkiem. Jest za to „stukanie się” jajkami. Każdego z każdym. W taki sposób, by stłuc skorupkę jajka sąsiada, swoją pozostawiając nienaruszoną. Kto w takich zawodach zostanie z całym jajkiem, będzie miał szczęście w nadchodzącym roku. Tak przynajmniej twierdzili moi greccy przyjaciele.
Wielkanocna uczta musi trwać. Nie może zostać po niej kawałka jagnięciny, prócz kości. W moim greckim towarzystwie nieodłącznym uzupełnieniem wieczerzy było ouzo i tsipouro. Ouzo - to dla Polaka mocna anyżowa wódka. Wstrętna – doda Polak. Może trzeba było spędzić, tak jak ja, wiele miesięcy w Grecji, by polubić ouzo. Pite pół na pół z wodą i nabierające mlecznego zabarwienia. Rozumiem oburzenie Greków, gdy nazywano ich narodowy trunek wódką. Ouzo to ouzo – tłumaczono mi wielokrotnie.
Na mojej greckiej wieczerzy pito nie ouzo, lecz tsipouro. Oczywiście domowej roboty. Pewną niestosownością, nie pasującą do tak wielkiego święta, było serwowanie tsipouro wprost z litrowej plastikowej butelki po wodzie mineralnej. Ale Grecy nie przywiązują wagi do takich niuansów. Za to doskonale wiedzą o wyższości tsipouro nad ouzo. Gdy pytałem Panajotisa, gospodarza wieczerzy, czym różnią się te dwa trunki, odpowiadał krótko: najlepsze ouzo nie umywa się do najgorszego tsipouro. A ja nadal nie rozróżniam ouzo od tsipouro. Może za krótko byłem w Grecji, albo za mało tsipouro wypiłem…
Wiele jest różnic polskiej i greckiej Wielkanocy. Ale jest też coś wspólnego: i tu, i tam. Je się! Je się! Je się! Od czasu do czasu popijając. Dlatego wszystkim życzę: aby te święta jak najszybciej się skończyły. Byle do wtorku.
Gdy po raz pierwszy spędzałem Wielkanoc w Grecji, ostrzegano mnie: kup wcześniej wszystko, czego potrzebujesz. Bo Wielkanoc w Grecji zaczyna się w Wielki Piątek i trwa bite cztery dni. Tam, gdzie nie ma turystów, wszystko jest pozamykane. Kto nie kupi zawczasu benzyny – nie pojedzie. Komu skończą się wszechobecne w Grecji papierosy, nie zapali. A wzajemne częstowanie się papierosami, jak u nas, nie jest dobrze widziane. O ile zwykłe niedziele i święta traktowane są przez Greków liberalnie i na przykład praca na budowie w niedzielę jest czymś normalnym, to nie dotyczy to świąt wielkanocnych. Wtedy panuje kompletna cisza we wszystkich miejscach codziennej pracy. I trwa wielkanocna wieczerza…
Zgodnie z kalendarzem prawosławnym, grecka Wielkanoc jest nieco później niż w Polsce. A ichnie wielkanocne śniadanie określiłbym mianem grilla. Gdy około południa przyszedłem do moich greckich przyjaciół, jagnię było prawie gotowe. Pieczone nad ogniskiem w całości, od stóp do głowy. Zresztą to głowa jest jednym z przednich rarytasów wielkanocnej wieczerzy. Niektóre greckie przysmaki są dla Polaka, przyzwyczajonego do schabowego, osobliwością. Będąc w Grecji zasmakowałem w rybich oczach, delikatnie wyłuskiwanych z oczodołów.
Koniecznym atrybutem greckiej Wielkanocy są jaja. Musi być ich co najmniej tyle, co wieczerników. W Grecji nie ma zwyczaju „dzielenia się” świątecznym jajkiem. Jest za to „stukanie się” jajkami. Każdego z każdym. W taki sposób, by stłuc skorupkę jajka sąsiada, swoją pozostawiając nienaruszoną. Kto w takich zawodach zostanie z całym jajkiem, będzie miał szczęście w nadchodzącym roku. Tak przynajmniej twierdzili moi greccy przyjaciele.
Wielkanocna uczta musi trwać. Nie może zostać po niej kawałka jagnięciny, prócz kości. W moim greckim towarzystwie nieodłącznym uzupełnieniem wieczerzy było ouzo i tsipouro. Ouzo - to dla Polaka mocna anyżowa wódka. Wstrętna – doda Polak. Może trzeba było spędzić, tak jak ja, wiele miesięcy w Grecji, by polubić ouzo. Pite pół na pół z wodą i nabierające mlecznego zabarwienia. Rozumiem oburzenie Greków, gdy nazywano ich narodowy trunek wódką. Ouzo to ouzo – tłumaczono mi wielokrotnie.
Na mojej greckiej wieczerzy pito nie ouzo, lecz tsipouro. Oczywiście domowej roboty. Pewną niestosownością, nie pasującą do tak wielkiego święta, było serwowanie tsipouro wprost z litrowej plastikowej butelki po wodzie mineralnej. Ale Grecy nie przywiązują wagi do takich niuansów. Za to doskonale wiedzą o wyższości tsipouro nad ouzo. Gdy pytałem Panajotisa, gospodarza wieczerzy, czym różnią się te dwa trunki, odpowiadał krótko: najlepsze ouzo nie umywa się do najgorszego tsipouro. A ja nadal nie rozróżniam ouzo od tsipouro. Może za krótko byłem w Grecji, albo za mało tsipouro wypiłem…
Wiele jest różnic polskiej i greckiej Wielkanocy. Ale jest też coś wspólnego: i tu, i tam. Je się! Je się! Je się! Od czasu do czasu popijając. Dlatego wszystkim życzę: aby te święta jak najszybciej się skończyły. Byle do wtorku.